niedziela, 1 maja 2022

Przystanek CXL: Falcó Pérez-Reverte

 

Autor: Arturo Pérez-Reverte
Tytuł: Falcó (I tom)
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2018 (I wydanie 2016)
Ilość stron: 314
Tłumacz: Marzena Chrobak
Gatunek: Kryminał, romans
Ogólna ocena: 1/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyka nie podniecają takie rzeczy, bo... jest Kocykiem


Znowu książka spoza rozkładu jazdy - najwyraźniej nie mogłabym być kierowcą autobusu, ponieważ niektóre przystanki wolę omijać. Dodam jednak, że wszystkie pozycje z listy zostały zaliczone, ale z Kocykiem kłócimy się wciąż nad ich opinią, stąd opóźnienie. Pojawiają się również pozycje jakby mimochodem, pożyczone "na szybko" i przysłowiowe "must read", które, rzecz częsta i nadwyraz jasna, okazują się totalnymi wpadkami wartymi szybkiego zapomnienia. 

My jednak nie sięgamy po alkohol zapomnienia (istnieją lepsze metody?) i przygotowujemy się na lepszy start, zważywszy, że już nowy miesiąc się pokazał. Także plan jest taki, że gdy wykończę listę z opublikowanego ostatnio "Rozkładu jazdy", podam nowy spis. Of course, jeśli ktoś miałby własne "marzenia" na temat wyśmiania (ehm, czytaj: "poważnego i dogłębnego zrecenzowania") specjalnych pozycji, można mi spokojnie dać znać.

Dzisiaj tak więc kolejna odskocznia. Pojawiła się w związku z niedawno przeczytaną pozycją o agentach (dokładnie: "W pogoni za rosyjskim szpiegiem" Denson) i zdawała się tematycznie do niej pasować - zawiera to, czego brakło tej książce, ale cóż, nie stanowi dużo lepszej wersji. Zaraz powiem, dlaczego.

"W pogoni za rosyjskim szpiegiem" Denson starał się zawrzeć same fakty, aby książka przedstawiała ich jak najwięcej, była wręcz dokumentem, mimo minimalnego urozmaicenia fabuły za pomocą dialogów i to głównie doceniałam, trochę cierpiąc podczas fabuły (czytało się ciężko). Natomiast Pérez-Reverte popłynął w dal do Nibylandii, najwyraźniej podniecając się za bardzo sukcesem "Tatuażysty z Auschwitz" Morris (gdzie słowo "podniecając się" jest kluczowe w obu powołanych przypadkach, także Morris). Rozbudowane dialogi kompletnie przyćmiewają ewentualne fakty, do których przyznaje się autor, podejrzewam również, że do sypialni Falcó nie zaglądał, nie wie także, jaki stosunek (albo stosunki, hehe) miał do Niemek.

Hiszpania i wojna domowa. Fabuła opowiada o agencie Lorenzo Falcó, który dyma wszystko, co się rusza (na razie prócz facetów, ale na horyzoncie jest jeszcze tom II, więc kto wie), czy kobieta jest mężatką, czy nie, gruba, chuda, czy brzydka, innej orientacji, czy sprzeciwia się, czy nie - to wszystko nie ma znaczenia, jeżeli między nogami posiada specyficzny rowek. Stąd u góry w gatunku pojawił się "romans", choć nie oddaje do końca tej farsy. Na szczęście-nieszczęście w końcu agentowi trafia się poważna misja, dzięki czemu wyjeżdża i tam mniej kobiet trafia na jego radar. Nie wiem, chyba taki mniej zaopatrzony region (a może szef miał dość i wysłał go specjalnie na kobiece pustkowie). W sumie to tylko Niemki uznane są za materiał, powiedzmy, mniej gustowny do ruchania, ale i tym Falcó nie pogardzi.

To dlatego koniec końców uważam, że główny bohater miał wyjść na upośledzoną wersję Bogarta lub idealną kopię Jamesa Bonda, pogromcy każdych niedorzecznych misji, który rzuca się gwałtem na każdą kobietę (a nie odwrotnie, jak u Bonda), sam nie mając specjalnych preferencji co do typu... jakby to powiedzieć? Darmowych dziwek? Szczyt pojawia się już w pierwszym rozdziale, gdy główny bohater wyraża ubolewanie, że przed zabiciem kobiety w pociągu jej nie zerżnął (choć była brzydka, ale... te nogi!). Gość z okładki z 2018 roku zapowiada ponadto, że będzie dużo zwrotów filmowych (ups, tylko z jednego oraz z hymnu Hiszpanii), palenie różnego rodzaju papierosów i cygar, posiadanie specyficznych akcesoriów z czasów wojny oraz wyszukanych nazw drinków. Autor jednak nie natrudził się, aby zróżnicować kontekst i wybrał wszystkiego po jednym - jeden typ drinków (hupa hupa), jeden rodzaj zegarków (nie powtórzę), jeśli chodzi o palenie, to też nie ma się czemu dziwić. Palą za to wszyscy nałogowo (zwrot ku Bogartowi, zapewne).

O czym to dokładniej? Typowy macho z papierosem w ustach, gnatem w jednej ręce, drinkiem w drugiej i opuszczonych do akcji (tej swojej specjalnej, a nie za tą, za którą mu płacą) spodniach przechodzi od jednego łóżka do drugiego, aby pokazać wszystkim mężatkom, jaki jest boski. Że facet jest tego autorem? Wow, ale się zdziwiłam... W pierwszych rozdziałach znajduje się grono pomniejszych misji Falcó, stanowiące pewne wprowadzenie do jego rozbudowanego ego, zarysu hierarchii, w jakiej się znajduje. I nie powiem, na tym podstawowym etapie wszystko jest: fabuła ma sens, klimat jest, w tle Hiszpania z wojną domową oraz agent, który nie zastanawia się zupełnie, o co walczy, tylko wykonuje rozkazy, będąc od dawna wątpliwej moralności (były przemytnik, chwilowo wojskowy). Później nie następuje żadna przemiana - co akurat jest plusem - po prostu uczy się kolejnej możliwości naginania zasad.

W tej jednej jedynej ważnej misji leci wyciągnąć z więzienia pewnego komunistę. Na teren kompletnie mu obcy (nie znam się zbytnio niestety na realiach hiszpańskich), bo normalnie pracuje dla hiszpańskich faszystów. Cele misji jednak szybko się zmieniają - raz ma pomagać, raz wprost przeciwnie, można się pogubić. W ogóle wszystkich traktuje jak amotorów i bez przerwy to podkreśla (sam będąc wręcz amatorem, patrząc po wyniku jego misji). Nie jest bohaterem, co również podkreśla, do nikogo nie przywiązuje się emocjonalnie (żeby nie było: ratując kobiety nie robi tego z dobroci serca, a ewentualnego ruchanka). W decydującym momencie podkreślona zostaje jego zimna obojętność - porzuca rannego, aby ratować siebie. Nawet z grona ludzi, z którymi ma współpracować, wybiera sobie ofiarę - nie wiem, jak inaczej mam to nazwać, bo na pewno nie normalną relacją - którą zmusza do seksu. Jakby ten kretyn nie mógł sobie pójść na miasto i pochytać kogoś innego, skoro mu się ta Eva nie podoba (dysonans, nie?). Nawet gdy w końcu decyduje się na ludzki odruch, usilnie kwestionuje to, za powód podając mrzonki (i pewnie tak też jest). 

Na każdym wręcz etapie wypomina się biednej Evie, jaka jest brzydka i sam Falcó nałogowo się zastanawia, co mu w tym czymś tak imponuje. A to ubranie mało kobiece, a to makijażu ani trochę na oczkach, a to paznokcie połamane zamias schludnych tipsów, a to ramiona za szerokie, a to pończoszki za mało jedwabne... OmG! Słowem: wojna, nie-wojna, ale przygotować się dla Falcó to by mogła. I to tak w każdej (prócz jednej) wypomina chmarę niedoskonałości. Chłopie, nie podoba się, to nie bierz, idź gdzie indziej! Ale nie, wtedy chyta siłą, bo swędzi i akurat ma chcicę. W ogóle strasznie było mnie szkoda tej całej Evy, jeszcze bardziej przez te narzekania i coraz większą wulgarność głównego bohatera, którego po prostu nie dało się polubić, obojętnie jaką dozę brawury by symulował. Scena ich pierwszego zbliżenia to w moim odczuciu prawie gwałt, następne akty wcale nie były lepsze (zmuszał ją na każdym kroku, podreślając końcową uległość). Na rynku pojawił się również drugi tom zatytułowany "Eva" (to duologia) i może w tej pozycji jakoś to lepiej wypada, ale powiem szczerze, że nie mam zamiaru po nią sięgać. Dla mnie "Falcó" było już na tyle odpychające, że nie zamierzam się więcej babrać w tym spermowym bagnie.

Na okładce autor zapowiada, że "zabiera czytelnika do świata, w którym mężczyźni są okrutni, kobiety niebezpieczne, a ufać nie można nikomu". Ładne słowa, mało się jednak mają do rzeczywistości. Ten, kto to pisał, wcale nie czytał tej książki. Owszem, klimat casablankowski został utrzymany raczej bez wpadek, korekta też niezła (nie wiem, jak z tłumaczeniem), ale mężczyźni są tam raczej tępi, bezgłowe pionki, a okrutna jest raczej polityka. Kobiety niebezpieczne? Raczej głupie i chętne na wszystko, łącznie z dziwkami, które od Falcó nie chcą brać nawet zapłaty. Co do zaufania, to sorry, ale przecież Falcó ufał dowódcy (i jego pionkom) aż za bardzo, nie rozumiem więc, ale dobra. W skrócie: opis z okładki mi się nie podoba, nie odwzorowuje sytuacji. Ponadto książka w zamierzeniu oparta jest na faktach (autor przyznaje, że potraktowanych dość po macoszemu), ale nie mówi, jakich... Przeszukałam cały internet i nie mam pojęcia, o co mu chodziło. Być może jednak osoba z Hiszpanii lub znająca tamtejsze realia i historię od razu by to wychwyciła (wtedy jednak szkoda, że wydawnictwo nie pomogło czytelnikowi w zdobyciu tej wiedzy). 

Nie powiem, że jest to książka najgorsza z najgorszych (obecny rynek wydawniczy uzmysławia mi te granice dość często i boleśnie), po prostu mnie się kompletnie nie podobała. Grono wymuskanych agentów latająca od baru do baru i rzucających trywialne hasełka do mnie nie przemawia, to świat, który odszedł i mam nadzieję, że nie wróci (niestety, powraca nagminnie w filmach Patryka Vegi). Od wymiernie elokwentnych postaci kobiecych począwszy, po w ogóle na bohaterach kończąc - tam występuje jedynie Falcó, nikogo poza nim nie ma, jego wyuzdane ego wypchnęło z kart powieści wszystkie inne. Może dla fanów Bonda i opowieści o tajnych agentach. Inaczej tę lekturę ocenią zapewne miłośnicy przedwojennej Hiszpanii oraz jej historii, bo to strona bardzo rozbudowana, z pozorną linią między komunistami a faszystami, tymi dobrymi a złymi. Coś jednak nie wyszło (a co dokładnie, wytknęłam powyżej), przez co nie jest to książka obecująca, nie zachęca do następnego tomu. Dodam, że mnie na przykład finał usatysfakcjonował, ale nieco się spodziewałam rozwiązania problemu (a jestem dość łatwowierna, więc sobie dopowiedźcie). Sporo tu dialogów i opisy nie przynudzają, co też jest sporym plusem i one jednak epatują bogowość Falcó, którego wybitnie nie polubiłam, łącznie z jego wszędobylskim gnatem (interpretować dowolnie).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz