wtorek, 26 kwietnia 2022

Przystanek CXXXIX: Piekielna głębia Galvin

 

Autor: Lindsay Galvin
Tytuł: Piekielna głębia
Wydawnictwo: YA!
Rok wydania: 2020
Ilość stron: 336
Gatunek: W sumie nie wiem jaki
Ogólna ocena: 3/10
Czy wnerwiła Kocyk? Zasnął w połowie, więc nie wie, o co chodzi. Może to i lepiej


Znowu zboczyłam z toru, w ostatniej chwili przypominając sobie, że w pociągu chętnie bym coś poczytała, a nie tylko bezsensu obserwowała pasażerów, którzy przez moje niechętne spojrzenie (taką mam twarz, cóż) jeszcze sobie coś złego pomyślą i będą problemy. Więc książka, tak. Zdecydowanie.

Nie mogę powiedzieć, że to dobry wybór. Piekielnie w ogóle nie było (to chyba miał być thriller, nie wiem) i nie zauważyłam też specjalnie jakiejś głębi w fabule. Za płytka była. Oryginalny tytuł "The Secret Deep" byłby lepszy, ale nikt o tym jakoś nie pomyślał, puszczając wodze fantazji na łeb, na szyję. Na okładce zapowiadają, że fabuła jest wręcz "ekscytująca" oraz "pełna tajemnic" - muszą mi pokazać dokładnie paluszkim, gdzie, do cholery, bo jakoś nie zauważyłam, wszystko takie sztampowe, do bólu schematyczne, a zagadka prosta do odgadnięcia, mimo że u mnie zwykle myślenie nie idzie tak szybko, aby odktyć zabójcę już w drugim rozdziale. Ogólnie... Taka "rozrywka" to dla mnie nie bardzo. Powiedziałabym, że to taka młodzieżówka, ponadto dla osoby, która lubi dziwne teorie i z tendencją do historii o superbohaterach.

Będzie sporo SPOILERów. Fabuła jest dość skomplikowana i zasadza się głównie na eksperymentach genetycznych, walce z rakiem i sposobach na przetrwanie, w tle przepływają jeszcze syrenki (tak, naprawdę), a te elementy trzymają się razem jedynie dzięki sporej dozie fantastyki. Główną bohaterką jest Aster i w pewnym sensie Sam, fabuła rozbita jest więc na pół - pisana od ich spotkania, potem rozstanie i kolejne spotkanie. Co ciekawe - w ogóle nie ma w niej elementów romansu, co było idealną odmianą i zasłużyło na szczególny plus w ocenie powyżej. Netlix to by już tam pięć związków strzelił o mieszanej budowie, a tu proszę, nic.

Aster wraz z siostrą Poppy trafiają do dziwnej wioski, a potem zostają poddane ekspetymentowi i lądują na wyspie (nie tak całkie razem), gdzie muszą jakoś przetrwać. Opisy poszczególnych etapów rozwoju raka, podkładki genetycznej (czystego żonglowania genami) i ewolucyjnej mnie nie przekonały, ale za to są w pewien sposób logiczne i dawkowane w stosownej wielkości. Mimo wszystko, gdy przeczytałam o chłopaku ujeżdżającym płaszczkę - niestety, to było dla mnie zbyt dużo i odpadłam. Finał również jest schematyczny - ginie osoba, która wplątała w to rodzeństwo bez ich zgody, ale w ramach wyższych celów - ratowania ludzi przed chorobą - aby nie trzeba było aktu całościowego wybaczania i ogólnego ryczenia na końcu. No i ta myśl, że po tych wydarzeniach wszyscy mogą powrócić do normalności, a szczególnie na studia (bo już widzę, jak z wody wyciągają pieniądze). Powiem szczerze, że gdyby autorka postanowiła napisać kolejną część, to by mogło być bardziej ciekawe, ponadto na topie, taki prequel, ale taki pomysł niestety się nie pojawił. 

Ostatecznie ta historia mnie nie skrzywdziła. I kierowana jest rzeczywiście do młodzieży (głównie to wydawnictwo dedykowane jest młodszej rzeszy czytelników, btw), więc stąd można tłumaczyć, dlaczego mi nie przypasowała. Po prostu dla mnie była zbyt przewidywalna i na wskroś schematyczna, zbudowana jak niejeden thriller, ale bez dreszczów, bez takich emocji. Mimo wszystko należy przyznać, że ta książka jest prawidłowo zbudowana, literówki nieliczne, fabuła logiczna i sensowna, a tajemnica ciekawa.


czwartek, 21 kwietnia 2022

Przystanek CXXXVIII: Złączeni honorem Reilly

 

Autor: Cora Reilly
Tytuł: Złączeni honorem
Wydawnictwo: NieZwykłe
Rok wydania: 2019 (I wyd. w 2014)
Ilość stron: 285
Gatunek: Romans mafijny
Ogólna ocena: 0/10
Czy wnerwiła Kocyk? Wkur... w kosmos! <Kocyk odlatuje jak na haju>

Romance mafijne! Mokry sen każdej szanującej się damy... No nie. Znaczy byłby, gdyby był na poziomie. Ktoś już z recenzentów ułożył listę słów używanych podczas scen erotycznych w tych książkach (w tych pozycjach hehe) i przyznaję, że to się zgadza, że rzeczywiście są tak schematyczne, pisane metodą kopiuj-wklej, podjętą najwyraźniej na studiach. I żeby mnie dobrze zrozumiano - nie mam nic przeciwko romansom, podobnie jak nie mam nic złego w stosunku do książek na poziomie o jakiejkolwiek innej tematyce, które prezentują sobą przynajmniej logiczną całość, którą podratowano stosowną korektą i wnikliwym okiem recenzenta, zanim puszczono na rynek. A tak? Dzisiejsza literatura podobnego typu sprzedawana jest jak bułki w supermarketach z surowego szkieletu celulozy, napompowanych chemikaliami, ać, żeby na chwilę zadowolić gusta czytelnicze. Jeszcze nam się wszystkim to odbije przynajmniej porządnym refluksem.

Strzelacie sobie w kolano, mówię wam. To się w końcu zemści.

Ale na razie wszyscy, a raczej wszystkie - czytelniczki - zaczytują się bez opamiętania w mafijne perypetie niczym telewizyjne telenowele. Historia ze "Złączonymi honorem" wcale nie jest w tym punkcie jakaś inna, ani odkrywcza, ani oryginalna, na ten czas występuje jako pierwsza część siedmiotomowej serii "Urodzeni w mafii" (zaskoczeni tytułem, prawda?). Pierwszy tom opowiada historię Arii i Luki. Krwiożerczej mafiozowej bestii, któremu obiecano - rzecz jasna - "najpiękniejszą" z rodu Scuderi. Aria oczywiście nie ma w tej kwestii nic do powiedzenia, wychowywana niczym w średniowieczu (patrz: prześcieradło z pierwszej nocy) z tendencją do "przedłużenie rodu jest najważniejsze". Ponadto nie wychodzi za mąż  za nikogo innego, jak za "najprzystojniejszego ganstera" w całym mafiozowym półświatku. Po prostu para stulecia, nie ma zmiłuj. W tomie znajdują się już zapowiedzi do kolejnych historii w przypadku pozostałych postaci, ale najwyraźniej pozbawionych takiej urody. No chyba że każdy tam jest nafaszerowany już w genach wspaniałych rodów urodą i urokiem osobistym jak indyk w święto dziękczynienia.

 Kompletnie więc naiwna i głupiutka Aria, która nigdy nie wychodziła sama na ulicę (czy w ogóle wychodziła?), łapie się ostatniej deski ratunku, czyli próbą rozkochania w sobie tego mafioza oraz przyszłymi planami pójścia jednak na studia (ja tam nie wiem, czy po takiej edukacji w ogóle można). Nagle o życiu wie już wszystko. Ten Luca oczywiście zgadza się na jej mało wyrafinowane warunki w sieci podpuchy i dobiera się do niej powoli, a ona oczywiście jest tak pojętym uczniem, że wszystko kończy się pięknie i wspaniale. Nawet w sumie scenie gwałtu potrafii odnaleźć liczne orgazmy i spełnienie, bo czymże są siniaki, rany i krwotoki jak grą około-wstępną? Denerwowało mnie, że Aria w zamierzeniu "walczy o niezależność", bo jakoś nie zauważyłam, by faktycznie stała się choć trochę niezależna albo żeby o to walczyła. Ale cóż, to tylko opinia, jedna z wielu.

Sceny łóżkowe? Sprośne słówka wzorowane chyba na niemieckich pornosa z równie płaską akcją. Plus ciągłe przemyślenia nastolatki o tym, że ona się przecież tak nie da (a się daje, więc cóż, konflikt interesów najwyraźniej). Zresztą, nie ma co szukać logiki. Nie czytałam kolejnych tomów (i nie zamierzam), ale założę się, że te same sceny pojawiają się w kolejnych tomach, wystarczy porównać.

Więc cóż, jeśli mam wydać subiektywną opinię, to dla mnie był to czas stracony, choć zawsze miło mi na wyszukiwaniu błędów korektorskich. I niektóre sceny były bardzo zabawne (choć pewnie nie w zamierzeniu). Ale jeśli inni chcą się zmierzyć z historią niegrzecznych chłopców, to niech biorą, a może znajdą tam coś dla siebie. Kto to wie?

 

wtorek, 19 kwietnia 2022

Przystanek CXXXVII: Triumf Swann

 

Autor: Leonie Swann
Tytuł: Triumf owiec (tom II)
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 464
Gatunek: Literatura piękna
Ogólna ocena: 9/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk uwielbia puszyste owieczki! <ściska kocykowatymi łapkami swoją maskotkę-owieczkę>


I szybciutko drugi tom. Nie, że się czyta je aż tak szybko, choć faktycznie, prosty owczy styl rzeczywiście ku temu skłania, jednak ponad 400 stron... Zawsze takie tomiska wyłączają mnie z życia, a potem olane obowiązki walą po mordzie, aż miło.

W związku z tym, że to wydawnictwo Amber, mamy też sporo literówek, choć powiem, że stosunkowo mniej, niż w Amber zwykle się pojawia. Strasznie oszczędzają na korekcie, co widać szczególnie na wydawanych przez nich romansach historycznych. Owcom też się więc oberwało. Normalnie unikam tego wydawnictwa, aby mnie krew nie zalała, ale za bardzo chciałam poznać tą historię.

I znowu szumna zapowiedź głosi, że to "thriller a zarazem komedia filozoficzna". Cóż, ktoś pomylił gatunki, bo to żaden thriller i żadna komedia filozoficzna. To kryminał z elementami komedii pisany z perspektywy owczej - tego się będę trzymać i te dziwne określniki wciąż mnie będą denerwować, bo znowu poleciałam właśnie na tą reklamę. Owszem, lektura była przyjemna i nie żałuję, ale złapałam się na chwyt marketingowy, obiecujący mi coś zupełnie innego. Przed tym przestrzegam innych. Oryginał wystąpił pod tytułem "Garou. A sheep thriller" i uważam, że tak powinno się zostawić, a nie wymyślać - to nie thriller, ale pojawia się jednak sporo trupów w historii i dla owiec rzeczywiście byłby to owczy thriller, a nawet horror, ale nie dla czytelnika. Triumfu też jako tako nie było, chyba że to, że owce po raz kolejny uniknęły rzezi, ale... możliwe, że tylko dla mnie nie było to tak satysfakcjonujące.

Druga odsłona owiec wydarza się już w Europie, czyli w perspektywnie spełnionego testamentu. Owce z Glennkill opuszczają Irlandię i trafiają do zaśnieżonej Francji. Pojawiają się nowe postaci w postaci kóz i mniej scharakteryzowanych ludzkich postaci (chociaż Mamę to polubiłam, niekonwencjonalna persona). I nowa tajemnica w postaci Garou, miejscowej legendy o wilkołaku, czyli tym razem mniej przyziemna historia, ale równie ciekawa. Opiekuje się nimi córka George’a, Rebeka. Ich nowe pastwisko znajduje się przy starym zamku, w którym dawniej mieścił się... zakład dla obłąkanych. Niektórzy pacjenci zostali.

Tak więc zakończenie mnie zaskoczyło, dla mnie było satysfakcjonujące. Sprawa z kozami też niezła. Podobało mi się, jak owce zjadały karty tarota Matki Rebeki, aby mieć wizję w sprawie rozwiązania. I zimowe jagnię, które starało się pozyskać imię. I obcy baran, który na końcu przechodzi metamorfozę i zmienia się w łabędzia, okazując się niezłym "ciachem" dla owieczek. Szalona czarna koza też była słodka. W ogóle często sprawa toczy się między tym, kto z tych zwierząt istnieje, a kto nie i czy ten Garou jest wilkiem czy człowiekiem, a może czymś pomiędzy. Narracja z perspektywy owiec ułatwia tak wiele rzeczy.

Ostatecznie historia wciąż jest słodka w swój naiwny uroczy sposób. Owce wyrafinowane, tylko panna Marple jakoś straciła na znaczeniu - to reszta owiec (i kóz) zaczyna przejmować taryfę, pokazując swoje liczne talenty. To zwierzęta w tym tomie zyskują na perspektywnie i zróżnicowaniu, w przeciwieństwie do reszty. Dzięki temu dwa tomy nie wydają się kalką, tylko zupełnie inną historią.

Dla mnie owce są spoko.


sobota, 16 kwietnia 2022

Przystanek świąteczny

 

Kochani!


Zdrowych, udanych, zaczytanych, radosnych, z mniejszą ilością chmur deszczowych (przede wszystkim w poniedziałek), z jeszcze jednym kawałkiem serniczka Świąt Wielkanocnych!

 

Aby się Wam wszystkim darzyło jak najlepiej

 

    Źródło: nocowanie.pl

 

DO ZOBACZENIA!



środa, 13 kwietnia 2022

Przystanek CXXXVI: Sprawiedliwość Swann

 

Autor: Leonie Swann
Tytuł: Sprawiedliwość owiec (tom I)
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2011 (I wydanie 2006)
Ilość stron: 384
Gatunek: Literatura piękna
Ogólna ocena: 9/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie, owieczki się kocha, a nie nienawidzi <love everywhere, lepiej uciekać, bo Kocyk zaczyna ściskać wszystko i wszystkich>


Z racji świąt Wielkanocnych obejrzałam się za owieczkową lekturą. Powiem szczerze, że to dość dziwny pomysł na fabułę, ale ok, uroczy. Okładka głosi, że dla "fanów" "Folwarku zwierzęcego" Orwella - ja bym się z tym wstrzymała, bo jedynym ich podobieństwem jest akcja poprowadzona z perspektywy zwierząt (czasem ze wtrąceniami ludzkimi). Ponadto książkę tę określa się jako "filozoficzną powieść kryminalną" - a nie ma w niej filozofii, chyba że takiej owczej (np. jak wyglądać na zajętą jedzeniem, a w rzeczywistości być bardzo czujną - choć kto wie, może życie ludzkie też polega na takich sztuczkach, znam już technikę). Owszem, zdarzają się momenty, ale jeśli ktoś będzie nastawiony na jakieś odkrywcze osiągnięcia, to się bardzo zdziwi.

Skłaniam się ku tezie, że to po prostu kryminał, śledztwo prowadzone z perspetywy zwierząt. Bardzo infantylne, momentami naiwne, ale wszystko ma swoją rację bytu, w końcu to tylko owieczki i baranki, czasem głupiutkie, czasem trochę mniej. Nie znaczy to jednak, że się nie bawiłam przednio z nimi, bo ocena mówi przecież sama za siebie. To bardzo słodka historia, mimo że jest tam i trup (a nawet dwa), do tego powieść wielokrotnie nagradzana i powielana.

Jak brzmi treść? Pewnego dnia owce się budzą i odkrywają, że ich pasterz nie żyje, ewidentnie, ponieważ tkwi w nim szpadel. Odtąd na pastwisku pojawia się pełno ludzi, a każdy jest podejrzany o zabójstwo. Owce z dnia na dzień tracą swojego opiekuna i rutynę codziennych obowiązków. W końcu postanawiają same wziąć sprawy w swoje kopytka i znaleźć mordercę, widząc, jak ludzie pałętają się wokół niosąc same tajemnice i żadnych rozwiązań. Sam pasterz George, wyrzutek społeczny, okazuje się nie tak czystą osobą, za jaką go mieli - albo podejrzewali czytelnicy - w swojej przyczepie skrywa kolejne sekrety, a i jego testament okazuje się strzeleniem w kolana większości mieszkańców. Również wioska jest zamieszana w coś niecnego, łącznie z pastorem. Przyjeżdża kobieta w czerwieni i mąci. Świętoszka Beth modli się jeszcze bardziej. Do tego pojawia się wilczy duch oraz znikają i pojawiają się członkowie stada, łącznie z zaginionym dawniej baranem. Nic nie jest takie, jak się wydaje.

Słodkie są również imiona bohaterów. Każda owca ma swoje cechy charakterystyczne, dzięki czemu nie zbijają się w wełniastą masę, której nie można odróżnić (choć tuczne owce Gabriela właśnie takie są, przypominały zombie i były baaaardzo dziwne). Ja najbardziej polubiłam Chmurkę oraz Pannę Maple, która wiodła prym w tej opowieści. Pomimo ogromnego uwielbienia dla trawy, mają swoje plany i marzenia, chcą, by im czytano (także o Pamelach, choć nigdy nie poznały gorących momentów czytanych romansów), a pasterz przed śmiercią obiecał im podróż do Europy. Być może ze względu na jego miłość do owiec, stały się one mądrzejrze, nawet jeśli podejrzewamy je ciągle o jakieś prymitywne brykanie w te i we w te.

Koniec końców szybko skończyłam tę powiść. Czyta się ją sprawnie, pomimo morderstwa i niecnych zamiarów niektórych z mieszkańców (łącznie z próbą zabicia córki George'a) jest wesoło i po prostu miło. Ciekawa odskocznia od ciężkich i przytłaczających klimatów kompletnie ludzkich lektur. Przede mną czeka już tom II i na pewno w niedługim czasie o nim opowiem.


niedziela, 10 kwietnia 2022

Przystanek CXXXV: Gdzie śpiewają Kubasiewicz

 

Autor: Magdalena Kubasiewicz
Tytuł: Gdzie śpiewają diabły
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2019
Ilość stron: 353
Gatunek: literatura fantasy
Ogólna ocena: 10/10
Czy wnerwiła Kocyk? <Kocyk zachwycony!>



Po drodze zgubiła mi się jedna z książek, do której zapałałam miłością (prawie) równą tej, co do Kisiel. Wiem, bigamia, ale cóż. Do tej pozycji przekonało mnie głównie to, że została wydana przez polską autorkę, o której jeszcze wtedy nikt nic nie słyszał. No i dobra, również przez zjawiskową okładkę... Też miałam okazję swego czasu spotkać ją (autorkę, nie okładkę) na targach książki i wyrobić sobie opinię - co ciekawe - wszystko na plus, jak zresztą widać po ocenie.

Na co należy zwrócić uwagę, to przede wszystkim odniesienie do mitologii słowiańskiej. W pewnym momencie po szturmie sławy Sapkowskiego nastał zwrot ku "cudze chwalicie, swego nie znacie", co spowodowało wysyp form pt. "chyba ty" i ta książka wpisuje się właśnie w ten czas, podobnie jak te wielkie słowniki słowiańskie, choćby przedstawianych na łamach "no, tutaj" tomów Bestiariuszy. Faktycznie, ja się przyznaję, że wiedziałam sporo, ale okazuje się, że nie dość. A rzeczywiście szkoda, bo po pierwsze fajny temat na książkę lub chociaż zabłyśnięcie w tłumie przy piwku, a po drugie - nie przypominam sobie, żeby takie tematy w szkole się pojawiały. Z mitologii słowiańskiej to w podstawówce jeszcze coś tam na kapnęłam na temat kwiatu paproci, a dalej... Zeus, Jowisz i multum telenowelskich związków, o fantazyjnych pozycjach i układach "to z kim ma dziecko". Także głowa mała. Babcia szepnęła mi jeszcze kiedyś o dziadku Mrozie, jeśli się liczy, ale czy to tak powinna wyglądać edukacja naszego słowiańskiego dorobku? Może zaczęłam wynaturzać, ale faktycznie żal mi niewiedzy, głównie mojej, na tym polu, mimo że trochę już się naczytałam zapobiegawczo. Ach, za dużo cudzysłowiu... Ale jakoś tak mi dzisiaj pasuje. 

Dobra, wreszcie do rzeczy. O czym to, prócz ewidentnych odniesień do słowiańskiej mitologii? O delikwencie imieniem Piotr, który przyjeżdża do miasta - zbyt huczne określenie, bo to totalna wieś na końcu świata - o nazwie Azyl w poszukiwaniu swojej zaginionej siostry. Policja na wiele się nie zdała (kto by pomyślał?), więc sam postanawia działać. Ponadto jego Ewa wydaje się nie pierwszą dziewczyną, która znika z tego świata w tym rejonie, jej zdjęcie zostaje odnalezione w rzeczach zamordowanej dziewczyny, Patrycji. Czuje wewnętrznie pomimo na wskroś racjonalnego umysłu, że jego siostrze stało się coś złego.  Przyjeżdża w konkretnym celu, ale już na wstępie zaczyna się gubić w nietypowej atmosferze tego miejsca. Mieszkańcy są dziwni, nietypowi i na pierwszy rzut oka - wszyscy podejrzani. Coś ukrywają. Każdy obdarowuje Piotra własną wersją miejscowej legendy o Diable i czarownicy, które śledziła wcześniej Ewa i to wokół niej rogrywa się skrzętnie cała fabuła.

Wszystko wydaje się poetyczne, pojawiają się pieśni i sam pomysł z kilkoma wersjami legendy też całkiem spoko oddaje charakter całości. Sprawa kryminalna miesza się z fantastyką, racjonalizm z magią. Bo oczywiście Piotr to ktoś, kto nie wierzy w bajki, zbyt mocno stąpa po ziemi, okazuje się, że w przeciwieństwie do siostry. Pomału czytelnik odkrywa również ich relacje, choć akcja nie leci jakoś specjalnie szybko. No i miasto, wyjęte jak z horroru, z pomyloną numeracją, próbującą zgubić każdego, kto wejdzie do tych uliczek. Pasujące idealnie do niejednego thrillera, z ograniczoną liczbą miejscowych, znających siebie nazwajem aż za dobrze. Zakończenie nie wbija w fotel, ale pasuje to do atmosfery. Dla mnie było satysfakcjonujące akurat, choć słyszałam głosy "niet".

To powieść klimatyczna, delikatna. Przepełniona mitologicznymi odnośnikami, wręcz baśń. Nie chodzi o akcję, a o sam nastrój, co moim zdaniem zdało egzamin. To zupełnie inny świat, gdzie "nieprawdopodobne" zostaje daleko w tyle. Taka krainka z opowiadań naszych babć, w której zabobony ożywiają. Mnie wiele dała do myślenia, mimo że nie jest jakoś specjalnie długa - czyta się ją łatwo, szczególnie dzięki melodyjnemu językowi. Dla mnie naprawdę na plus.

Kocyk potwierdza!


piątek, 8 kwietnia 2022

Przystanek CXXXIV: Nie zostawiaj Jeromin-Gałuszka

 

Autor: Grażyna Jeromin-Gałuszka
Tytuł: Nie zostawiaj mnie
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2022 (I wydanie w 2012)
Ilość stron: 390
Gatunek: literatura piękna, obyczajowa
Ogólna ocena: 10/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie! <Kocyk za zadowoleniem kiwa głową, równie zaskoczony, co wy>



Tak, tej książki nie ma w rozkładzie jazdy (ostatnio fakt, pojawiają się nowe "szybkie" pozycje do przetestowania na nerwowości Kocyka), ale że trafiłam do szpitala (badanie, nic groźnego), a tam multum czasu i przesunięć, to w sam raz takie 300 stron można przeczytać. Wysoka ocena, prawda? Powiem szczerze, że nie spodziewałam się po niej niczego dobrego, co szczególnie podniosło jej wartość.

Czytało się ją zadziwiająco szybko, bez względu na okoliczności. Przykro mi, ale nie znalałm poprzedniej wersji i myślałam, że to nówka na rynku nieśmigana, tymczasem pojawiła się już w 2012 roku. Za to wiem czemu - w przeciwieństwie do Kołodziejczyk "Uśpieni", prezentowanej tutaj jakiś czas temu, a tematycznie w pewnym sensie powiązanej, zawiera w sobie to, co w tej drugiej brakowało. Humor? Jest. Jakaś fabuła? Tym bardziej. Przy tragicznych momentach pojawiały się odskocznie, dzięki czemu czytelnik był w stanie przełknąć łzy i iść dalej, ku zakończeniu. Pojawia się nawet wspólny podobny motyw - "uśpienia" u Kołodziejczyk i "ocknięcia się" u Jeromin-Gałuszki - obudzenia się z letargu życia, wzięcia się w garść, zaczęcia naprawdę żyć. Było więc bardzo smutno, szczególnie że chyba żadna historia w tej powieści nie kończy się dobrze, ale trzymała fason, opis przeżyć nie męczył, pojawiały się dialogi, przerywniki na fragmenty jak u Kołodziejczyk, ale w czterech głównych rozdziałach na temat przeszłości Fryderyki, Aleksandra i Małgorzaty (czwarte to część wieńcząca). W ogóle myślę, że jedna wzorowała się na drugiej (czasowo Kołodziejczyk była ostatnia, więc...). Tylko tej jednej to nie wyszło na dobre.

Pojawia się również wiele ckliwych słów, niektóre całkiem zacne i na poziomie. Z cytatów, które należą do moich ulubionych zaliczę na pewno ten:

"Nic nie jest na zawsze. Rzeczy się niszczą, a ludzie odchodzą."

Historia zaczyna się - to nie będzie jakiś wielki SPOILER, ale jednak - od śmierci Fryderyki, starszej fanki brydża, dobrej duszy kamienicy w Warszawie. I o ile warszawski klimat w zasadzie się tu nie pojawia (chyba że mówimy o atmosferze kamieniczki oraz o spacerach po Łazienkach i polach Mokotowskich), a szkoda, to pani Fryderyka faktycznie się udała. Od tej pory gra sobie w brydża przy nieśmiertelnym stoliczku (również o dosyć specyficznej historii) z równie martwymi znajomymi i snując opowieści o swoim i nie tylko życiu, lokatorów dalszych i bliższych całej kamienicy. Wesołe sytuacje, ale więcej jednak tych smutnych. Mnie najbardziej zapadła w pamięć historia Niny i Aleksandra - bardzo tragiczna, z wieloma zwrotami akcji. Czytałam jak szalona, aby w końcu poznać ich losy, ponieważ były stopniowo dawkowane. Napomyka się też coś o wojnie, ale bardzo mało. W zrozumieniu Ludwiki najbardziej pomaga fragment o tym, jak strzela do niemieckiego więźnia, skracając jego cierpienia - zyskując podziw zebranych, ale w oczach rodziny go tracąc (ze względu na powód, dlaczego to robi). Ale więcej nie powiem!

Fryderyka pewnego dnia przygarnia pod swój dach Magłorzatę (uwielbiam, że nie używano zdrobnień tego imienia <3 ) z córką Adelą, których to historię poznajemy dopiero na końcu. Bardzo nie polubił ich sąsiad z naprzeciwka (bo pokrzyżowały jego plany) Aleksander, były sędzia, bratanek Fryderyki. Poznając historię jego matki Ludwiki łatwo się domyślić, dlaczego taki się stał. Choć to skomplikowane. Jak historia z obrazami... Wszystko w ogóle ma w tej książce znaczenie - obrazy Ludwiki, stolik do brydża, książki Fryderyki, niebieska peleryna - i to również mi się podobało. Powodowało taką efemeryczność i duchowy charakter. Zaskoczył mnie także dozorca i Kicia, ponieważ każdy, w tym ja,  sądził, że dziczeje i wymyśla, zachowując i bez przerwy sprzątając jej mieszkanie. Chińczyk Kim ze swoimi szangajowskimi marzeniami o restauracji z prawdziwego zdarzenia kontra badziewie, które rozwozi po sklepach, posiadający wielkie serce. I biedny Igor z Norwegami... Każdy miał swoje miejsce w tej opowieści i nic nie wydawało się zbędne.

Puentą tej książki jest chyba to, że "na zawsze" nie istnieje. Miłość kiedyś się kończy, choć zależy jaka. Ciekawe też, że wiele historii w tej książce nie zostaje rozwinięta (np. jak się skończy historia Magdy), nie poznajemy dalszego ciągu Igora (choć może taki właśnie był koniec) ani pary z baru, która ciągle się tam pojawiała. Pełno historii, łączących się, krzyżujących ze sobą, zaczynających się i nagle kończących. Podobał mi się ten miks. Muszę powiedzieć, że przekonałam się do Jeromin-Gałuszki. Jeśli wszystkie jej książki są tak przemyślane, to dobrze wróżę tej autorce na przyszłość.

środa, 6 kwietnia 2022

Przystanek CXXXIII: Pierwsze słowo Kisiel

 

Autor: Marta Kisiel
Tytuł: Pierwsze słowo
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2018
Ilość stron: 320
Gatunek: Fantastyka, zbiór opowiadań
Ogólna ocena: 8/10
Czy wnerwiła Kocyk? <Kocyk sjeszcze w szoku, ale wnerwiony raczej nie jest>



Tym razem zbiór opowiadań. Powiedziałabym akurat, że jest to lektura nie dla fanów tej pani, a tych, co dopiero zaczynają przygodę z Kisiel, ponieważ znajdują się w niej opowiadania, które każdy z nią zaznajomiony zdążył już przerobić. Warto przytoczyć, jakie znajdują się w tym tomie:

- Rozmowa dyskwalifikacyjna
- Katabasis
- Dożywocie
- Nawiedziny
- Przeżycie Stanisława Kozika
- Jadeit
- Miasto motyli i mgły
- W zamku tej nocy
- Szaławiła
- Cały świat Dawida
- Pierwsze słowo

Dla mnie więc była to miła lektura, ale wyłącznie w połowie - "Dożywocie" stanowi bowiem pierwszy rozdział tomu "Dożywocie". "Szaławiła" - o niej już było, też niezbędnik do "Oczu urocznych". Tytułowe "Pierwsze słowo" znałam z próbek wydanych przez Uroboros na targach książki w Warszawie w 2019 roku. Być może miałam po prostu pecha. Z drugiej strony opowiadania, których nie znałam, były naprawdę dobre, utrzymane w różnych klimatach. Powiem szczerze, że po "Dożywociu" czegoś takiego się nie spodziewałam, co było miłe. Nie powiem, "Jadeit" wciąż chodzi mi po głowie, ponieważ nie bardzo zrozumiałam, co w końcu łączyło zamordowaną kobietę i początkującego policjanta (historia w klimacie XIX-wiecznej Francji). Opowiadanie o Stanisławie Koziku - bardzo trafne, trochę w zombie'owskim klimacie tym razem, ale jakże życiowym. Podobnie w "Cały świat Dawida", chociaż strasznie mi styl Grzędowicza przypominał (przypadek?). "Miasto motyli i mgły" pisany w stylu New Age (miasto wyjęte z czasu, Kruki i wyklęci). Nie powiem, taki rozrzut mnie zaskoczył, ale pozytywnie.

Nie będę wyłącznie wychwalać. Za najsłabsze opowiadanie uważam "W zamku tej nocy", o wielkiej wyrwanej z Romantyzmu misji trzech młodzieńców, ale i równie dziwnych duchów. Niemniej było to dopracowane (szczególnie w odbiciu naszego literackiego dorobku, filolodzy polscy docenią), m.in. w użytym języku oraz dobraniu imion bohaterów (Wallenrod, Winkelried i Wawrzyniec). Mickiewiczowskiego, fikcyjnego bohatera szwajcarskiego oraz męczennika chrześcijańskiego (tutaj akurat zgaduję, może ma ktoś inny pomysł). Bardzo ładnie rozegrane, a zakończenie zaskakuje. Duchy tylko trochę wkurzają... Na siłę próbują być zabawne, a im to nie wychodzi.

Samo "Pierwsze słowo" od lat tkwi w mojej pamięci. Rzecz jasna nie zamierzam spoilerować, ale pokrótce - to ciężka historia matki uwikłanej w dżinowskie życzenie. Nie dziwię się, że książka zyskała tytuł właśnie po nim, ponieważ uważam to za najlepsze opowiadania w całym zbiorze, mimo tego każde dało coś od siebie.  Ja tak jak mówię, akurat sporo już znałam, więc lektura zajęła mi z 3h (szczególnie nie mogę uwierzyć, że pojawiło się w nim rozdział z "Dożywocia" - moim zdaniem wyłącznie jako zapchaj-dziura, inaczej mówiąc "no, dowal do tych 300 stron, please" - nie do wybaczenia kompletnie!). Stąd zdecydowanie niższa ocena. Tak jak napisałam na początku, uważam, że jest to lektura przede wszystkim dla zaczynających przygodę z Kisiel, początkujących, szczególnie tych, którzy nie czytali "Dożywocia", ponieważ fanów to wkurzy (mnie też). Będą mieli tak jak ja, mieszane odczucia. A szkoda, bo potencjał był.

Cały zbiór stanowi ciekawą mieszankę stylów, gatunków i klimatów. Współczesność, New Age, XIX-wieczna Francja, nawiedzony przywojskowy burdel... Oczywiście, wciąż może być wesoło i milutko (szczególnie ze wspomnianym aniołku w bamboszkach), ale Kisiel udowodniła, że może jeszcze zadziwić - niektóre opowiadania są naprawdę mroczne, nie pozostawiające żadnej nadziei, przygnębiające, wręcz brudne. Wciąż pojawia się znana po Kisiel zabawa słowem, wyrafinowany dowcip, różne przeładowane opisy i kontrasty sytuacyjne, ale i żonglowanie emocjami, wsadzanie groteski, bez strachu przed czarniejszą nutą (wybitnie nie dla dzieci), zlepek różnych stylów, przeskakiwanie z miejsca na miejsce, także czasowo, słowiańskie i baśniowe postaci w nowej odmianie (ten biedny krasnoludek z "Rozmowy dyskwalifikacyjnej" - ojoj). Prawdziwa mieszanka, idealna dla nowego czytelnika, nie znającego jeszcze dobrze Kisiel. Dorosłego czytelnika (patrz: czaszka na okładce, hehe).

poniedziałek, 4 kwietnia 2022

Przystanek CXXXII: Siła niższa II Kisiel

 

Autor: Marta Kisiel
Tytuł: Siła niższa (tom II)
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2016
Ilość stron: 376
Gatunek: Fantastyka
Ogólna ocena: 9/10
Czy wnerwiła Kocyk? Ani trochę! Choć jednakowoż zawiłe opisy budziły kocykowate powątpiewanie w naturę słowa <Kocyk zakłada monokl i wąsika z kłaczka>

Wiem, znowu Kisiel. Udało mi się skończyć wreszcie z dożywociem (choć zostały mi jeszcze dwa tomy do przeczytania z serii "Małe Licho", które stanowi kontynuację dwóch tomów z serii "Dożywocie" -> to tylko przypominienie, rozwinięcie w recenzji o "Dożywociu" tom I). Na tapecie czyhają na mnie jeszcze dwa tomy serii wrocławskiej, której przez przypadek zaliczyła najpierw tom III. Tak to już jest o Kisiel, że na wydaniach "z wierzchu" nie ma danych, z którym to tomem mamy do czynienia. Ach, shit, jeszcze tom opowiadań muszę zaliczyć... Kurczęta, czy Kisiel się kiedyś kończy?



Strona zawiera lokowanie produktu (to problem, jeśli nie ma produktu). Przepraszam, nie mogłam się dzisiaj powstrzymać. Generalnie kocham Kisiel i kisiel, taka prawda <Kocyk: WTF?!>.

Ciekawe, że drugi tom już nie doczekał się kolejnego wydania... Ale może się to zmieni, ponieważ dostać teraz tę książkę graniczy z cudem, jedynie z audiobookami nie ma problemu (tyle że ja za nimi jakoś nie przepadam - ja muszę mieć papier, czysto materialnie wiedzieć, że ktoś wydał tę książkę!). Muszę też się doczepić okładki, czego zwykle nie robię... Rzeczywiście, pod koniec wydarzeń pojawia się okładkowa Roszpunka w wersji męskiej (a raczej totalnie niemęskiej), ale z brodą z królikiem pod pachą, wsadzona tam wręcz na siłę, ale... No nie o to chodzi, zupełnie nie zapowiada klimatu lektury. Mam wrażenie, że ta "dama" w różu wypłynęła jedynie po to, aby było co na okładkę wsadzić.

Ale do rzeczy, czyli do treści. Konrad wraz ze zgrają dożywotników zmuszony jest do przeprowadzki, tym razem bliżej cywilizacji. Część dawnych współlokatorów chętnie przystaje na zmiany, inne kategorycznie odmawiają. Wszystko się zmienia, łącznie z problemami bohaterów, próbującymi zorientować się w nowej sytuacji. Carmilla nagle przyjeżdża z niespodzianką i okazuje się, że nawet najtrwardsze osoby mogą wpaść w dołek i zejść poza jasno wytyczony dawniej szlak. Konrad dalej przeżywa rutynowe słodkości życia, umęczony tym razem rachunkami i ogólną chandrą (cóż, stracił miłość z pierwszego tomu, ale nie bójcie się nic, tam też będzie zwrot akcji). Pojawiają się nowe postaci (w zasadzie tajfun nowości). Sporo miejsca zajmuje historia lokatora nowego domu, Turu, do którego wprowadza się Konrad i reszta (przy czym trochę nie rozumiem kisielowskich zasad dziedziczenia, ale cóż, postanowiłam nie wnikać). Przyjemna postać takiego jowialnego wujka, którego każdy widział w swoim życiu, choć niektórzy wyłącznie na weselu. Prócz ogromnego brzucha i specyficznego poczucia humoru, charakterysuje się sporą tężyzną fizyczną, opisywany jest jako wiking (zresztą, bo jaki nie-wiking posiadałby drakkara w piwnicy z "wkładką", by nie spoilerować perfidnie?) Ja najbardziej polubiłam duchy z Wehrmachtu, z racji zainteresowań, zresztą, idealnie dogadywały się z Turu, szczególnie gdy proponował puncz świąteczny i bywały bardzo przydatne. Pojawia się drugi anioł, nie czyniąc już Licha takim wyjątkowym, choć nikt na Ziemi nie jest tak upierdliwy i drobnostkowy (nawet co do niemowlęcej kupy, a jakże). Ten wątek jest bardzo spoko, lepszy niż w "Małym Lichu i kamiennym aniele", omawianym jakiś czas temu - chodzi oczywiście o Tsadkiela. Tutaj miałam czas i okazję go polubić, w serii o Lichu takiej szansy nie miałam. Zresztą, też bym była wredna, gdyby moim opiekunem był Paweł.

Trochę dziwne jest moim zdaniem zakończenie, ponieważ nagle pojawiają się nowe postaci, możliwości i w ogóle sporo spraw się tam rozwiązuje, również do Konrada uśmiecha się los (kasa znajduje się oczywiście w sposób magiczny i z okropnie wielką ilością zer, nawet jego babeczka wraca), Szczęsny (nieszczęsny poeta, teraz zrozumiałam przewrotność jego nazwiska) chwilowo wraca i zdaje się, że nowa opowieść właśnie się otwiera i... koniec. Dosłownie koniec i basta, w końcu tom III to zupełnie inna historia, więc nie będzie kontyuacji. Choć pozornie, ponieważ jak wspomniałam wcześniej, dalszy ciąg pojawia się w serii "Małe Licho" - tam jednak Konrad, Carmilla i Turu stają się pobocznymi bohaterami, ważniejsze stają się sprawy dziecięce, jak to na książkę dla dzieci przystało (młodociani Bożek i Licho). Jednak wszyscy bohaterowie z "Dożywocia" tam się przewijają, więc dla fanów jest to niezbędna seria. 

Wymęczony codzienną rutyną, za to oswojony z niecodziennymi zjawiskami Konrad Romańczuk odkrywa, że nie jest jedynym posiadaczem anioła stróża, a dwie takie istoty pod jednym dachem to dopiero początek kłopotów.

Tak więc drugi tom, co ja myślę? A dobrze myślę, patrząc po ocenie. Drugi tom trzyma poziom, historia kończy się ładnie, a zakończenie satysfakcjonuje (szczególnie plaskacz). Więc nie powiem, zwariowana historia z różnymi zwrotami akcji, które będą kontynuowane przy okazji innych serii czy opowiadań. Myślę jednak, że przy tak wielkiej zgrai bohaterów jest co wymyślać. Owszem, znowu zdarzają się nadbudowane przesadnie opisy, po których nie raz odkładałam książkę, ale szybko się wkręciłam w akcję, ciekawa, co będzie dalej, jak się to skończy. Tak więc wciąga. 

Choć ja i tak wolałabym usłyszeć duuużo więcej o Bazylku i ewentualnie o jego Odeńce z trzeciego tomu "Dożywocia" <Kocyk: ja też!>. Jest więc o czym marzyć. W tej chwili autorka kontynuuje jedynie serię o Lichu, ale w przyszłości może się coś zmienic (albo doda), w każdym razie ja będę śledzić rozwój sytuacji <Kocyk: wyciąga popcorn i czeka>.

piątek, 1 kwietnia 2022

Przystanek CXXXI: Fałszywy pieśniarz III Raduchowska

 

Autor: Martyna RaDUCHowska
Tytuł: Fałszywy pieśniarz (tom III)
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2019
Ilość stron: 416
Gatunek: Kryminał z elementami fantastyki (albo odwrotnie)
Ogólna ocena: 7/10
Czy wnerwiła Kocyk? <Kocyk schowany pod łóżkiem, drugi dzień nigdzie nie wychodzi>


Z takim nazwiskiej to można pisać przede wszystkim o duchach. Inaczej Wszechświat by się upomniał... Owszem, dobrze wiem, że mam do czynienia z trzecim tomem, a wcześniejszych nie poznałam. Uznałam jednak, że skoro mam okazję przeczytać ostatnią część serii "Szamanki od umarlaków", to czemu nie? Gdyby była dość dobra, wróciłabym do tomów wcześniejszych.

I tak, spieszę z informacją, że po poprzednie tomy nie sięgnę. Nie powiem, nie oceniam tej książki jako kompletną stratę czasu, było całkiem spoko, ale jakoś nie wróciłabym się do poprzednich historii, mimo że czasami na wzmianki o poprzednich przygodach podczas lektury, zastanawiałam się nad taką możliwością. Koniec końców książkę czyta się dobrze. Nie jest to leciutka lektura na jeden wieczór. Mamy do dyspozycji śledztwo, czytelnik może pobawić się w detektywa, pomysł na fabułę również uważam za zacny. Bywają cięższe tematy, przeładowane opisy (także przyrody, dlatego momentami bywa jak w "Nad Niemnem"), ale wszystko można wpisać na poczet utrzymania horrorowego klimatu grozy. Pojawia się cała masa fantastycznych istot, są wiedźmy, duchy, upiory, demony, szamanki, łowcy, zombie i wiele innych, których Imienia Nie Wolno Wymawiać. Słowem: dzieje się i to niewątpliwie. Akcja skacze z kwiatka na kwiatek i czytelnik musi się sporo natrudzić, by nadążyć. To dobrze, że istnieją jeszcze książki, które wymagają od człowieka uwagi. I myślenia. Zresztą, co ciekawe i warte odnotowania - autorka jest psychologiem i kryminologiem, która swoją wiedzę wykorzystuje w fantastyce. Pewnie dlatego policyjne meandry wypadały tak prawdopodobnie, bez nadużywania zmyślań, co zdarza się w innych powieściach, nagle łapiących się z niewiadomych przyczyn za kryminały. Raduchowska już na starcie ma u mnie dużo plusów.

O czym to ja w ogóle mówię? Bohaterką książki jest Ida Brzezińska, czarna owca wielkiego rodu czarodziejów, wróżbitów i telepatów, lepiej, bo zdążyli już się jej wyrzec. Wbrew rodzinie i przekaniom zostaje szamanką, posiada demona Pecha (tak, ma Pecha, haha) i pracuje w ekipie śledczej Wydziału Opętań i Nawiedzeń. Zresztą, wielu zakątków tej wiedzy poznajemy zapewne w pierwszym tomie jej przygód. W każdym razie w tym tomie pojawiają się nierozwiązane sprawy oraz Wielki Finał, który jak dla mnie dziwnie się urwał... Tak niesatysfakcjonująco, szczególnie że pojawił się również romansik, które jakoś mi w tej historii nie leżał. Za to w ogóle nie przytłaczał całości, a to też należy docenić. Być może w obliczu trzech tomów ma to większy sens, nie wnikam.

Pojawia się też humor, tak. Ma charakter bardziej policyjnego żargonu, ale jest dobrze. Nie jest też nachalny, mimo że przez niego niektóre dialogi się dłużą. Ale coś za coś. Kurczęta, ja ją tak często tłumaczę, te wszelkie mankamenty książki. Nie czuję się dobrze przy tej recenzji.

Ida bywa przytłaczająca. Idealna bohaterka wszelkich kryminałów, pomimo braku doświadczenia nadrabia magicznymi zdolnościami oraz pewnym szaleństwem. Nie mogę powiedzieć, że jej nienawidzę, ale zagłodziła lisowatego łapacza snów, więc... trochę jej nie polubiłam. Tak dla zasady. Kruchy mi bardziej odpowiadał. Albo wiedźma, wyjęta jak z książek Jadowskiej. Zresztą, według mnie to postaci są najmocniejszą stroną tej pozycji, mimo że akcja też niczego sobie. Trzeba jednak lubić kryminalno-fantastyczne klimaty, aby się w tym wszystkim odnaleźć, inaczej może być to naprawdę ciężka lektura.

A więc. Nie sięgnę po poprzednie tomy wyłącznie ze względu, że to po prostu nie moje klimaty. Ale chętnie będę polecać ją innym. Dla mnie to była jednorazowa przygoda, ale nawet przyjemna, nie wspominam jej źle w każdym razie. Być może w przyszłości sięgnę po inne książki sygnowane jej nazwiskiem, nie ukrywam, że tak może się stać.
 
Pozdrawiam!