piątek, 29 lipca 2022

Przystanek CLXX: Mowy nie ma Pawlik


 Autor: Żaneta Pawlik
Tytuł: Mowy nie ma!
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2022
Ilość stron: 384
Gatunek: Obyczajówka, romans
Ogólna ocena: 5/10
Czy wnerwiła Kocyk? Jakoś jeszcze trzyma klasę <Kocyk siedzi na krześle i ani drgnie> 


Już od pewnego czasu wiem, że ja i Kocyk nie jesteśmy stworzeni do czytania obyczajówek. Nie wiem, czy to przez nazbyt optymistyczne ujęcie tematu, gdzie całe zło usuwane jest precz, a tęcza wisi nad finałem, odmalowując "i żyli długo, i szczęśliwie bez rozwodu". Wydaje mi się, że większość obyczajówek myli gatunek z romansem lub uważa, że to jego nieodłączny element, bez którego nie mógłby wręcz istnieć. Aż mam ochotę zaproponować jakiemuś autorowi spisanie swojego życia i gapienia się z popcornem w ręku, gdzie by on mi dosadził ten romans, bo jestem ciekawa...

Główną bohaterką książki zostaje Małgorzata, osoba, która według norm społecznych osiągnęła już wszystko w zawodzie nauczycielki, w roli żony i wreszcie matki, niestety, jak to autorzy takich pozycji robią - coś się wywraca do góry nogami i trzeba to układać na nowo: mąż postanawia zdradzić po raz drugi i założyć nową rodzinę z młodszą i ładniejszą. Na szczęście na horyzoncie pojawia się Adam, ratownik medyczny, który jest już obok w jej życiu jeszcze, gdy mąż się pakuje. A, i jeszcze występuje tu coś o ciężkiej przeszłości (dzieciństwo).

Jeśli mam być szczera, to spodziewałam się tajfuna nieporozumień, ale ostatecznie nie wyszło tak źle. Bardzo został odmalowany zawód ratownika medycznego ze wszystkimi wesołymi i wręcz przeciwnie sprawami. Ciekawa jednak jestem, na ile jest to zgodne ze stanem realnym, ponieważ nie mam o tym zielonego pojęcia, dlatego nie mogę się odnieść do tego w 100%. Małgorzaty jakoś nie polubiłam (szczególnie po tym skoku ze studentem... jak??), ale to może kwestia gustu. Nie była osobą, z którą chciałabym się zaprzyjaźnić, zresztą, swoją przyjaciółkę czy rodzinę nie traktuje czasem zbyt dobrze, nawet jeśli miała ku temu powód. I ocenia zbyt pochopnie. Dziwiła mnie jej relacja z córką, która jakoś tak dziwnie szybko i nagle się poprawiła, nazbyt diametralnie, bez jakiegoś odpowiedniego przejścia. A poza tym wiadomo, miły finał (przynajmniej bez ślubnego kobierca, więc wyszło bardziej realistycznie), zapowiedź bycia razem, następnej szansy, a nie kolejnego lekkomyślnego przyrzeczenia po grób - to u mnie na pewno zapunktowało. Trochę było dziwne, że wszyscy bohaterowie są po przejściach i mają swoje czarne strony lub trudną przeszłość, nie rozumiem także, dlaczego mąż nagle chce wracać do Małgorzaty, ale dzięki temu żadna z postaci nie była taka jednoznaczna i częściej pojawiał się zwrot akcji. No dobra, tylko ten mąż... Ale to akurat dobrze, że nie znamy motywacji każdej z postaci, tylko wybrane wycinki.

Podsumowując: jeśli ktoś lubi obyczajówki, to ta moim zdaniem jest ok, ponadto najnowsza pozycja na rynku, z tego roku. Też bardzo romantyczna, na wskroś pozytywna, ale przynajmniej trzyma się jakoś ziemi, a nie odlatuje w przestworza na reniferze, jak większość z tych dostępnych na rynku w myśl, że przecież czytelnik nie orientuje się, gdzie zaczyna się fikcja, a gdzie prawdopodobieństwo i prawdziwe życie, więc po co się starać. Tutaj moim zdaniem wszystko się jakoś trzymało, ponadto finał był wreszcie normalny.

<Kocyk na mnie dziwnie patrzy za te ostatnie słowa, więc lepiej już skończę>


poniedziałek, 25 lipca 2022

Przystanek CLXIX: Extasia Legrand

 


Autor: Clare Legrand
Tytuł: Extasia
Wydawnictwo: Jaguar
Rok wydania: 2022
Ilość stron: 464
Gatunek: Literatura młodzieżowa, fantastyka
Tłumacz: Michał Zacharzewski
Ogólna ocena: 9/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie, Kocyk dzisiaj spokojny i milutki jak nigdy dotąd <wakacje mood> 


O tej książce czytałam i widziałam dużo dobrego, nic więc dziwnego, że znalazła się u mnie. Przede wszystkim spojrzałam na tą pozycję jako lekturę nietuzinkową, inną od wszystkich, pewien eksperyment w morzu literatury młodzieżowej. Może dlatego nie powiem o niej złego słowa, co mi i Kocykowi zdarza się tutaj tak często.

 Przede wszystkim jest to powieść i dziwna. Naprawdę dziwna. W tej dziwności ubiegła wszystkie dotąd poznane przeze mnie lektury, mimo że podług fabuły nic takiego ekscentrycznego się nie dzieje. Ale do rzeczy.

Po pierwsze: to postapo. Może to dziwić, w końcu w reklamie tej książki i na okładce raczej się tego nie podkreśla. A więc to wizja czasów przyszłych, w których [SPOILER] grupka dominujących mężczyzn postanawia "wyprowadzić" się z bunkra, w którym świat przetrwał, aby odbudować społeczność na zasadzie dawnego patriarchatu, miejscami dość brutalnego (tego faktu dowiadujemy się dopiero na końcu powieści). Zasady jakie toczą się w tej wiosce potrafia przerazić m.in. noc odpuszczania (mam nadzieję, że nie pomyliłam nazw, bo one również są znaczące i specyficzne, odwołujące się do naszych katolickich rytuałów np. spowiedzi), podczas której robi się "wszystko" w zamkniętej przestrzeni z trzema dziewczynami, aby zapobiec ewentualnej przemocy na kimś innym w społeczności, swoiste "wyżycie się", a na drugi dzień te dziewczyny jak gdyby nigdy nic muszą brać udział w domowych obowiązkach (udzielanym różnym osobom), jak gdyby nie wydarzyło się nic złego. Co ciekawe, te osoby, społeczne ofiary, nazywane są "świętymi".

W takiej nowej sytuacji znajduje się dziewczyna, której imienia nie poznajemy na początku (najpierw bez imienia, choć wiemy, że ono istnieje, nadane przez matkę, potem jako święta Amity, a na końcu Rage). To ona wiedzie pierwszoosobową relację w tej książkce, opowiadać początkowo o pięknej społeczności, w której wszyscy się kochają, znają i szanują. Tego dnia zostaje trzecią świętą. Jej misja zaczyna się jako młodej niedoświadczonej osoby, a gdy dostaje okres (w ich społeczności kobiety dostają go bardzo późno), przestaje być świętą i musi kogoś poślubić. Wszystkie zasady są precyzyjnie opisane i przemyślane, a jest ich naprawdę wiele. Czytelnik nie poznaje ich od razu, dzięki czemu nie ulega informacyjnemu przeciążeniu. W każdej następnej zasadzie pokazują się pęknięcia w pefekcyjnym świecie, pokazując, że nic, co na początku zakładała główna bohaterka jako piękne i dobre, nie jest nim w rzeczywistości. To subtelne prowadzenie narracji (widać, że przez doświadczoną autorkę), powolne odkrywanie tajemnicy, informacji o świecie, pewna poetyckość niektórych wydarzeń oraz niesamowita wyobraźnia sprawia, że naprawdę nie mogę napisać o tej książce złego słowa.

Mamy postapo, zamkniętą patriachalną społeczność oraz... magię. A także brutalne morderstwa, które się z nią łączą. To pociągnięcie średniowiecznej myśli, że to kobiety władają magią, czarownice. Być może dlatego uznane są w nowej społeczności za powód zagłady świata i tak potępiane, zamknięte, córki/ świętej/ matki/ żony oraz typowej służącej, łączącej się w każdej z tych ról. Władza całkowicie leży po stronie mężczyzn, kobiety nawet nie wiedzą, że na Ziemi istnieją jeszcze inni ludzie, inne miasta oraz jak tak naprawdę wyglądał koniec świata. Nie mówi się im o magii oraz o prawdziwej naturze morderstw, które się pojawiają. Zabawne jest to, jak za każdym razem Amity, aby zapobiec przed ukaraniem siebie lub bliskich musi kłamać, powołując się na emocje i religię. Każdy z nich to spektakl, w których rada mężczyzn gra od lat, wystarczy opowiedzieć się po jednej ze stron. Aby Amity mogła walczyć ze starszyzną, musi się zmienić, zacząć kłamać i posuwać się do kolejnych moralnych granic (także zabójstwa), aby być równa mężycznom ze swojej wioski - wtedy staje się prawdziwą czarownicą, a jej granicą staje się jedynie jej własne sumienie i ocena sytuacji. Zmienia się także jej nastawienie i to diametralnie.

Najwięcej kontrowersji wzbudza według mnie postać ojca. Należy zaznaczyć, że w tej książce występuje ogrom historii, pojawiają się nawet przypowieści wypowiadane przez dziewczyny i tajemnicze kobiety-demony, które zginęły w okropny sposób (np. spalone żywcem za zbrodnie, których nie popełniły) i po prostu nie sposób opowiedzieć każdej pokrótce. Przedstawienie ojca Amity wywarło jednak na mnie niesamowite wrażenie - najpierw jest opisany jako kochający ojciec dwójki dziewczyn (Amity i młodsza Blessing), członek starszyzny mężczyzn otoczony szacunkiem, mimo krzywdy, jaką wyrządziła jego była żona (zdradziła go z innym członkiem starszyzny; rzecz jasna jemu nic nie groziło, bo pozwał ją o czary i siłą zaciągnięcie do łóżka, ją ukarano, zabijając powoli w okrutny sposób). Dlatego nikogo nie dziwi, że Amity pragnie uzyskać rolę świętej, potępia matkę i próbuje zadowolić ojca. Niestety, powoli (bardzo powoli) jego obraz się zmienia - najpierw poprzez zakazy i nieporozumienia, których ojciec nawet nie chce córkom tłumaczyć, sam obarczając je winą za następujące mordesrtwa, wreszcie pozwalając na masakrę Amity w noc odpuszczenia (niemal zakatowanie), w pewnym momencie jej uwięzienie, a również próba zabójstwa rytualnego własnej córki (Blessing), w zamian za odpuszczenie grzechów jego i całej wioski. Ale głównie jego. Wydaje mi się jednak, że odstatecznym "przegięciem" ze strony tego mężyzny jest dla Amity odkrycie tajemnicy, że o wszystkim wiedział - o tym, że nie są jedyni na Ziemi, że prawa wioski zostały stworzone przez nich, że kobiety nie odpowiadaja za koniec świata, a także o naturze mordestw członków społeczności. Wtedy Amity ostatecznie zrywa z próbą poznania czy zrozumienia ojca i przyczynia się do jego śmierci. Nie ukrywam, że całość - czyli śledzenie losów tej dwójki, z dziwnym pominięciem drugiej córki (chociaż to relacja pierwszoosobowa, subiektywna, więc jest usprawiedliwienie) - mną niejednokrotnie wstrząsnęła. W literaturze częściej natykamy się na motyw odkupienia, próby wybaczenia w takiej sytuacji, a tutaj relacja ojciec-córka zostaje po prostu zerwana, bez jakiekolwiek możliwości powrotu. Mocne.

Ostatnie dosłownie parę słów o magii. Mogą się nią posługiwać niektóre kobiety za pomocą słów (dlatego Amity kradnie książkę Malice). Niestety, muszą je poznać, aby zacząć coś budować, a potem dużo ćwiczyć (choć w przypadku Amity wydaje się to dość proste). W wiosce uznaje się, że kobiety czczą diabła i przyzywają go do siebie. W lesie ukryta jest również kraina magii, w której rany się goją, ich stroje przybierają fantazyjne kształty, a czarownice czują się jak w domu (obcy też tam mogą wejść). W tej krainie mieszkają również kobiety, które uciekły z różnych wiosek i ukrywają się tam, skazane za różne zbrodnie, specjalizujące się w różnych gatunkach magii (np. rozmowa ze zwierzętami, Amity: kwiaty), ćwiczące używania czarów. Dochodzi nawet do walki między czarownicami a ludźmi z wioski (chciałoby się użyć słowa "mugole"). Czarownice korzystają z magii, nazywanej przez nich "Extasia".

Z takich innych rzeczy, to należy dodać, że w większości w tej książkce czarownice są najwyrażniej lesbijkami, stąd przy tej lekturze zaznacza się, że łączy się z tematyką LGBT. Prócz subtelnych opisów nikt nie posuwa się dalej, jednak należy to zaznaczyć. W gruncie rzeczy często skazywano takie kobiety na śmierć jako czarwonice, ja się przynajmniej z czymś takim spotkałam, grzebiąc w różnych materiałach. Powiem, że to jednak logiczne, skoro większość z kobiet, które poznajemy w książce przeżyło głęboką ranę z ręki mężczyzn (bardzo bliskich, także rodziny), czekała je więc droga, albo dalszego życia bez mężczyzny w ogóle, albo z kobietą.

Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to finał książki, w którym zapowiadany jest zwrot ku magii kolejnej wioski, rozbudzenie kobiet, w którym to Amity odgrywa główną rolę za Malice, ale to też kwestia subiektywna. Po prostu ja się tak rozbestwiłam podczas lektury, że liczyłam na inny finał, ale ten był logiczny, zgodny z głównym nurtem tej lektury, więc cóż. Jest jeszcze coś... taki jakiś dziwny motyw w lubowaniu się w opisie sukni. Gdy bowiem kobiety wchodzą do świata czarów, ich rany znikają i pojawiają się rzeczy, które pragnęłyby mieć. Dlatego każda tam wchodząca nagle zaczyna nosić ogromne, piękne, wielobarwne suknie. Czasem te opisy są krótkie, zatrzymujące się na słowie "zielona" czy "czerwona", innym razem opisuje nici na gorsecie itp. Dla mnie było to dziwne, bardzo infantylne, ale w sumie mało pojawiło się takich momentów. 

Podsumowując: jest to książka, o której można gadać i gadać. Porusza wiele wątków, dotyka różnych granic, opiera się na nietuzinkowym pomyśle, niesamowitej wyobraźni, a do tego idealny język, ciekawe opisy, w ogóle przemyślana forma całości, logiczna całość, zrozumiały i dobry układ pomimo wielości wątków, brak chaosu. Zawiera temat LGBT, co niektórym może się nie spodobać, nie kierowałabym tej pozycji również do najmłodszych (jest to jednak lektura momentami trudna i makabryczna, np. w opisie zabójstw, choć zachowuje pewne ramy smaku), bardziej do młodzieży już wyrośniętej. Nie widzę również przeszkód, by dorosły czytelnik znalazł tam coś dla siebie, historia dotyczy jednak nastoletnich dziewczyn i inne, powiedzmy, grupy mogą się w niej nieodnaleźć. Podejrzewam, że panom w różnym wieku nie spodoba się w ogóle. 


piątek, 22 lipca 2022

Przystanek CLXVIII: Darius Wspaniały Khorram

 

Autor: Adib Khorram
Tytuł: Darius Wspaniały niedoskonały
Wydawnictwo: Akapit Press
Rok wydania: 2022 (wydanie I w 2018)
Ilość stron: 316
Gatunek: Literatura młodzieżowa, orient
Tłumacz: Marta W. Kowalska
Ogólna ocena: 8/10
Czy wnerwiła Kocyk? Tym razem Kocyk zachował wstrzemiężliwość w swoich nerwach <założył monokle i popija herbatkę z filiżanki, unosząc kant Kocyka na wzór małego paluszka, by było dystyngowanie. Nie jest> 


Tym razem "uwaga", bo to akurat coś, co mi się nawet podobało, a to rzadko się zdarza. Może dlatego, że już na początku skazałam tą książkę na zagładę... Kto tam wie. Ponadto aż dziw, bo to debiut! Prześledźmy to jeszcze raz:

Celowość tej pozycji jest ogromna. Autor z wielką werwą postanowił podzielić się światu całą swoją wiedzą, z jednej strony dzieląc się swym ogromnym doświadczeniem, z drugiej - nieco przesadzając. Nie wyszło jednak tak źle, zawsze lepiej książkę przemyśleć dogłębniej niż w ogóle (co się tak często zdarza na rynku wydawniczym, że szok) i efekt całościowy akurat mnie satysfakcjonuje.

Także: to pozycja edukacyjna dla młodzieży (akurat z edukacją nie przesadza) na przykładzie osoby, która odstaje od społeczeństwa poprzez swoje zachowanie (np. miłość do herbaty), prawdopodobnie także przez swoją orientację (ale to nie jest takie pewne, może w następnych tomach), odstawianie kulturowe (Darius jest pół-Persem), zmaganie się ze swoją depresją (uznana za problem genetyczny), nieporozumienia z ojcem (miłość bardziej udzielana do drugiego dziecka), przemoc szkolna. Ponadto to pierwszy tom serii o tym samym tytule, co tom pierwszy, więc bądźmy gotowi, co nastąpi. Dalsze losy Dariusa? A może osób z jego otoczenia? Ja jestem ciekawa.

Prawie wszystkie problemy Dariusa (jako głównego bohatera, relacja pierwszoosobowa) zostają rozwiązane, także książka kończy się bardzo pozytywnie. Darius po powrocie z rodzinnych stron na swoje życie zaczyna patrzeć inaczej, przez co w szkole udaje mu się nawet znaleźć sojusznika, poprawia o 100% relacje z ojcem (w zasadzie po gruntownej rozmowie, więc to zrozumiałe), znajduje przyjaciela, poznaje bardziej swoją rodzinę i jej korzenie. Stawia gruntowne plany na przyłość. W książce pojawiają się również próby uwrażliwienia czytelnika na problemy i perspektywę drugiej osoby (nadinterpretacja wydarzeń np. gdy ojciec przestaje mówić mu "kocham cię" przed snem, to nie było porzucenie, a pogorszenie się choroby ojca, o której przecież wiedział), co mnie np. bardzo się podobało.

Sam Darius pozostaje nietuzinkową osobą, która lubi nadawać wszystkim i wszystkiemu swoje specyficzne ksywki (np. Słudzy Ortodoksji, czyli ci, co zawsze szukają swoich ofiar), niezwykle wrażliwy na otoczenie i to, co myślą o nim inni, zwraca uwagę na wiele szczegółów, które zwykle człowiekowi umykają, ponadto opisuje to w przyjemny dla oka (które śledzi litery) sposób. Wszystko ma swój porządny układ (choć zdarzają się problemy z korektą, np. nieprzeniesienie tekstu, literówki), opisy są rozwinięte, przemyślane, a nie pisane po łebkach, czasem nieco metaforycznie, z wielką uwagą poświęconej kulturze perskiej, choć nacisk jednak stawiany jest chyba głównie na jedzenie... Wszystko to było dla mnie ciekawe, ponieważ niedawno odwiedziłam Izrael i niektóre aspekty kulturowe były podobne.

Podsumowując: według mnie tak, głównie przez te opisy kulturowe, nacisk na podobieństwa i różnice, wielka uwaga poświęcona relacjom rodzinnym, opisanymi ze szczegółami, ze zrozumieniem i widocznym researchem (chociaż nie wiem, może autor jest po psychologii?). Jeśli ktoś nie interesuje się kulturą Wschodu, będzie mu trochę gorzej, szczególnie starszemu czytelnikowi (w końcu to jednak pozycja skierowana do młodzieży, dla tych, co "czują, że tu nie pasują"), ale i tak ujmuje swoją przemyślaną formą i zapisem, że polecałabym każdemu. 


środa, 20 lipca 2022

Przystanek CLXVII: Mroczne umysły Bond

 

Autor: Gwenda Bond
Tytuł: Stranger Things. Mroczne umysły
Wydawnictwo: Poradnia K
Rok wydania: 2019
Ilość stron: 360
Gatunek: Science fiction
Tłumacz: Paulina Braiter-Ziemkiewicz
Ogólna ocena: 0/10
Czy wnerwiła Kocyk? Tak, nieudane podróbki są wkurzające <Kocyk zapamiętale kiwa kocykowatą głową> 


Zaczynam od tej pozycji, ponieważ to coś, co mnie zaskoczyło. Pisane pod logiem słynnego już seriału Netflixa "Strange things", lepiej, sygnowane jako prequel wydarzeń do filmu, a wychodzi totalne dno, jakby ktoś zapomniał obejrzeć film. Jeśli chodzi o cały klimat tej książki, to nie znalazłam cech wspólnych, wynudziłam się i miałam ochotę nie czytać do końca. Owszem, jest tam nawet jakaś wzmianka o potworach, jest coś o lądowaniu na Księżycu, ale w tej pozycji nie ma zupełnie nic, z czego mogliby się ucieszyć fani serialu.

Nic. To dwa zupełnie odrębne światy. Strasznie rozczarowujące.

Żeby nie było. Nie mam pojęcia, jak prezentują się pozostałe książki z serii "Strange things", ale jakoś nie wróżę im nic dobrego. W każdym razie każde pisane jest przez innego autora, żeby było śmieszniej. Sama Gwenda Bond specjalizuje się - napisała cztery książki do tej pory, więc w sumie nie wiem, czy powinnam tak ją określać - w literaturze młodzieżowej. Ale kto wie, może "Strange things" nigdy nie oglądała. W ogóle na tle jej dorobku literackiego ta książka wygląda dziwacznie jak czerwoniutki muchomor w stadzie maślaków. Dlaczego więc ona zajęła się odwołaniem do tego serialu? Szukałam, ale wciąż nie wiem.

Ogólny zamysł jest taki, że ta lektura obrazuje losy matki Nastki. Jest więc facet zbierający zespół (Brenner) w małym miasteczku Hawkins i zakładający tam wielkie laboratorium, które kiedyś kiedyś (jakieś 10 lat) będzie ogromnym obiecującym centrum eksperymentalnym. Jest też grupa nastolatków - w zasadzie studentów - jakoś nie do końca ogarnięta życiowo.

Co najbardziej wkurza w tej pozycji? Po pierwsze - zdecydowanie brak klimatu. Nie ma tego thrillerowego dreszczyku emocji znanego nam z serialu, nie śledzimy losów bohaterów z wypiekami na twarzy, brak jest również odwołań do dawnych czasów, typu walkman czy kaset VHS. Nic. To jakby się czytało o grupie anonimowych alkoholików - wiadomo, że taka grupa istnieje, każdy o nich słyszał, ale jakby nie patrzeć, jest anonimowa, więc nic nie wiemy.

Zawiązanie akcji też przyprawiało mnie o zawrót głowy. Tym razem rok 1969. Grupa studentów (dobra, jednak jest mechanikiem, spoza świata uniwersyteckiego) zgłasza się do eksperymentu jakiś środków psychotropowych (w sumie LSD) w gruncie rzeczy dlatego, że dostaną za to 15 dolarów, a wiadomo, Janusze biznesu zdrowia nie liczą. Choć zachodzę w głowę, czy to wystarczająco dużo, by robić sobie z mózgu kałużę na studiach (niektórzy zresztą uważają, że biorą udział, bo tak trzeba, bo tak im mówi przeczucie), ale ok. Dla porównania, wegług książki kaucja więzienna to 100 dolarów i to ma być baaardzo dużo. Ponadto co ciekawe, nie zamykają bohaterów w laboratoriach, mogą sobie wychodzić, płacić za pokój w akademiku czy wynajem, spotykać się w swoim gronie i spiskować, jak obalić głównego lekarza, bo badania zaczynają się im nie podobać.

Zasady są skomplikowane. Jeśli biorą udział w projekcie, to oceny mają dobre i nie muszą zdawać egzaminów, podkreśla się ich wyjątkowość. Wiem, że w dawnych czasach to różnie bywało, ale taki jeden rodzic na 10 powinien się chociaż zastanowić, czy to na pewno dobry pomysł, przynajmniej wyrazić wątpliwości, a nie kazać im tam dalej uczęszczać, gdy zaczyna być nieprzyjemnie. To by było według mnie logiczne. Także chodzą do tej instytucji dalej, szprycują się w niewiadomym celu lub poddają elektrowstrząsom i tylko myślą, czy nie powinni uciec i jak tu obalić rząd, ich decyzje są dziwne i do niczego konkretnego nie prowadzą. Maja wyłącznie dwie misje: dostać się do więzionej w laboratorium dziewczynki (nie wiem po co) i gabinetu głównego lekarza, ale robią to parokrotnie, a i tak nic odkrywczego z tego nie wynoszą. Z resztą, wszyscy od poczatku wiedzą, że to ośrodek dla ludzi o wyjątkowych zdolnościach, więc czemu się dziwić?

Do tego sytuacja z Terry. Wariatkową mechaniczkę Alice to może nawet polubiłam, ale jej w ogóle, wykurzająca postać, niezdecydowana w ogóle. Nie zatrzymuje chłopaka, którego kierują w niewyobrażalnie nagły sposób do wojska (no, tak, spoiler, ale co, zamierzaliście to czytać?), nie bierze pod uwagę faktu, że raczej zginie i że wiadomo, kto za tym stoi. Nie komentuję faktu siedmiomiesięcznej ciąży, o której się nie wie (teoretycznie to "strange things"), ale finał? Zakończenie przynajmniej powinno być dobre, a jest totalnie... złe. Nie przeklinajmy publicznie. Bohaterowie wreszcie postanawiają uciec w zupełnie nielogiczny sposób, wiadomo, że jak ktoś był w ciąży, to jest i poród... ale brak tutaj jakiegokolwiek cięcia. Do tego jeśli się ucieka przed wpływowymi złolami tego świata, to może omijać szpitale i inne państwowe instytucje, co? Zresztą, fabuła nie ma właściwego zakończenia albo nikt nie miał czasu się nad nim zastanowić.  

Podsumowując: nie. To zwykła młodzieżówka, science fiction, nic strasznego, w ogóle nie odwołująca się poza okładką do "Strange things". Ta nazwa to reklama, dlatego tak to wkurza. Macie ją w domu? Winszuję, z jakiego powodu? No właśnie... Ja też. Wybitnie nie dla fanów serialu, przestrzegam. Zresztą, jeśli oceniać samą powieść, bez kontekstu z serialem, to nieciekawie. Jest naprawdę średnia, a raczej gorzej, więc nie wiem, dla kogo ta książka. Jak wspomniałam wyżej - zero klimatu, tym bardziej roku 1969. Nawet gdy wchodzimy do laboratorium to tak, jakbyśmy wchodzili do kolejnego pomieszczenia we własnym domu (nawet jeśli są tam zabazpieczenia) - to nie ma znaczenia, nic nie jest zróżnicowane. Niepociągające klimaty, płascy nudni bohaterowie, których ma się ochotę udusić za głupotę i koszmarny finał. Bez polotu, pomysłu, a nawet logicznego układu książki. Można przeczytać, ale po co?


poniedziałek, 18 lipca 2022

Rozkład jazdy


Kolejny cudowny dzień przed nami <3 


Jako że nie planuję już żadnych dłuższych przerw, przedstawiam plan na najbliższy czas:


Madeleine Roux "Księga żywych sekretów"

Jeanne DuPrau "Kroniki Żaru" tom I

T.S. Tomson "Próba sił"

Jakub Ćwiek "Stróże II"

Robert Małecki "Żałobnica"

Marcel Moss "Nie wiesz wszystkiego"

Jean Hanff Korelitz "Od nowa"

Clare Legrand "Extasia"

Adib Khorram "Darius wspaniały niedoskonały"

Gwenda Bond "Stranger Things. Mroczne umysły"

Żaneta Pawlik "Mowy nie ma!"


I po starości:

Christopher Paolini seria "Eragon"

Sylvie Payette "Nellie"

Stanisław Grzesiuk "Pięć lat kacetu"

Józef Ignacy Kraszewski "Stara baśń"

Wanda Markowka "Mity Greków i Rzymian"

Zygmunt Kubiak "Mitologia Greków i Rzymian"

Katarzyna Grochola "Zdążyć przed pierwszą gwiazdką"




A więc - do najbliższego przeczytania!

Kocyk: <zdania nie zaczyna się od "a więc" - jak możesz jeszcze tego nie wiedzieć??>



piątek, 15 lipca 2022

Przystanek CLXVI: Obcy powiew wiatru Majcher

 

Autor: Magdalena Majcher
Tytuł: Obcy powiew wiatru (tom I)
Wydawnictwo: Pascal
Rok wydania: 2019
Ilość stron: 400
Gatunek: Powieść historyczna
Ogólna ocena: 5/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie, bardziej zaczęła zastanawiać, a to miła odmiana 




Mam spory kłopot z literaturą tego typu. Szczególnie tej serii nie zaliczyłabym do literatury pięknej, jak jest to określane na wielu stronach, a powieści historycznej - nie dotyczy bowiem udokumentowanych faktów konkretnej rodzin ani metaforycznej relacji o "tamtych ciężkich" losach, a raczej luźne wyobrażenia o tym, jak to możliwie, że wyglądało. Nie ma ponadto żadnych wzmianek źródłowych, skąd czerpana jest wiedza (poza dwoma, z podobnego gatunku, zwykle dotyczącymi zwyczajów ukraińskich), choć tej wiedzy zresztą nie widać, dlatego trudno mi uwierzyć w realność tej pozycji, pozbawionej nawet standardowego researchu.

Saga nadmorska składa się z trzech tomów:
- Obcy powiew wiatru
- Zimny kolor nieba
- Znany szum morza

Na razie skupiłam się na pierwszym tomie, zastanawiając się, czy chcę poznać dalszy ciąg. Ogólnie hitoria zasadza się na emocjonalnej grze, na każdym fakcie zatrzymujemy się dłużej, aby poznać uczucia każdej z osób, co jest dość męczące. Ponadto całość perspektywy jest nadzwyczaj bardzo infantylna, a wydarzenia da się przewidzieć parę rozdziałów w przód, co też trochę denerwuje. Z drugiej strony wręcz dziecięca narracja została umotywowane tym, że opowiada ją po prostu osiemnastoletnia dziewczyna, niewiele jeszcze wiedząca o życiu, tematach wojny i tak dalej.

Losy rodziny (w domyśle: wielopokoleniowe) opowiedziane są dość po macoszemu. Dziewczyna, Marcjanna Zielczyńska, do wielu sfer nie ma prawa wejścia jako małoletnia niezamężna kobieta i dlatego fabuła rozgrywa się jakby obok niej. Cięższe fragmenty przedstawione są przez bohaterów trzecich (np. pogromy ludności polskiej przez Ukraińców na Kresach), poza jednym przy końcu (gwałtem i jego konsekwencjami). Zdziwiła mnie szczególnie infantylna scena, w której dziewczyna skręca kostkę, oglądając się za Rosjankami, a do której z pomocą rzuca się rzecz jasna przystojny polski żołnierz, z miejsca się zakochując i zanosząc ją prawie pod ołtarz (przynajmniej zakończenie tej historii nie było takie słodkie). Dlatego niektóre fragmenty po prostu mnie dziwiły i zastanawiały, dlaczego znalazły się w tym tomie, a nie takim dotyczącym czasów wcześniejszych (np. średniowiecznych księżniczek).

Historia została opisana po macoszemu, a obecność niektórych fragmentów dość dziwi, nieprzemyślane (np. przewidywania ojca wobec wojny, ucieczki ludności żydowskiej). Wiele tematów zostało po prostu ominiętych, jako nieważne. Dla mnie szczególnym ciosem było jedynie zarysowanie problemu ukraińsko-polskiego. Owszem, była rzeź, ale... przecież są ludzie dobrzy i źli, z podkreśleniem tych dobrych, nie ma co się nad tym rozwijać. A właśnie, że jest! Takie książki przecież po to są, w odróżnieniu od zwartych encyklopedii i słowników, by temat rozszerzyć. Szczerze wątpię, by żaden Polak nigdy nie powiedział złego słowa o Ukraińcach, by "ci źli" nie zostali nie zapamiętani nawet z imienia i że przyjaźń mieszkańców miasta (czy wsi) kształtowała się w myśli Arkadii (wszyscy sobie pomagali "w tych trudnych czasach", gdy mówimy o kradzieżach, gwałtach i rozbojach - to już temat sowiecki). Zawsze są jakieś napięcia, zawsze są jakieś kłótnie, szczególnie w czasie wojny musiało to być bardzo widoczne. Kompletnie nieporozumienie w odmalowaniu społeczności przedwojennej i w czasie wojny! A wystarczył naprawdę podstawowy research albo wykształcenie inne niż filologia angielska. Niewykorzystany potencjał.

Książka dotyczy okresu 1939-1949. Delikatnie zahacza przed wojną, a potem po wojnie - wkroczenie Niemiec do Polski, ucieczka Żydów na Wschód (razem z piękną polsko pomocą w ich zakwaterowaniu, z pominięciem oczywiście szubrowców i innych narodowości w tym wspaniałym spektaklu), wkroczenie wojsk sowieckich do Polski, rzeź wołyńska (i okolicznych terenów), wywózki, "wyzwolenie" przez armię sowiecką, przesiedlenia, przez które rodzina kończy nad polskim morzem.

Co bym mogła powiedzieć na końcu? Że jeśli ktoś słabo orientuje się w tym historycznym okresie i nie jest wymagający, ot, potrzebuje coś lekkiego, to można czytać, może tych niedociągnięć nie zauważy. Albo czytać po lampce wina, to też pomaga, gdy zmysły są przyćmione. Ostatecznie książka pisana na szybko, bez zerknięcia do postawowej literatury (choćby encyklopedii dostępnej w internecie), bez zgłębienia problematyki społecznej tego okresu i zróżnicowanymi etnicznie mieszkańcami (nie wystarczy rzucić ukraińskimi imionami, by zrobić z kogoś Ukraińca!), ot, historia jakich wiele, bez zaangażowania historycznego, kolejna luźna przeróbka naszej historii. Można przeczytać, jeśli ktoś lubi sagi rodzinne. No i ładna okładka.

Nie ma tam nic więcej.


czwartek, 14 lipca 2022

Przystanek CLXV: W służbie Artomska-Białobrzeska

 

Autor: Magda Artomska-Białobrzeska
Tytuł: W służbie miłości
Wydawnictwo: BookEdit
Rok wydania: 2021
Ilość stron: 276
Gatunek: Romans
Ogólna ocena: -10 i niżej! /10
Czy wnerwiła Kocyk? <Kocyk wykonuje sensacyjnego plaskacza, tracąc przytomność na 2h> 


Nie wiem, co mam napisać. Już na wstępie. A podkreślam to, bo przecież ja należę do tych wygadanych, nawet wtedy, gdy nie mam za wiele do powiedzenia. Może od razu się przyznam, że nie dokończyłam tej książki do końca, nie wiem więc, jak wypadł finał, ale też nie wiem, czego by on miał dotyczyć prócz opcni "the end". Nie byłam w stanie, a rozpoczynałam kilkukrotnie. Może gdybym ominęła środek to by coś zmieniło, ale fakt faktem miałam dość.

Pozycja reklamowana jako godne zastępstwo Bonda z macho w roli głównej... ochy-achy na forach internetowych... wysokie oceny.... Wiecie co? Już nigdy nie będę słuchać cudzych opinii, w nosie mam te rankingi, polecajki i recenzentów po pijaku. Nie wiem, co wy ćpaliście, ale to książka - książka, że sią tak górnolotnie wyrażę - to jakieś bagno nieporozumień. Nie da się tego czytać, a po połowie lektury trudno jest mi orzec, z czym dokładnie miałam do czynienia. A przeszukując cudze opnie zaczęłam się szczerze zastanawiać, czy w ogóle ktoś na świecie (ok, w Polsce, mówimy o polskiej - pfff - autorce, tzw. debiucie - pfff) przeczytał z niej więcej niż ja. 

A dlaczego? Bo zaczynając od gatunku, do którego zaliczono tą powieść, nic sie nie zgadza. Niestety, to nie kryminał. Ani thriller. Ani sorry, sensacja. Owszem, jest tam policjant i jakaś presja przestępcza, ale ten główny bohater to nie bronią się zajmuje. Munduru też nie uświadczysz, nawet gaci. Ochrania on świadka koronnego w swoim mieszkaniu w postaci 40-letniej kobiety (też nie wiem, czemu to takie ważne, ale jej wiek się bardzo podkreśla), co w praktyce łączy się intensywnie z ruchaniem jej jak bańkę-wstańkę-niewydymkę. Przepraszam za wyrażenie, ale w sumie jeśli szykujecie się na tę powieść lub jesteście jej gorącym fanem, to do podobnych sfurmułowań musicie sie przyzwyczaić lub już tej zdolności dokonaliście. To złoty Graal Grey'ów! Po prostu kolejna kopia, choć mniej tam zabawek.

Pozbyłam się tej książki gdzieś na 114 scenie seksu, przeszłam niewiele ponad połowę, także na więcej "scen" czy właściwej fabuły nie bardzo jest tam miejsce. Ok, przez jakieś początkowo 30 stron niby opisuje się zawiązanie akcji, co w ogóle odbywa się od dupy strony, ale jest. Potem natychmiast zaczyna się porno. I te teksty... klasyczne "schnella" z dodatkami. Ten pseudo macho na forach internetowych porównywany do Bonda to jakieś totalne zero, któremu zrobiłoby się przesługę, gdyby tak wkońcu go ktoś wykończył. Naprawdę, tym ma się charakteryzować owiany legendą prawdziwy mężczyzna? No to wow. Niech będzie, że każdy ma swoje marzenia i wizje. Przez całą lekturę ciągnie poetyzowane na górnolotne kwestie wzorowane chyba na teatralne, mimo okraszenia nieprzyzwoitymi przekleństwami na temat narządów kobiecych i męskich oraz ich przeznaczenia, że jaki on to biedny, przecież ją wyłącznie "dyma", bo nie ma nic innego do roboty, bo ona nawet ładna od tyłu, a biedny chyba dlatego, że zaraz będzie musiał ją porzucić. To się dzieje u niego w myślach, bo na głos to wyraża zupełnie coś innego. Owszem, wygłasza równie "kurwujące" monologii, ale o miłości i chyba oddaniu (powiedzmy), które zmuszają go do "dymania do upadłego" i o tym, jak nie może się powstrzymać. W ogóle mówi jedno, robi drugie, a wychodzi w ogóle trzecie. To trochę tak, jakby zamienił mózg ze stereotypową kobietą zmieniająca zdanie co pięć minut, kompletnie bezdecyzyjną. O jego "partnerce" nie opowiem, bo tak naprawdę prócz zdejmowania majtek, klękania czy nadstawiania tylnej części ciała to nie wiem, czy zrobiła coś szczególnego przez część książki, którą zaszczyciłam spojrzeniem. Ale nie wiem, może potem ma czas coś powiedzieć. Albo się ubrać. W napisach końcowych na przykład.

Tak więc "pasja", "namiętość" i "romans" jak szczodrze wyczytuję w opisie na okładce to nie to, co tak naprawdę się tam uświadczy. To jakaś niedopasowana groteska, nudne kopiowalne sceny seksu, zerżnięte (hehe) z innych romansów o podobnej renomie, a dodaję, że mówi się na nią "kryminał". Dziwi mnie, że jeszcze nikt dobrze nie zjechał tej książki, bo się jej należy. Nie wyniosłam z niej nic, poza obrzydzeniem do języka polskiego. I portali czytelniczych, chwalących to to jak złoto. Ponadto nie wiem, ale ja sobie inaczej wyobrażam kryminał. By sie jakaś akcja przydała, inna niż łóżkowe, kanapowe czy łazienkowe. To, że rzecz dotyczy korpo wcale mi nic nie mówi, przecież to temat rzeka.

Podumowując: niet. Najdłużej się śmiałam po przeczytaniu opinii, że to książka trudna i wymagająca, dlatego wszyscy frajerzy, którzy jej nie docenili, to po prostu z niezrozumienia, za małych móżdżków. Ja tam nie wiem, ile trzeba mieć IQ, by ogarnąć wielokrotne łączenie kabelka do kontaktu, ale osobiście uważam, że to "niezrozumienie" pochodzi z innej beczki. O tym, jak słaba jest to pozycja może świadczyć fakt, że nikt nie chciał jej ode mnie odkupić, ledwo przyjęli ją w bibliotece (a jest wręcz z nowości, z 2021!). Walić rankingi i opinie! Sprzedalność moim zdaniem jest ważniejszym wyznacznikiem.

Zresztą, Kocyk z tej traumy już się nie podniesie.


piątek, 8 lipca 2022

Przystanek CLXIV: Zabójcza wycieczka Waligóra

 


Autor: Ewa Waligóra
Tytuł: Zabójcza wycieczka
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2022
Ilość stron: 320
Gatunek: Kryminał, romans
Ogólna ocena: 2/10
Czy wnerwiła Kocyk? Oczywiście! Kocyk ma gdzieś tak denne tematy! <idzie się zabić> 


Nie mam pojęcia, co tak naprawdę poszło tu nie tak. Naprawdę. Najwyraźniej gdy jesteś warszawskim architektem i przewodnikiem, to może pozostań przy tym zawodzie i nie baw się w kryminały, szczególnie gdy chcesz poplątać różne style, a nie masz o tym zielonego pojęcia. Już nie samo to, że przestępcę można wyłapać po pierwszym przedstawieniu postaci, ale samo rozwiązanie zagadki, ukrycie skarbu tam, gdzie każdy najpierw zajrzał po wojnie i poglądy na stan małżeństwa, a także na temat rozhisteryzowanych kobiet (łącznie z ich miejscem w społeczeństwie, czyli na cmentarzu) czy kobiet-lesbijek (podkreślenie, czego im brakuje) spędzały mi sen z oczu przez parę dni.

Powiem szczerze, gdy już Kocyk i ja mieliśmy tę książkę w swoich łapkach, to się ucieszyłam. Nowość, zjawiskowa okładka, niezły pomysł, akcja na terenie Polski, polska literatura... No co może pójść nie tak? Wychodzi na to, że wszystko. Szczególnie gdy po akcie czytelniczym przycztałam na okładce, że to "romantyczny kryminał". No ja cię smolę... Co takiego romantycznego jest w śmierci czy próbach zabójstwa? Tragedia wbijana na pal!

 Ale po kolei. Początkowo jest całkiem nieźle. Pojawia się Warszawa z całym jej sztampowym megalomaństwem, najdroższym hotelem i przewodniczką opłacaną chyba przez bank zachodni, skoro ma kasę na drogie sukienki, szpilki od jakiśtam projektantów, codzienne taksówki z centrum i kawy w Bristolu. W sumie przypomniało mi to polskie seriale, w których niepracująca samotna matka ma pieniądzę na właśny apartement, codzienne wizyty w restauracjach i drogie zagraniczne wycieczki. Denerwowało mnie również to, że mam po nazwie projektanta butów ze złotej kolekcji wiedzieć, jakiego są koloru, formy (baletki czy glany chociaż) i całego ich kosztorysu. Najwyraźniej Warszawa to zupełnie inny świat, nieznany reszcie biednej części Polski (czyli głównie mnie).

Ach, odbiegłam od tematu. Także przewodniczka o niewyparzonym języku, Magda Łaszyńska otrzymuje nagłe zlecenie parodniowego oprowadzania po mieście bogatej grupy polonijnej z Anglii, mimo że zamierzała odpocząć przez kolejne kilka dni. Każdego z turystów odbiera z lotniska. Szybko okazuje się, że każdy z bohaterów jest wysoce ekscentryczny, prezentując sobą cechy wręcz niemożliwe, ale ok, w sumie nawet autorka wspomina, że są dziwni. Przynajmniej dzięki temu trudno było pomylić jednego z drugim. Najlepiej wyszedł chyba Rishi, słabo mówiący po polsku facet w turbanie, którego trudno było mi umotywować, w sensie dlaczego się w tej książce znalazł i mieszkał w Anglii (chociaż było tam coś o polskiej żonie), a gdy [SPOILER] okazało się, że na dodatek pracuje w policji, to już miałam wręcz dość... Jeśli miał coś wspólnego ze swoja religią poza ukłonami i nie jedzeniem mięsa, to nie mogłam czegoś takiego znaleźć.

A więc jest wycieczka, dobry program, impreza z alkoholami, wszyscy zaczynają się nawzajem bardzo lubić, ale nagle zdarza się otrucie, potem kradzież, zabójstwo, kolejna ofiara i tak do końca. Wreszcie przestaje się myśleć o przypadku, dzieje się niebezpiecznie i na scenę wkracza policja. Dość nieudolna, skoro to "energiczna przewodniczka" sama rozwiązuje zagadkę. No ok, z mordercą... Co ciekawe, dopiero po trzeciej ofierze przestaje się w końcu tej grupie kontynuować wycieczki. Ale nie oceniajmy tej Warszawy tak pochopnie.

Nużyło mnie ciągle powtarzanie, jaka to Magda (przewodniczka) jest wspaniała, zorganizowana i energiczna (ta informacja pojawia się w każdym rozdziale, proszę sprawdzić), do tego oczywiście piękna (i majętna, spoglądając na designerskie szpilki), ale wciąż samotna. Takie alter ego autorki, epatowanie po całości (albo po prostu reklama promująca jej wycieczki?). Gdy wreszcie giną ludzie (lub próbuje się ich pozbyć), to pojawia się megaprzystojny policjant... w stroju od Armaniego... to tam fiknęłam na miejscu. Już pal sześć okrzyk "a gdzie mundur", po prostu nie mogę zrozumieć, co się stało. Znaczy wiem, Magda miała dostać swoje ciacho, ale bez jaj, utrzymujmy jakieś granice.

Czym dalej, tym więcej romansów, a na końcu wręcz fajewerki. Mnie się "podobało" - tzn. najbardziej wkurzyło - jak ludzie po śmierci jednej z bohaterek zamiast się przestraszyć, że będą następni lub po prostu współczuć (helloł, to nie była rodzina, ale trochę empatii do człowieka, którego znacie kilka dni!), to oni... ucieszyli się. Nawet policjant (co prawda angielski) wypowiada tam kwestię, że gdyby nie została utopiona, to by ją sam zabił. Czaicie taką akcję? To jeszcze nic! Zabita kobieta ma męża, który już przed jej śmiercią zaczyna się przystawiać do dwóch lesbijek, a one nie widzą w tym nic zdrożnego (jak wspomniano: najwyraźniej brakuje im męskiego pierwiastka w związku). Nikt nie widzi! Faceta wytłumaczono tak, że "biedak" męczył się w tym małżeństwie prawie dwa lata i dzięki temu, że ją w końcu raczył ktoś zamordować, to teraz jest wolny i może robić, co chce. Czy ktoś jeszcze wątpi w to, że powinien być szeroki dotęp do rozwodów w każdym kraju?

Kobiet w ogóle się tu nie lubi, obojętnie w jakim stadium by nie byli. Pojawia się grupa typowych wielkopańskich Kowalskich, gdzie facet nosi skarpetki do sandałów i siedzi pod pantoflem bardzo grubej, głośnej i głupiej żony. Serio? Na końcu następuje przemiana i to ona staje się potulna, siedząca pod jego sandałem (już bez skarpetek), co zostaje skwitowane, że w końcu znalazła swoje miejsce, a jej mąż to taki macho, w końcu z jajami. Naprawdę? Czyli co, w związkach przeważa dominacja, a nie równowaga? Próba dogadania się, kto co chce? Nie powinniśmy do jasnej cholery po prostu ze sobą rozmawiać? Ale nie wiem, może ja staromodna jestem.  

Jedynym plusem według mnie były wstawki z okresu międzywojennego i II wojny światowej. No może bez tych fragmentów, jak babeczka ciągle myśli o seksie z ukochanym (łączy ich w ogóle coś innego?) lub o jego klejnotach. Dosłownie i w przenośni - w sensie są też brylanty. Rozwiązano to tak, że na początku te dwie historie są całkowicie obce, ale wraz z rozwinięciem fabuły zaczynają się spajać, a końcowe łączyć. To były najlepsze momenty w tej książce. Niestety, brzydko kontrastowały ze źle dobranym z współczesnym lekkim ciągiem, szczególnie sceny wędrówki kanałami (nawet nieźle opisane, co ciekawe).

Moim zdaniem najlepszy - że tak zażartuję - w tej książce jest początek. Dialogi się nie dłużą, ekscentryczni bohaterowie mają swoje pięć minut i w ogóle wszystko wydaje się bardzo dopracowane i przemyślane. Potem jednak wkracza pośpiech i wszystko się wali. Wstawki z czasów historycznych pojawiają sie dość rzadko i późno. Oczywiście, miało być sporo humoru, namiętności i nostalgii, ale... chyba głupio całować się nad trupem? Dlatego jest zabawnie do pierwszej ofiary, bo lekki ton także dialogów ciągnięty jest do końca bez zmian, jakby nikogo nie zabito, jakby nie mieli na karku policji. Niestety, ale autorka nie ma zaprawy pisarskiej, dlatego w ogóle zapomina o zmianie emocji. Ze zdania "ojej, otruty/ utopiony" przechodzi się do "chodźmy na koncert". No sorry... Nie chodzi mi o stado lamentów, ale chociaż mąż mógłby pochylić głowę albo powiedzieć "oj szkoda". Co to się dzieje w tej Warszawie, że śmierć najbliższych staje się zwykłą ulgą, jak po wizycie w toalecie? Gdyby ktoś mądry pomógł autorce, to mógłby z tego wyjść czarny humor, ale cóż, po co, nikt nie chciał. A "momenty namiętności"? Trywialne, szczególnie na tym tle. To się właśnie tak dzieje, gdy samozwańczy autor zabiera się do pisania kryminału bez jakichkolwiek kursów, wsparcia lub podstawowego researchu, a potem stwierdza, że połączy go z erotyzmem, humorem i pięcioma innymi zestawami, ponieważ "czemu nie". Powstał misz-masz, po którym pozostaje niesmak. A mogło być tak pięknie, jak na okładce...

Dodam jeszcze o zakończeniu - niesatysfakcjonującym. Oczywiście to dzielna przewodniczka odgaduje zagadkę z listu (ten wierszyk to było jakieś nieporozumienie, no proszę...) i to w miejscu, które nie przetrwałoby tyle lat bez podstawowego przeszukania i remontu. Do tego wątpię, by Magda mogła ten skarb zachować dla siebie według prawa, ale to by trzeba było lepiej sprawdzić. Do tego był czysty happy end - Magda znalazła swojego Armadiego z policji, lesbijki dzięki mordestwu swój męski pierwiastek w związku, facet oczywiście szybko i łatwo uwolnił się od denerwującej żony, za co wszyscy mu gratulowali i w ogóle ile tak ślubnych dzwonów się spotkało, to już nie policzę. To książka dla kogoś, kto jest już słusznie wstawiony, nie czepia sie szczegółów i w ogóle wszystko mu jedno, czy czyta, czy śpi.


czwartek, 7 lipca 2022

Przerwa techniczna


 Szanowni Państwo!


Przepraszam za przerwę! Pojawił się niespodziewany wyjazd i psychotyczny deadline, tak więc regularność szlag jasny trafił, niemniej plan jest i dalej będzie trwał, a jutro pojawi się kolejna recenzja i zaktualizowany rozkład jazdy.


Take care i... do przodu!