niedziela, 24 lutego 2019

Przystanek VIII: Ocalałe Sager


Autor: Riley Sager
Tytuł: Ocalałe
Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2018
Ilość stron: 432
Gatunek: Thriller psychologiczny
Ogólna ocena: 9/ 10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie, kocyk się dobrze bawił... <morderstwa>

Niech was nie zwiedzie stonowana okładka, bo w książce sporo się dzieje. I choć to raczej "dobrze poprowadzony thriller psychologiczny", który niezbyt wielu czytelnikom się podobał, zapewniam, że niczego jej nie brakuje. Zresztą, Stephen King go poleca, więc nie może być źle, prawda? Te autorytety!

Masakra w odosobnionym domku w lesie (Pine Cottage), studencka zabawa, która skończyła się nie tak, jak powinna, jedna osoba uszła z życiem. Brzmi znajomo? Pewnie. Ale na tym kończy się schemat. Główna bohaterka, Quincy Carpenter jest tą jedyną, zginęła jej piątka przyjaciół, a ona w zasadzie nie pamięta jak, w wyniku szoku. Raczej nie żałuje tej amnezji, stara się poukładać swoje życie na nowo, wraz z chłopakiem i babeczkowym blokiem na słodkości (bo w sumie, czemu nie). Wraz z fabułą powoli dowiadujemy się, że nie wszyscy jej zmarli tragicznie bliscy byli tak kochani i że nie da się w nieskończoność uciekać przed wspomnieniami i traumatyczną przeszłością. Cóż, samo życie!

Dziewczyna nazywana jest Ocalałą (taki medialny pomysł na nazywanie cudownie ocalonych osób z podobnych tragedii, co znalazło odbicie w tytule). Pozostałe dwie Ocalałe to Samantha (Sam) i Lisa. Tutaj właśnie sprawa zaczyna się komplikować – gdy Quincy piecze swoje babeczki, próbując być „normalna”, nagle jedna z nich popełnia samobójstwo (co siłą rzeczy jest podejrzane), a druga zjawia się u jej drzwi. Media znowu sobie o nich przypominają, zakłócając względny spokój, a wszystko powoli zmierza z powrotem do chatki w Pine Cottage.

Zupełnie nie spodziewałam się, kto będzie tym mordercą/ morderczynią (ach te spoilery), idąc krok w krok za stopniowo odkrywanymi sekretami, tak jak chciał tego narrator i autentycznie dziwiąc się na rozwój pewnych wydarzeń. Podobało mi się, jak autorka budowała napięcie, dozowała zainteresowanie i choć nie bardzo lubię retrospektywne wcięcia, które zwykle zakłócają mi odbiór tekstu, tutaj było to dobrze zorganizowane. Żadna z postaci nie była wnerwiająca, w zasadzie polubiłam każdą. To trochę jak w zagadkach Holmesa – nic nie jest przypadkowe, nic nie jest zbędne. Może być to też kwestia gustu. Ja bardziej od Quincy polubiłam pseudo Sam, kobietę z jajami, całkowicie się nie spodziewając, kim może być lub nie być. A Quincy wypadała przy niej na jeszcze bardziej naiwną i bezradną dziewczynkę z wypiekami, niż była w rzeczywistości. To chyba było najbardziej irytujące… Ale postaci zostały dobrze nakreślone, główna bohaterka musiała taka być.

Teraz wypada mi powiedzieć jeszcze o jakimś minusie, prawda? Tym czymś będzie ostatni rozdział, pisany jakby na szybko, zaraz przed oddaniem sprawdzianu rozhisteryzowanemu nauczycielowi. Nie, przesadziłam, ale nie skończyło się to tak, jak u Stephena Kinga, ba, przeciwnie, wyszło jakoś zbyt cukierkowo, zbyt naciąganie, ale cóż, skoro wszystkie zagadki zostały rozwiązane, to co zostało do roboty głównej bohaterce? No właśnie. Ale rozczarowanie i tak się pojawiło. Może o to chodzi z thrillerem psychologicznym – ma wzbudzać serię emocji, niekoniecznie te satysfakcjonujące czytelnika w całości.

Żeby nie było niedomówień, to podkreślam na samym końcu – ja dobrze oceniam tę powieść i polecam ją każdemu miłośnikowi różnych historii, nie zawsze tych łatwych.

czwartek, 21 lutego 2019

Przystanek VII: Labirynt Mosse vs Hardie


Autor: Kate Mosse
Tytuł: Labirynt
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2005
Ilość stron: 480
Gatunek: Literatura piękna
Ogólna ocena: 7/10
Czy wnerwiła Kocyk? W sumie nie... Nawet zaciekawił

Autor: Titania Hardie
Tytuł: Różany labirynt
Wydawnictwo: Sonia Draga.
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 407
Gatunek: Literatura piękna
Ogólna ocena: 5/10
Czy wnerwiła Kocyk? Raczej nie, ale też nie zachwycił


Kojarzycie ten mem, w którym facet ogląda się za atrakcyjną nową książką, mając w domu kilka wciąż nieprzeczytanych? Postanowiłam stopniowo zacząć te stosy czytać (choć to długa lista i średnio mi idzie). Tak oto dawno, dawno temu kupiłam w podobnym czasie dwie książki, kierując się tylko i wyłącznie tytułem, ponieważ szalałam na punkcie motywu labiryntu w jakiekolwiek postaci (no dobrze, ja łaknę głównie oczami, więc opakowanie również miało swój wkład). Co z tego wyszło?

Jakiś przypadek sprawił, że wybrałam bardzo podobne do siebie książki, dlatego postanowiłam omówić je razem (dla podkreślenia tych podobieństw). W obu fabuła została skonstruowana w ten sam sposób – pojawia się tajemnica, którą trzeba rozwiązać i zdążyć przed rzeszą innych, przeszłość miesza się z teraźniejszością, a labirynt jest głównym punktem wiążącym, przewijającym się przez wszystkie stronnice. Pojawiają się odniesienia do Graala (mniejsze lub większe) oraz katedra w Chartes. Nawet objętość stron mają podobną. Gdzie tkwią różnice?


Różany labirynt spodobał mi się głównie przez opakowanie. Prócz książki posiada kilka kart z których można… no właśnie, nie wiem co. Zbudować piramidę? Pojawiają się tam zagadki z książki, rysunki, ważniejsze sentencje, ale wydaje mi się, że naprawdę trzeba by było zakochać się w tej publikacji, by ogarnąć dodatki. Mnie niby fabuła nie przeraziła (czasami należy wrócić kilka kartek wstecz, by zrozumieć), a i tak z kart wychodzi mi wyłącznie wspomniana wyżej piramidka… Ewentualnie można by było zaznaczać tymi kartami strony, na których występują do nich odwołania, ale na to wpadłam już za późno. Jeśli chodzi o treść książki, to więcej w niej z romansu niż u Mosses – poznajemy Alexa i Lucy, którzy bardzo się do siebie zbliżają, przecinając ostatecznie relację lekarz-pacjent, bo (mega spoiler!)… Lucy dostała serce jego brata, Willa. Poważnie. Z jednej strony to odpowiedni moment, by się zastanowić, czy przeszczepy mają większy wpływ na nas samych (taki quest Zbigniewa Religi – kto oglądał Bogowie?), z drugiej… uznałam to za dziwaczne.

Tak więc mamy Alexa, słabowitą Lucy (biedną dziewczynę, która czasem denerwuje zbyt mocno swoją bezsilnością), pewną modelkę, szpiega, pergamin i srebrny klucz. Ach i zagadkę przechowywaną z pokolenia na pokolenie. Ogólnie wszystko jest dość zawiłe, ale tajemnica posiada logikę, a fabuła została sprawnie poprowadzona. Język trochę nazbyt kwiecisty i potrafi przeszkodzić w dotarciu do sedna sprawy. Same rozwiązanie? Szczerze mówiąc, nie powala. To trochę w stylu „poszukujesz coś, co zawsze było obok ciebie”. Albo raczej w tobie. Albo znalazło się tam po przeszczepie…

Przyznaję, że to druga książka bardziej mnie wciągnęła. Alice podczas wykopalisk we Francji odnajduje tajemną komnatę i wszystko się od tego zaczyna, zawalając ją sporą dawką kłopotów. Gdzieś tam, w Carcassonne, mieszka Alais, jakieś 800 lat wcześniej, której życie również zaczyna się komplikować. Szereg postaci plus ich średniowieczne wcielenia, którzy próbują zdobyć tajemnicze księgi (przynajmniej tutaj gdzieś od połowy powieści wiadomo jasno kto za czym goni). Miło spędza się czas na dopasowaniu do współczesnego bohatera jego wcześniejsza wersję. Prócz tego widać, że Mosse zrobiła porządny research, ponieważ dowiadujemy się od niej sporo o historii tego skrawka świata, poznajemy współczesne zabytki oraz to, co znajdowało się w nich wcześniej, w średniowieczu. To wciąż fantastyka, ale jej podkładem są porządne studia. Coś dla fanów powieści Dana Browna, ale tym razem z perspektywy kobiety. A hasając po Internecie zobaczyłam, że nawet ktoś wpadł na pomysł wyprodukowania serialu na podstawie tej książki (dwa odcinki, 2012). Więc siłą rzeczy czeka mnie jeszcze oglądanko. I jak tu się uczyć?

Prawdopodobnie wszyscy się już zorientowali, że polecam labirynt w wersji Mosses, Hardie odkładając gdzieś na bok. Ta książka nie posiada już tak barwnej okładki jak Różany labirynt, nie ma również specjalnych dodatków, ale w jej historię łatwo się wpleść, a finał? Innego sobie nie wyobrażam. Dla tych, co lubią zagadki (jak w escape roomach, za to bezpieczniej^^), ale z nutką romansu (albo całą łychą) polecam Różany labirynt, dla szukających historycznych odwołań – Mosses. To moja pierwsza przygoda z jej twórczością, ale podejrzewam, że nie jedyna. Tutaj się sprawdziła.

Wniosek? Zerknijcie przychylniejszym okiem na załadowane półki, a nie zdradzajcie raz za razem kochanych książek z tymi nowymi. Mówię tak, a i tak ci, co mnie znają, powiedzą, że zaraz i tak pooglądam sobie strony z księgarskimi nowościami…

poniedziałek, 18 lutego 2019

Przystanek VI: Efemera Bishop


Autor: Anne Bishop
Tytuł serii: Efemera
Wydawnictwo: Initium
Rok wydania: 2012-2013
Ilość tomów: 3+opowiadanie
Gatunek: Fantastyka, dla dorosłych
Ogólna ocena: 6/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie... Tym razem nie

Witajcie w kolejnej krainie pani Bishop! Tym razem w zjawiskowej Efemerze, rozbitej na wiele części (zwanych krajobrazami), mocno zróżnicowanych w wyniku wyjątkowego zagrożenia. Można się do nich dostać poprzez mosty, tyle że nigdy nie wiadomo, czy przejdzie się do właściwego miejsca (to, co siedzi w sercu przechodzącego może dużo namieszać). Wchodzimy w fabułę w czasie, gdy sielankowość krainy (jeśli w jakiejkolwiek fantazji pani Bishop może panować dobrobyt) zostaje ponownie zaatakowana przez tę samą wygłodniałą bestię, zwaną Zjadaczem Świata (z miejsca wiadomo, co robi przez całą tę serię), która w subtelny sposób wydostaje się ze swojego więzienia (wiele trupów i niedowierzania). Ach, są jeszcze Czarownicy oraz Krajobrazczynie, które panują nad stabilnością krajobrazów (jak widać, nie są w tym dobre). Najlepszą z nich jest Glorianna Belladona, która działa trochę wbrew zasadom, za co została wyrzucona z kręgu uprzywilejowanych (odwalając robotę za resztę).

Jest jeszcze półkrwi inkub Sebastian, który żyje w mrocznym miejscu, pełnym żądz i jednorazowych przygód. Rzecz jasna, przeznaczona jest mu kobieta marzeń, dziewiczo nietknięta. Ale wiecie, ona jest delikatnym człowiekiem, on inkubem, który może ją popsuć, bla bla bla… Pewien impas. Jak w przypadku Czarnych Kamieni, rzecz się kończy podobnie jak w Greyu. W ogóle koniec jest nazbyt podobny do poprzedniej serii, kończy się stworzeniem wielkiej, maksymalnie zróżnicowanej rodziny (mieszanki krwi Czarowników, inkubów i inne). Raz w taki sposób zakończona historia była w porządku, ale podwójnie, to już przekręt.

Jeszcze tylko jedna uwaga: opowiadanie "Głos" trochę mnie przeraziło. Pani Bishop posiada sporą dozę wyobraźni i nieumiarkowanych pomysłów, ale czasem idą one w strasznym kierunku. Nawiązuje ono do trzeciego tomu (liczne jest jako 2.5), ale może lepiej go sobie darować... Szczerze, nie wiem nawet, jak się zabrać do opisywania, więc tego nie zrobię.

Jedynie jeśli chodzi o sposób zobrazowania kolejnego fantastycznego świata pani Bishop, to jestem jak najbardziej za i polecam zapoznanie się z nim innym ciekawskim czytelnikom, ale jeśli ktoś czytał Czarne Kamienie, to Efemery nie warto ruszać (efekt deja vu). Ponadto przypominam, że to znowu seria dla dorosłych (to właśnie zapowiadają hasełka ją promujące: „erotyczna, zmysłowa, romantyczna”), choć trochę wyhamowana w porównaniu z Czarnymi Kamieniami. Wybór i tak pozostawiam ewentualnym czytelnikom.

A więc? „Niech twoje serce podróżuje bez bagażu!”

niedziela, 10 lutego 2019

Przystanek V: Grzesznica Hammesfahr


Autor: Petra Hammesfahr
Tytuł: Grzesznica
Wydawnictwo: Otwarte
Rok wydania: 2018 (wznowienie)
Ilość stron: 430
Gatunek: Kryminał
Ogólna ocena: 7/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie, przetraszyła. Mocno :O
Źródło: tezeusz.pl

Dzisiaj więc na kryminalno i tym razem niegrzecznie... Na podstawie tej książki powstał serial i zwykle jest tak, że ci, co przed seansem najpierw przeczytają podstawę, to potem bardzo się denerwują, zwykle z tego powodu, że ich wyobrażenia w zderzeniu z wizją reżysera w ogóle nie odnajdują punktów wspólnych. Jak wyszło tutaj?

Zacznę od samej książki i na niej skończę. Powiem szczerze, że to dobry kryminał, fabuła wciąga, ponieważ trudno przewidzieć, jak całość się skończy, a poszczególne cenne informacje dostajemy stopniowo, by się szybko nie zakrztusić. To, co mnie trochę przeraziło, to sama treść. Nie powiem, czasami oglądam wiadomości, wiem, że świat nie składa się wyłącznie z tęczy i barwnych kucyków, ale żeby aż tak? Nie jestem dobrym detektywem, ale nawet gdybym posiadała pewne umiejętności, w życiu nie wpadłabym na taki rozwój wypadków.

Poznajmy Corę - mężatkę, kochającą matkę. W teorii nie dzieje się nic niezwykłego, bohaterką jest przecież ustatkowana kobieta, która może niezbyt odnajduje się przy boku męża, a tym bardziej w jego rodzinie (i vice versa), za to nie mamy wątpliwości, że kocha swojego syna. Od początku jednak widzimy, że coś jest nie tak, a gdy przechodzimy przez główną scenę książki - rodzinny pobyt nad wodą - to już wszystko się sypie. Cora najwyraźniej składa się z rzeszy samych sekretów, które dodatkowo przykrywa licznymi kłamstwami, tak że czytelnik gubi się w samych dociekaniach. To właśnie dobra strona tej książki - skomplikowana budowa głównej bohaterki, do tego porządna gra. Mnie się wydawało, że po prostu jest szalona (zresztą, nie tylko mnie), tymczasem pozornie nieumotywowane działania odnajdują swoje wytłumaczenia nieco później. Jeśli więc ktoś miał nadzieję na lekką lekturę, może się porządnie zdziwić. To historia ciężka (już nawet nie trudna), czasem należy odłożyć ją na bok, by wszystko sobie przemyśleć nim pójdzie się dalej.

Cora stara się wytłumić przeszłość, żyć dalej, dlatego postanowiła się z kimś związać, mieć rodzinę. Nocne koszmary stara się zasłonić lekami, ale trauma oraz wspomnienia z dzieciństwa i tak zdają się odnajdywać drogę do jej świadomości. Kiedyś to wszystko musiało wybuchnąć, co zaowocowało mordestwem na oczach wypoczywających podczas spokojnego lata ludzi. Najbardziej chyba zrobił na mnie wrażenie fanatyzm religijny jej matki, choć i tak uważam, że kilka scen było przesadzonych. A pomoc siostrze w zdobyciu doświadczeń seksualnych... świeczką? Swoja drogą ciekawe ile z tych wątków zobrazowano w serialu. Wiem, że ma dobre recenzje.

Swoją drogą to podobno książka wydana po raz pierwszy w 1999 roku, dopiero serial ją rozsławił (Jessica Biel na okładne robi swoje!). Pierwotnie myślałam, że przebrnę przez książkę, a potem obejrzę sobie serial i zrobię rzetelne porównanie, ale jeszcze do tego nie doszło. Wątpię, by w ogóle. Pewnie Canal+ przeszło samych siebie i nie ma się czego obawiać, ale ja nie chcę przechodzić przez tę historię jeszcze raz. Kryminały zwykle mają to do siebie, że nie ma po co do nich wracać, gdy się już zna zakończenie, ale powiem szczerze, że to ta fabuła tak mnie zmęczyła. Krótko mówiąc: to książka nie dla każdego, ale jest świetnie napisana i nie jedno was w niej zaskoczy.

sobota, 9 lutego 2019

Przystanek IV: Czarne kamienie Bishop


Autor: Anne Bishop
Tytuł serii: Czarne kamienie
Wydawnictwo: Initium
Rok wydania: 1998-2012
Ilość tomów: 9
Gatunek: fantastyka, dla dorosłych
Ogólna ocena: 7/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie! Ale ma wypieki


Postanowiłam dzisiaj siegnąć po Bishop, zanim zacznę czytać następną serię, Filary świata, jaką wyprodukowała ta autorka. Znając życie, będzie to sporo tomów, jej książki też nie należą do krótkich (400 sporoformatowych stron to minimum), warto więc przypomnieć sobie, po co to wszystko.

Z tą autorką spotkałam się po raz pierwszy pięknego dnia w mało przyjaznej księgarni i od razu zauroczyła mnie okładka, która widnieje u góry. Dwie kolejne też zresztą niczego sobie (do dekoratorów wnętrz: wspaniale razem wyglądają na półce). Totalnie zakochana, rzecz jasna ją kupiłam, nie czytając notki na dole - "książka dla dorosłych" (zaznaczam, bo o tym często się nie wie po pobieżnym opisie, zresztą, okładka jest niepozorna). Ta tajemnicza informacja oznajmia, że po delikatnym wstępie jesteśmy od razu wrzucani w świat manii seksualnej, ostrych opisów, czasami (bądźmy szczerzy) chorych, wynaturzonych wizji... Ja musiałam do tej książki najpierw dojrzeć, dlatego długo u mnie przesiedziała, nim zdecydowałam się wejść w ten świat jeszcze raz. Ale ze śmiechem wspominam chwilę, gdy moja babcia wzięła ją do ręki, pytając o czym to i czy warto przeczytać :D Takiej burzy mózgowej to nie miałam nawet na maturze!

Dopiero po czasie i z wiedzą, czego się mogę spodziewać, zaczęłam czytać. W tym czasie seria zdążyła się skończyć i rozpocząć nowa... Ale ja, naiwna, myślałam, że jak się coś nazywa "Trylogia Czarnych Kamieni", to liczy sobie tylko trzy grube (i wcale nie tanie!) tomy. Kolejny chwyt marketingowy, na jaki się złapałam. Po niej są jeszcze takie dwie... Ale szczerze mówiąc, jeśli ktoś skończy na trzecim tomie, to w zasadzie nic takiego nie stracił (dalsza część miłości głównych bohaterów), a w ogóle trzy ostatnie można sobie spokojnie darować, są pisane trochę na siłę i powiem szczerze, że mi się przy nich nudziło. Wciąż niby jesteśmy w tym samym świecie, czasem cofamy się do przeszłości, poznajemy więcej historii o postaciach drugoplanowych (choć Surreal warto poznać, jest naprawdę surrealistyczna!) i rzecz jasna przyszłym szczęśliwym życiu "przeznaczonych tragicznej miłości" z pierwszej trylogii. Dokończyłam tę serię, bo wiecie, jak się już zaczęło, to warto byłoby skończyć, ale powiem szczerze, że czym dalej, tym gorzej. Dopisywane na chama.

A w ogóle o czym to? Proszę o wybaczenie. Rzecz sie dzieje wokół dziewczynki, Jaenelle, która ma wyrosnąć na potężną kobietę (wystarczy prześledzić sobie tytuły tej "trylogii", by wiedzieć, jak się to rozwinie), czego dowiadujemy się z przepowiedni. Na horyzoncie pojawia się również jej idealny, muskularny i o-matko-jaki-przystojny facet (czujecie powiew sarkazmu?), ale on boryka się z wieloma... nazwijmy to "problemami" (m.in. jest meską prostytutką, do tego często zabija swoje "klientki", ale w tej książce to jeszcze nie hardcore). Jaenelle też nie ma lekko, delikatnie mówiąc. Powiedziałabym, że każda postać z tej książki jest porządnie skrzywdzona, a gwałty i kastracje to w tym świecie jak kolejny zwyczajny dzień.

I to jest taki właśnie problem. Wykreowany świat jest naprawdę boski, głęboko przemyślany (świat rządzony przez kobiety, moc każdej osoby przypisana przez kamienie itp.), opisy niesamowite, wszystko ładnie dopracowane, obrazowe (choć przy gwałcie niekoniecznie), pomysły świetne, tylko ten kurde seks (przy tym Grey to się chowa, albo... się właśnie z tego uczył?). Jeśli się przejdzie pewne fragmenty, to reszta łagodzi dalszy ciąg, ale niekiedy to jest prawie niemożliwe. To książka dla ludzi cierpliwych i o mocnych nerwach.

Czyli dla dorosłych, no!

czwartek, 7 lutego 2019

Przystanek III: Siedem minut po północy film


Tytuł: Siedem minut po północy
Reżyser: J. A. Bayon
Scenariusz: Patrick Ness
Rok premiery: 2016
Gatunek: Dramat, fantasy
Ogólna ocena: 10/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie... <przeciera oczy>

Źródło: bardziejlubieksiazki.pl

Pamiętam, że nie poszłam do kina na ten film, ponieważ usłyszałam o nim nieprzechylne recenzję. Ostatnio jednak postanowiłam dowiedzieć się, co takiego można zmaścić w filmie o tak dobrym tytule i...zaczęłam żałować, że nie poszłam do tego cholernego kina.

Fabuła rysuje się dość prosto. Jest chłopiec, Conor, który nie radzi sobie ze sobą (taki kolejny Alan Cole) przez sytuację w domu (jego matka jest chora). Czuje się bezradny, cierpi, do tego pragnie być ukarany, ponieważ przeświadczony jest o swojej winie (powód jest dość skomplikowany i w sumie rujnuje efekt zaskoczenia, dlatego go nie poznacie). Film można odbierać na dwa sposoby: jako wizję fantastycznego świata, wspierającego trudne chwile bohatera (który go zresztą wezwał) lub że wszystko dzieje się z powodu wyobraźni głównego bohatera, wspieranej notesem (widzimy go w ostatniej minucie filmu), że jego podświadomość stara się jakoś uzyskać równowagę. To trochę przypomina wersję dziewczynki z "Labiryntu fauna" (ostatnia scena: została księżniczką lub zmarła). Ach, jest też potwór drzewny z manią barda (przychodzi codziennie o 12:07 i chce opowiadać bajki). Rolą przypomina fauna... Ogólnie te dwa filmy jakoś mi do siebie pasują. Może przez hiszpański temperament?

Potwór i trzy historie (plus pewien koszmar) są rodzajem terapii dla Conora - chłopiec nie ma nieść misji dla bliskiej osoby, tylko sam poradzić sobie ze sobą oraz dostać ważną życiową lekcję. Dlatego u góry obok fantasy wpisałam dramat. Historia nie jest straszna, młodzi też się w niej odnajdą, ale wszystko nie kończy się tak, jak u Alana Cole'a. Rzeczywistość upomina się o swoje.

Nie dziwi mnie, że scenarzysta jest nagradzany i tak często chwalony. Wykonał naprawdę kawał świetnej roboty. Co ciekawego jest w tym - momenty. Strugany ołówek, róg kartki papieru, pędzel dotykający ryskunku, wskazówka czy wyświetlacz zegara. Wszystko w tym filmie ma swoją rolę, nic nie jest przesadzone, ani wciśnięte na siłę.

Podsumowując: film strasznie mi się spodobał (głównie dlatego, że przygotowałam się na farsę). Znowu nie wiem, komu go powinnam polecić - młodzieży czy dorosłym? Ach, wszystko jedno, ja zachęcam do przyjemnego seansu, ostrzegam jednak, że film jest raczej smutny.

środa, 6 lutego 2019

Przystanek II: Alan Cole nie jest tchórzem Bell



Autor: Eric Bell
Tytuł: Alan Cole nie jest tchórzem
Wydawnictwo: YA!
Rok wydania: 2018
Ilość stron: 340
Gatunek: Literatura młodzieżowa
Ogólna ocena: 9/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie, ale się sporo pośmiał

Źródło: gwfoksal.pl

A może jest??

Dzisiaj znowu będzie młodzieżówka - tak bywa. To wina Kocyka i jego humorków. Ponadto ostatnio tyle ich powstaje, że nie sposób przejść obojętnie... Postaram się jednak urozmaicić swój wybór jutro. Dzisiaj zachęcam do przeczytania co-nie-co o Alanie.

Autorem tej książki jest osoba po studiach psychologicznych, więc myślę, że po tej informacji już można spodziewać się pewnych specyficznych elementów w fabule. No tak, mamy tu bowiem gigantyczne zbiorowisko ludzi z problemami, zarówno dzieci, jak i dorosłych, co nieco przytłacza (gdzie się obracasz, tam próba psychoanalizy), od zbyt puszystych kształów do pobitego chłopaka na podłodze. Ale podczas lektury bynajmniej nie jest z tego powodu "smutno", ponieważ wszystko ujęte zostało w zabawny, dość lekki sposób, głównie poprzez barwny język i tym właśnie książka zyskuje na wartości. Ponadto jeśli mówimy o problemach dostastania "na wesoło", to wtedy wszystko wydaje się jakby mniej straszne. Może taki sposób trafi do młodzieży?

Na kartach książki zaglądamy do głowy biednego Alana Cole'a, głównego bohatera, którego autor nie rozpieszcza, problem atakuje go z każdej możliwej strony, w domu, w szkole, w miłości, nawet we własnym usposobieniu. Gdyby jakiś dresiarz zapytał go, czy ma problem, to naprawdę nie wiem, jakby się ta sytuacja mogła zakończyć, ale myślę, że efekt by mnie zaskoczył. Alan zmaga się z przeciwnościami losu, próbuje jakoś poukładać sobie życie i stworzyć coś, dzięki czemu zostanie sławny (ale chodzi tu bardziej o uznanie, stworzenie czegoś oryginalnego, a nie o zostanie kolejną gwiazdą popu), Nie ufa sobie i innym, brak mu pewności siebie, do tego usilnie chce pozostać niewidzialnym, przez co próby podjęcia jakichkolwiek działań lecą na łeb na szyję. Nikt nie ma tak źle, jak Alan Cole!

Historia jest naprawdę zabawna, pomysły niesamowite (szczególnie u jego przyjaciela, Zacka - ubóstwiam go!), ale pomimo śmiechu, szczerze możemy współczuć Alanowi, szczególnie w na pozór zwyczajnej rodzinie. Nie chcę zbytnio wdawać się w szczegóły, jeśli zamierzam na końcu napisać "no weź to przeczytaj", ale trochę jestem zmuszona pozdradzać. Alan dostaje od Natana (jego brata) listę zadań, którą musi wykonać, by nie zostać publicznie upokorzonym (wtedy ujawni swój największy sekret), nie trzeba chyba wspominać, że ta gra ustawiona jest tak, aby przegrał (Natan oszukuje), ale staje się inaczej. Co dziwne, ten felerny spis rzeczy niemożliwych do wykonania pomaga chłopakowi dorosnąć, a każdy zdobyty poziom pozwala mu zrozumieć prawdę o sobie i jego bliskich, przybliżając nacznie  do ważnego odkrycia (a nie "coming out'u"). Podobał mi się szczególnie moment, w którym dwaj bracia (Alan i Natan) stają naprzeciw siebie i okazuje się, że są równi, jakby Alan rzeczywiście dorósł przez jakiś tydzień (albo... przestał się garbić, bo to też możliwe). W ogóle ta książka ma wiele dobrych momentów.

Co mnie zawiodło (a zarazem nie) to koniec tej historii. Z jednej strony wiadomo, w literaturze tego rodzaju musi być happy end, ale z drugiej... wszystko się tak pięknie rozwiązało, jakby chyży aniołek runął z nieba i wszystko poukładał. W życiu takie cuda się nie zdarzają. Wciąż nie wierzę, by chłopak, który całe życie znęcał się (również fizycznie) nad swoim bratem, nagle stwierdził, że jednak go kocha (szczególnie że przegrał we własną grę, hej, to potrafi zezłościć). Niemożliwe, by jego ojciec z surowego tyrana nagle (to ponad tydzień) zmienił swoje nastawienie na diametralnie inne, o niebo lepsze. Prędzej uwierzę w różowe jednorożce sikające tęczą. Nie ukrywam jednak, że jest to mocno oczekiwane zakończenie i trudno wyobrazić sobie, by autor miał inne wyjście. Ale narzekać będę... W końcu nie ja to napisałam.

Na koniec taka mała uwaga: książka jest sygnowana magicznym skrótem LGBT. Jeśli z jakiegoś powodu ktoś odrzuca tę publikacje, bo nie zamierza pchać się w podobne kręgi, to zaznaczam, że to jeden z kolejnych problemów naznaczonego życiowo Alana i nie jest jakoś specjalnie rozwijany, aby zrazić się lekturą.

Podsumowując: tak, sięgnijcie po tę książkę. Uważam, że dla młodzieży jest to pozycja obowiązkowa (dotyka szeroko pojętej przemocy szkolnej oraz domowej, nawet trochę zbyt szerokiej), młodsi czytelnicy też powinni się w niej odnaleźć, ponieważ pisana jest bardzo przystępnym językiem, ze sporą dawką humoru, mimo że pojawiają się momenty grozy. Co do dorosłych - ja polecam, aczkolwiek wymagającym może nie spodobać się język, mimo że zaznaczyłam go wcześniej jako plus oraz chmara szkolnej problematyki, której my, dorośli, mamy zwykle zerdecznie dość. Pomimo młodzieżowego przeznaczenia, warto jednak tę historię obejrzeć od bardziej dorosłej strony. A nuż my też wyciągniemy z tej lektury jakieś wnioski.

wtorek, 5 lutego 2019

Przystanek I: Wykreślone imię Lassiter


Autor: Rhiannon Lassiter
Tytuł: Wykreślone imię
Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 336
Gatunek: Literatura młodzieżowa, thriller
Ogólna ocena: 9/10
Czy wnerwiła Kocyk? Zdecydowanie tak!



Wypadałoby zacząć od czegoś porządnego (poniekąd), więc wybrałam książkę, która u mnie wygotowała parę konkretnych emocji. I mam do niej sentyment. Stoi w moim domu na honorowym miejscu. Ale do rzeczy!

Prawdopodobnie przeszukaliście już strony i sprawdzili, że ta książka ma dobre opinie, więc ja na pewno się czepiam, ale nie, ja je wam potwierdzę - autorka naprawdę ma talent, powieść rzeczywiście wywołuje dreszczyk emocji, mimo że skierowana jest do młodzieży (ja dziękuję - gdybym jako dziecko przeczytała o tych trutniach, to miałabym naprawdę pogięte dzieciństwo; ale to kwestia wytrzymałości na horrorowe motywy), posiada nowatorską treść (cóż, wyraźnie pomijam, że rzecz dzieje się w starym strasznym domu, a lalki atakują, gdy nikt nie patrzy), napięcie dozowane niemal jak w kroplówce... No, lubię ją, mimo że niektóre momenty wytrącają z równowagi. Trochę przypomina wariację "Alicji w Krainie Czarów" (mój konik!), wiecie, jest magia, dziwny świat oraz Alicja. Dobrze, macie rację, trochę mało w niej Alicji...

To co mi, do cholery, nie pasuje? Wydanie polskie. Nie mam pojęcia, jakie obwarowania stawały na przeszkodzie i czy w następnych wydaniach naprawiono te wady (albo ja miałam jakiś pechowy egzemplarz?), ale w pewnym momencie podczas lektury wzięłam ołówek i sama poprawiałam błędy. I to nie byle jakie - literówki, szyk zdania, a nawet brak potrzebnych wyrazów lub ich gorsza podmiana. Nie wiem, jak to wytłumaczyć. Może autorka pisze jak kura pazurem, a oni robili, co mogli? A sam tytuł? Oryginalny to "Bad Blood", idealnie wpasowujący się w fabułę, stawiający niezwykłe pytania, m.in. czy choroba psychiczna może być dziedziczna? Ponadto rodzina i jej skomplikowane relacje... Co otrzymujemy wraz z "Wykreślonym imieniem"? No, inne pytania. Czytelnik wtedy skupia się głównie na prowadzonej grze, opisane więzy rodzinne stawiając gdzieś hen, poza margines.

Za dużo gadam, ale staram się nie narobić za wielu spoilerów, bo naprawdę polecam tę książkę (ale proszę sobie zasłonić jedno oko podczas lektury). Ze względu na treść. Jest to idealna książka na miły wieczór (lub poranek dla bardziej wrażliwych) pod bezpiecznym kocykiem, czyta się ją jednym tchem, strach oblatuje niemal co stronę. To literatura młodzieżowa, więc dorośli muszą przemyśleć ten wybór. Proszę nie kupować jej żadnemu poloniście na prezent - chyba że chcecie go trochę pomęczyć.