poniedziałek, 16 maja 2022

Przystanek CXLVII: Szlak serca Stykała

 

Autor: Magdalena Stykała
Tytuł: Szlak serca
Wydawnictwo: BookEdit
Rok wydania: 2021
Ilość stron: 267
Gatunek: Romans, obyczajówka
Ogólna ocena: 0/10
Czy wnerwiła Kocyk? Tak. Kocyk wali te góry i jedzie nad morze 


W sumie to wciąż nie wiem, co się stało. Książka owszem, dość niepozorna, nigdzie nie wychwalana (może to miało znaczenie, cóż...), za to z poważnym pomysłem i sporą dozy werwy, pisana poprawną polszczyzną. A jak wyszło? W cholerę źle. Zacznijmy jednak po kolei, miejmy swój wstęp do historii grozy.

Książka została podzielona na sześć kobiecych historii, w których narrator często zmienia płeć, odnajdując się nagle lepiej "w tym drugim". Rozpiska jest taka:
- Martyna
- Sonia
- Amelia
- Karolina
- Daria
- Ula

Martyna jako niewyżyta seksualnie kobieta-demon, prostytutka Sonia, która jednak jest zakochana, Amelii w ogóle nie pamiętam (a muszę?), Karolina związana z żołnierzem o złej reputacji, Daria poznająca historię swojej rodziny i Ula po przerzucie raka. Jak widać poważne tematy, idealne na obyczajówkę, niestety, ich zakończenie przyprawia o ból głowy - sztampowe, przewidywalne, nudne. Amelia to była chyba tą, którą mąż zdradził.... Tak i zamiast normalnej historii, puszczono na zakończenie romatico. Owszem, miało to sens, ponieważ wiedzieliśmy, co mąż o tym myśli (historia z jej i jego perpektywy, jak wszędzie), ale czegoś brakowało, przez co sam "the end" wydawał się śmieszny. Najbardziej mi się podobała (jeśli się tak wyrażę) historia Sonii, ponieważ finał mnie zaskoczył, ponadto scena seksu się troszeczkę różniła od reszty. Było więc to najlepsze opowiadanie, ale to jak wybór najtańszej kiełbasy - wiesz, że nie ma tam mięsa, ale kupujesz przynajmniej taką, w której nie ma mleka i glutenu. 

Opowieści tych kobiet teoretycznie się ze sobą łączą (imiona stanowią wskazówkę), ale w zasadzie wyłącznie trzy historie jako tako mają ze sobą coś naprawdę wspólnego. Wydaje mi się, że to również miało być inaczej, ale nie wyszło. "Szlak serca" z górami i babeczką na okładce eweidentnie nawiązuje do piękna polskich gór, generalnie akurat Bieszczad, plus jakaś wyraźna miłość do Ukrainy, szczególnie Lwowa. Amelia wybiera się w góry i krąży po specyficznym terenie, którego miłośnicy mogą być pod wrażeniem (niestety, brak opisów, wyłącznie rzuty nazwami miejsc na szlaku - sorry, taki mamy klimat). Dodatkowo fragmenty wierszy, często wprowadzające do poszczególnych rozdziałów. Atmosfera więc powinien być jak najbardziej na czasie, dość urokliwa, niestety, samo wykonanie wypada źle co najmniej jak moje rysunki patelni (nie umiem rysować; tak konkretnie nie umiem, SERIO). Okropnie się czytało, bez polotu, jakaś totalna masakra - dlaczego przed wydaniem nikt nie chciał tego przeczytać, to do dzisiaj nie wiem. Może dlatego - nikt z wydawców NIE CHCIAŁ tego czytać. Ja również.

Co poszlo nie tak? Wszystko. Język. Powtórzenia. Brak pomysłu. Do tego ciągłe sceny seksu metodą kopiuj-wklej - wszystkie kobitki "pełne zapału i pasji", partnerzy zawsze "znikający w sobie nawzajem" i ewidentnie ulubiona pozycja z braniem na krześle. Martyna (niewyżyta seksualnie, jak to jest podkreślane) ciągle owija kogoś swoim warkoczem lub szalem, co byłoby urokliwo słowiańskie, gdyby nie pojawiało się co akapit. Naprawdę, jeśli nie napisze się tego 30 razy na stronie to spokojnie, przecież czytelnik nie zapomni tego cholernego warkocza! Ponadto te ciągłe nastolenie wynaturzenia typu "omg, a jak mnie nie chce, a może chce, a ja jednak nie, ale teges, bo ślub, bo mam chcicę, idę się zabić...". Matko jedyna! Na niektórych fragmentach zamierzałam popełnić harakiri, wszystko, aby się to już tylko skończyło.

Także nie wiem, jak to się stało. To ewidentnie zła książka, która miała naprawdę fajny pomysł, aby stać się czymś więcej niż chłamem, ale nikt nie starał się temu zapobiec, patrzał z kawką w rąsi, jak wieżyczka chyli się ku upadkowi i wkońcu pada na łeb na szyję. Serio, zachodzę wciąż w głowę, DLACZEGO to zostało wydane, ponieważ czytanie tego czegoś to jakaś masakra, masochizm. Wszystkie sceny seksu to kopiuj-wklej, takie same, a przecież pomysły na dane historie są naprawdę interesujące (gdyby tylko skrócono je o wynaturzenia poszczególnych postaci, tak przynajmniej o 1/3). Powtarzalne są ponadto informacje - np. czytamy opis, jak Martyna mówi Daniłowi o "ich problemie", a potem rzecz jasna seks na ostro "z wielką pasją" (bo to ulubione słowo autorki), po czym stronę dalej... Daniłow streszcza dokładnie tą samą scenę. Czaję, że każdy może mieć odmienne zdanie na temat danej sytuacji, że odbierze ją inaczej, ale przyrzekam, że tutaj nie wydarzyło się nic wielkiego, aby to powtarzać, bez jakichkolwiek zmian. Żaden z korektorów nie wyłapał tego błędu, a tu cyk - wydawca ma dodatkowe 3 stronki w książeczce. Sorry, ale to jakieś nieporozumienie. Żeby się raz wydarzyło, to może ok - nie powinno, ale bym się tak nie wynaturzała, ale to się w każdej historii zdarzyło! Nie szkoda wam papieru? Matko jedyna, błagam, inwestujcie w korektorów, jeśli nie stać was na dobrych autorów!

Podsumowując: nie. Naprawdę, jeśli chodzi o autorkę, to plan był dobry, dostrzegłam potencjał (no chyba, że to nie był jej pomysł). Niestety, nikt tej babki nie pokierował odpowiednio, nikt nie przeczytał jej wypocin przed wydaniem, no i wyszło jak zwykle - masakra. Po prostu zła jestem na siebie, że chciałam poznać zakończenie i straciłam tyle czasu ze swojego życia na coś tak drętwego. Naprawdę, nie czytajcie tego! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz