piątek, 22 marca 2024

Przystanek CXCVII: Długi weekend Hagen


Autor: Wiktor Hagen
Tytuł: Długi weekend
Wydawnictwo: W.A.B.
Cykl: Komisarz Robert Nemhauser (tom 2)
Seria: Mroczna Seria
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 480
Gatunek: kryminał, sensacja, thriller
Ogólna ocena: 9/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk pokazuje podniesiony kciuk


Zdobyłam tą książkę przez zupełny przypadek, ale... przeczytałam i jestem z tego powodu zadowolona. Niestety, do końca nie wiedziałam, że to kolejny tom serii, drugi, ale też - nie zauważyłam nazbyt, by czegoś tu brakowało. Także... jak to woli, wolę zaznaczyć, że seria składa się z trzech tomów, do których nie zajrzałam. Jeszcze.

Nie znam się aż tak na Warszawie, by docenić całą topografię miasta występującą w niej, ale czytałam, że niektóre miejsca są wprost wyjęte z rzeczywistości. Więc na plus. Temat też ciekawy, wojna ekologów z politykami, ideałów z przyziemnych światem władzy i pieniędzy. Do tego Komisarz Robert Nemhauser, taki prosty człowiek, popełniający błędy, oddający się emocjom (choć w przypadku kobiety, to może nie aż tak, za to nie było romansu, a ja tak wolę), ale z wybitnie niezłym mózgiem do spraw. Swoją drogą nie mam pojęcia, jak on pracował w policji, zajmował się dziećmi i ogarniał restaurację kolegi. Moim zdaniem dwie rzeczy by przeszły, ale wszystkie trzy, to już nie. Chyba że zakładamy, że praca w policji wymagająco czasowo nie jest, gdy jesteś komisarzem... Coś jak freelancer. Ale w to nie będę wnikać.

Podsumowując: nie bardzo mam się tutaj nad czym roztkliwiać. Dobra powieść, satysfakcjonujące zakończenie (pasujące do naszych czasów), ciekawe zwroty akcji, dobry humor. Bardzo współczesna powieść, z zaakcetowaniem społecznych aspektów naszego obecnego życia. Sporo negatywnych. Wiele sytuacji wykorzystywania osób w pracy i podpisywania się pod tą robotą (lub po prostu pełny wyzysk). Jak dla mnie - całkiem niezła książka. 


wtorek, 19 marca 2024

Przystanek CXCVI: Czarownica Läckberg

 

Autor: Camila Läckberg
Tytuł: Czarownica
Wydawnictwo: Czarna Owca
Tłumacz: Inga Sawicka
Rok wydania: 2017
Ilość stron: 592
Gatunek: Kryminał, sensacja, thriller
Ogólna ocena: 10/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk nie ma się do czego przyczepić!



Kawał tomiska, a ja za wiele o tej pozycji nie powiem. Może właśnie dlatego, że jest taka dobra. W końcu spotkałam się z dopracowaną formą, ciekawymi spostrzeżeniami, dobrą zagadką zwieńczoną ciekawą średniowieczną historią, która ponadto - wow! - ma sens. Także cieszę się po prostu jak dziecko.

W pewnym małym miasteczku, w którym sąsiad zna sąsiada dochodzi do morderstwa dziecka. Ponadto dzieje się to w podobny sposób, co kilka lat wcześniej. Do tego dochodzi powrót osób, które wcześniej przyznawały się do tego czynu. Część społeczeństwa chce, by przestępcami okazali się uchodźcy z Azji, zamieszkujący obrzeża miasteczka.

Prócz ciekawego zarysu postaci i przeskakiwania winy z osoby na osobę, mamy również część historii z dawnych lat dziewczyny, która zostaje oskarżona o czary. Pozornie dwie zupełnie niezwiązane ze sobą opowieści zaczynają się łączyć dopiero na samym końcu.

Od razu mówię, że dla mnie zagadka była poprowadzona tak, że nie wiedziałam prawie do końca, kto zabił (pierwszą i następną ofiarę itd.), ale nie jestem obeznana w kryminalnych sprawach i łatwo tu mną manipulować. Może dlatego tak się wciągnęłam w tę lekturę, dla mnie była to przyjemna odmiana, szczególnie że wszystko w tej powieści wydawało się dokładnie w takim miejscu, jak być powinno. Do tego dochodzą różne problemy małej społeczności: rasizm (do obcych, uchodźców), przemoc szkolna, przemoc domowa i rówieśnicza, gwałt, pedofilia - ale w nie przytłaczający tak sposób, mimo że jest to spore nawarstwienie jak na taką małą miejscowość. Ale cóż, każdy ma tajemnice.

Podsumowując: trzeba brać.


wtorek, 5 marca 2024

Przystanek CXCV: Legendy i Latte Baldree


Autor: Travis Baldree
Tytuł tomu: Legendy i Latte (tom 1)
Tytuł serii: Legendy i Latte 
Wydawnictwo: Insignis
Rok wydania: 2023
Ilość stron: 330
Gatunek: Fantastyka
Ogólna ocena: 9/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk może nawet pójdzie na latte, kiwa głową z pewną dozą aprobaty

Gdy ktoś pisze "tiktokowy fenomen" lub "ewidentny bestseller", to bierze mnie na drgawki, a tak właśnie mówią o tej książce na np. lubimyczytac.pl. Nie mam pojęcia, dlaczego opiewa się coś zwyczajnego, jakby było to coś na miarę co najmniej Sienkiewicza, ale może jest to spowodowane tym, że wiele obecnych książek na dzisiejszym rynku można określić jako poniżej skali i niżej (patrz: poprzednie recenzje). Wtedy faktycznie, ta wydaje się bestsellerem.

Ta pozycja według mnie jest "ok", szczególnie gdy ktoś lubuje się w fantastyce, choć powiem szczerze, że jestem przerażona tym, że to pierwszy tom serii - nie mam pojęcia, co można by było pisać dalej, dla mnie to koniec. Ale dobra - fabuła opowiada historię ogrzycy (nie tej ze Shreka, choć... trochę), która postanawia przestać parać się zabijaniem na zlecenia, osiedlić się i założyć mały biznes w jakimś urokliwym miejscu. Ogólnie brzmi nieźle, jest tam magia (np. klejnot wymarłej rasy), wielorasowość i w zasadzie kompletny orientalizm. Spojrzenie świeże, nówka sztuka.

Zastrzegam, że słodycz się tu leje co niemiara. Wszystko się tytułowej bohaterce Viv (ta ogrzyca) udaje, nawet szef miejskiej szajki okazuje się być przychylnym. To taka w zasadzie bajka, odskocznia od fantastyki typu wiedźminowskiej, takiej ciężkiej i generalnie zmierzającej do pożogi czy tam jawnej dystrukcji. Ponadto mamy wątek LGBT, dwie kobiety różnogatunkowe postanawiają spróbować razem, co zresztą mniej więcej da się wywnioskować po obrazkach ze skrzydełek okładki.

Nie będę również siedzieć cicho, gdy ktoś ględzi, że to przykład literatury " wykraczający poza ramy gatunku" (znowu lubimyczytac.pl, boję się zajrzeć jeszcze gdzieś). Serio?? A z łaski swojej czy można określić jakich to gatunków niby dotyczy? Fantastyka, owszem. Ktoś dodał "science fiction", ale spieszę z wyjaśnieniem, że w ogóle.

Przyznaję jednak, że w tej książce jest parę kruczków. Po pierwsze - kawa i podejście do niej. Zostaje wprowadzona jako nowość z ciekawymi opisami i obserwacjami, co uważam za plus. W ogóle obraz ogrzycy pijącej latte to dla mnie już co najmniej +5 do ogólnej oceny. Wiele sytuacji widać, że jest czystą fikcją autora, a nie ściągnięciem z innych powieści i to też należy uznać pozytywnie. Krótko? Miałam dobry humor, więc nawet mi się podobało. W ogólnej nocie doceniam głównie nowum, świeżość pomysłów i ciekawe ujęcia danych sytuacji, których nie widziałam do tej pory w fantastyce. I to jest najmocniejszą stroną tej książki. Przypominam jednak, że jest ona skierowana raczej do młodzieży, na lekki wieczór, a nie wyczerpujący melanż z "tiktokowym fenomen" czy workowym pojęciem bez dna, jakim stało się wszędobylskie określenie "bestseller".


poniedziałek, 26 lutego 2024

Przystanek CXCIV: Łucznik Żurek

 

Autor: Artur Żurek
Tytuł tomu: Łucznik (tom II)
Tytuł serii: Henryk Zamroz
Wydawnictwo: Initium
Rok wydania: 2023
Ilość stron: 408
Gatunek: Kryminał
Ogólna ocena: 9/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk tym razem przeżyje (choć siedzi pod kroplówką) 



Tym razem coś z zupełnie innego gatunku. Wysoką ocenę zawdzięcza przede wszystkim poprzedniej recenzowanej pozycji - po prostu wszystko, co nadejdzie potem będzie lepsze. Trudno porównywać się ze szmatławcem, jeśli posiadasz jakąkolwiek treść.

Wracając do rzeczy. To jest moje pierwsze spotkanie z tym autorem i ogólnie nie było takie złe. Zagadka całkiem na poziomie, ja dopiero pod koniec zrozumiałam, kto jest tytułowym łucznikiem i dawałam się wodzić za nos, próbując dociec. Uważam, że fabuła została nieźle poprowadzona - właśnie dlatego, że najpierw czytelnik ma swoją koncepcję, typuje, później dostaje serię znaków, że "coś jest nie tak" w tej koncepcji i typuje inaczej. Jedynie: wydaje mi się, że lepiej byłoby jeszcze dać miejsca na swoje słowa od Łucznika, to by dodatkowo wzbogaciło treść, ponieważ mamy jedynie od niego list, skąd możemy zrozumieć jego nastawienie (chociaż... przez książkę ciągną się jeszcze jego spostrzeżenia), brakowało mi jednak czegoś mocniejszego o jego historii, dlaczego wybrał taką a nie inną drogę. Ale nie jest to błąd, ja tak poczułam, ja chciałam więcej. Kto wie, może w poprzednim lub następnym tomie coś takiego się podziało.

Właśnie. Ja dopiero pisząc tą recenzję dowiedziałam się, że to drugi tom serii, dlatego oceniam go zupełnie osobno. Nigdzie, totalnie nigdzie (mam na myśli wiadomości zawarte na okładce i/lub w środku) nie natknęłam się na notkę w postaci takiej informacji, co jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Z drugiej strony - może poszczególne tomy łączy jedynie osoba głównego bohatera (Henryka Zamroza), ja czytałam ją jako osobną powieść i nie zauważyłam braku jakiś wiadomości. Niemniej byłam totalnie zaskoczona. Jeśli ktoś chciałby zająć się tomami od pana Żurka, dowie się tego jedynie z internetu (ogromne prawdopodobieństwo, że czytelnik nie zacznie od początku serii).  

Miejscem akcji jest Warszawa, co będzie miało niemałe znaczenie dla mieszkańców tego miasta lub osób orientujących się w jej topografii. Ja mniej więcej ogarniałam, gdzie co jest, ale dla osoby mniej zaznajomionych to nie będzie gratka. Dziwnym dla mnie momentem była wizyta bohatera książki w więzieniu i scena, która uświadamia wszystkich, jak ładnie grypsuje. Wydawało mi się to wciśnięte na siłę i dlatego nie polubiłam tej sceny. Sporo było odwołań do wojny ukraińskiej i pandemii, czyli tematów dość aktualnych, ale bez zajęcia stanowisko, po prostu wzmiankowane - suche podanie na stół.

A o czym to w ogóle? Jakiś wariat postanawia okroić liczbę mieszkańców stolicy za pomocą łuku, strzelając do przypadkowych ludzi. Jak dla mnie, to dość ciekawa koncepcja. Fabuła rozgrywa się na tym, aby znaleźć osobę, która za tym stoi. Bardzo negatywnie została pokazana policja, mimo że większość postaci była właśnie policjantami - jako osoby skorumpowane, niezbyt mądre, popychane przez górę do szybkich wyników, przez co nader często zdarzały się pomyłki. Taka ocena w książce mnie nawet zaskoczyła.

Podobało mi się zarysowanie postaci. Ukrainka ma jaja i trudno jej nie lubić, psycholog jest wręcz wielowymiarowy, a prawnik wszechwiedzący, ale mimo to nie zarozumiały. Osoby pracujące w policji to kompletny przegląd osobowości - od umysłu podobnego do Sherlocka Holmesa (choć zbyt często wpadający w błędy i sytuacje spowodowane przez osobiste doświadczenia) po totalnego (przepraszam, tak jest w książce) idiotę. Główny bohater mi się podobał. Potrafił być sarkastyczny, zapobiegliwy, logiczny, ale i oddawać się emocjom pod wpływem chwili. Taki ludzki, prawdziwy.

Podsumowując: dawno nie czytałam tak dobrej pozycji. Finał co prawda niewysokich lotów, ale satysfakcjonujący, postaci ciekawe i zróżnicowane, dobrze poprowadzona fabuła, dynamiczna forma (przemyślenia bohaterów mieszające się z dialogami i sporymi opisami). Przyznaję, że niektóre dialogi wyglądały jak wykłady (np. przypadek wampira z Zagłębia), co mi się osobiście nie podoba, ale często pojawia się w takich pozycjach (jako wyjaśnienie danego kryminalnego przypadku), więc musiałam to przeboleć. Lektura mnie wciągnęła i nie odstręczyła, czytałam zachłannie w wolnej chwili, przez co mogę z czystym sumieniem polecić dalej (ale może od pierwszego tomu).

wtorek, 20 lutego 2024

Przystanek CXCIII: When I met Nowak


Autor: Wiktoria Nowak
Tytuł tomu: When I met you
Tytuł serii: Cure me
Wydawnictwo: Romantyczne
Rok wydania: 2023
Ilość tomów: na razie 1
Gatunek: romans, nad którym nikomu nie chciało się myśleć
Ogólna ocena: poniżej wszelkiej krytyki
Czy wnerwiła Kocyk? TO JAKIŚ CHOLERNIE NIESMACZNY ŻART 



OSTRZEŻENIE: Niech młodzież tego nie czyta, przewijajcie dalej.

Są książki świetne, dobre i złe. Nie mam problemu w ocenie pozycji, które są nieco słabsze, którym coś nie wyszło, ale... Od razu zapytam: gdzie mam wsadzić tą wspomnianą wyżej? Bo cisną mi się same niecenzuralne słowa. Spotykam różne książki, czytuję różne recenzje czy opinie, ale nie mogę wyjść z podziwu, że tak wiele pseudorecenzentów (na okładce widnieje ich 14-stu - ciekawe, co brali i ile to stoi na rynku) robi coś takiego, wystawiając pozytywną opinię czemuś tak dennemu, co nie nadaje się nawet na najtańszy papier toaletowy. I uprzedzam - nie, nie chodzi o cholerny gust, różnicę w zdaniach czy odmianie w doświadczeniu i Bóg wie, jakie jeszcze wymówki na to, że komuś nie chciało się zrobić researchu/ czegoś przeczytać/ dopracować/ napracować/ przemyśleć (kiedy coś robić, to włącz mózg, bardzo proszę), w ogóle - chcesz być pisarzem? To w jakim celu postanawiasz wydać chłam? Komu/ czemu? Dla trochę kasy? Matko jedyna, to jest sygnowane twoim nazwiskiem, nie wstyd ci?? Twoje dzieci będą to widzieć, TWOI znajomi, krewni. To jak pokazywanie dolnej części pleców na Instagramie i podpisywanie tego pytaniem "czy w rowku powinnam/ powinienem wytatuować sobie literkę D, aby ludzie wiedzieli, gdzie mam tył?". Taki ślad chcecie pozostawić po sobie? Chcecie odgrywać klaunów, to zapraszam do cyrku, a nie robić z księgarni i bibliotek cholerne burdele. Ogarnijcie się! A potem zdziwko, że nikt nie kupuje książek, że "Polacy nie czytają". Serio?? A co mają czytać? Ja się strasznie cieszę, że po takie badziewie nie sięgają!

Chodzi o zwykłą uczciwość, szczerość i szacunek do rzeszy czytelników, którzy cię słuchają, drogi pseudopisarzu, pseudorecenzencie, pseudoredaktorze, pseudowydawco <miejsce na inne takie, ręka mnie rozbolała, jakbym wymieniała polityków>.

Ach, jeszcze ktoś to wydał - czyją córeczką w wydawnictwie jest pani Nowak? Drukowanie 500-stronicowych wypocin licealistki, która ledwo poznała zasadę 2+2, co może pójść nie tak... Nie przeczytanie jej wypracowania, bo "za długie", nie oddanie do prawdziwej korekty, redakcji, nie skonsultowanie planów wydawniczych, nieeeee... niezrobienie zupełnie nic w stronę stworzenia przynajmniej namiastki normalnej powieści, którą dałoby się przeczytać. Jeśli takie są wasze aspiracje, to nawet nie muszę wyrażać nadziei na wasz rychły koniec, ponieważ ja do niego już macham.


 
Obecna literatura popularna jest śmietniskiem niepomiernie obskurnym, trzeba naprawdę uważać, by nie zaryć ryjkiem w rozkładające się pozostałości odzwierzęce. Ta powyższa "powieść" jest tego sztandarowym przykładem. Taki odpad NIGDY nie powinien zostać opublikowany. Ale, oczywiście, jest to moje OSOBISTE zdanie. Po pierwsze: jak można opublikować coś bez żadnej konsultacji z kimś znającymi chociaż język polski? Ja już nie mówię o literatach, polonistach, edytorów, redaktorów, tylko zwykłych ludzi potrafiących czytać. Do tego jak muszą się czuć pracownicy, których nazwiska przypadkowo dopisano przy nic nieznaczących pozycjach:

Redaktor: Anna Dziedzic
Korekta: Patrycja Kubas

Ciągle w całej powieści albo brakuje najważniejszego w zdaniu czasownika, a czasem w ogóle całych fraz, tak na całego i człowiek nie wiem, czy dana postać cierpi na jakąś dysfunkcję, przez którą jej wypowiedzi są niezrozumiałe, czy to jakiś taki chory żarcik pseudowydawcy. Nie wspomnę o biednym języku wsadzanym w usta bohaterów, przez co ich dialogi wyglądają jak zaczerpnięte od meneli spod monopolu. Zapewne zostały zaczęrpnięte z życia, trącą nierozwiniętym jeszcze nastoletnim umysłem (pseudoautorka chodzi do liceum), który dodatkowo skupia się głównie na idei tiktoka niż na dopracowaniu treści. I tak przez 500 stron katorgi. Matko jedyna... Nawet masochiści nie są tak zdesperowani. Kto wie? Może korektor też tak stwierdził, porzucając poprawę za 1zł/ 1 800 zzs losowi.

Jeśli ludzie wzięli za to kasę, a nie dostali karę, to... nie wiem, jak to nazwać. Pralnia brudnych pieniędzy? Może ta książka to szyfr dla tajnych ugrupowań, które wydają rozkazy w związku z przejęciem władzy nad światem? Wolałabym to, niż smutną prawdę.

Jeśli ktoś mi rzuci teraz tekstem w stylu "ale przecież ważniejsza jest treść", to to drugie - jeśli krew mnie nie zdąży zalać potężną falą tsunami, to odpowiem, że nieeee, nie w tym, jak i wielu podobnych przypadkach. Historia jest bladym romansem, w którym wszyscy nastolatkowie tracą czas na stosunki raczej jednoznaczne + achy i ochy dziewczynek w stylu dlaczego nie ja/ dlaczego on to zrobił/ ach ta klata/ fiut, pardon, wybrzuszenie na spodniach. Tak naprawdę streściłam właśnie 500 stron, więc nie ma za co. Na głównej tapecie jakaś nielogiczna i nieprzemyślana w jakikolwiek sposób relacja bad boy'a z bohaterką z otyłością, której kilogramy wyparowały jak kamfora dzięki chyba wróżce chrzestnej, dodam, że wszyscy rzygają bogactwem jak mój kot sierścią. Na takim tle próba przedstawienia toksycznej relacji i elementów przemocy psychicznej skończyła się na jakimś tańcu parodii i kpiny z jakichkolwiek podstaw psychologii, logiki i mojej miłości do sensu. Może dlatego, gdy np. główna bohaterka rzyga i błaga, by podrzucono ją do domu, to spokojnie wdaje się jeszcze w bijatykę i godzinną dyskusję, która chyba miała się cechować elokwencją i humorem, ale cóż, nie wyszło. Ja się właśnie tak czułam przez całą tą "przygodę". Ale btw, powinnam się kapnąć, że coś jest nie tak już na początku, ponieważ w drugim rozdziale Hope czyta Colleen Hoover, a w kolejnych Parks (ten bad boy) nie dość, że robi to samo (sic!), to jeszcze ją cytuje. Jakaś reklama na boku czy coś? Najwyraźniej największa idolka autorki. To był znak, by, to lepiej nie dochodzić do następnych rozdziałów tej hańby. Jedna scena pseudoksiążki przypomina niebezpiecznie "Breakfast club" (dzieci siedzą po lekcjach za karę w szkole), oczywiście mocno spłycony i pozbawiony puenty.

Boli mnie najbardziej, że ta książka próbowała się bronić tym, że jej treść zahacza o tzw. trudne tematu typu bulimia/ otyłość/ przemoc psychiczna/ szkolne fale. Droga pseudoautorko: wsadzenie przypadkowego cytatu to nie "pokazanie problemu w całej okazałości" lub "dodanie otuchy osobom z problemami", podobnie jak fakt, że bulimia to nie jedno rzygnięcie bohaterki po zjedzeniu podwójnego sera. To po prostu lenistwo i brak pomysłu, nie wspomnieć o potrzebie planingu w tego typu planingu. Naprawdę, przeczytanie definicji na internecie to taki problem? Jasny szlag, to szczerze współczuję. Dodam: nie wystarczy "wiedzieć", co to bulimia - jeśli o tym piszesz (porywasz się na to), w takim razie próbuj zrobić z tego przekaz, a nie wysypisko przypadkowych liter, jakie powstało z tej pożal się Boże pseudoksiążki. Śmietnik byłby lepszym miejscem, domem takich badziewi.

Nie chcę się już więcej nad tym roztkliwiać. Ta pozycja to po prostu bagno niespełnionych marzeń dziecka-licealistki, które chciało zostać pisarką, więc korzystając ze znajomości tupnęło nóżką i wydało byle co. Żal mi takiego świata. Będę szerokim łukiem omijać to pseudowydawnictwo i ich pracowników, a tym bardziej rzygać na wzmiankę o nim, wszystkich ostrzegając przed parszywym błędem, jakim będzie zakup jakiejkolwiek ich pozycji. Wy to chcecie czytać? No i na zdrowie. Ale potem nie wmawiajcie mi przynajmniej, że sięgacie po literaturę.


czwartek, 18 stycznia 2024

Przystanek CXCII: Świąteczne życzenie Cole

Autor: Courtney Cole
Tytuł: Świąteczne życzenie
Wydawnictwo: Lekkie
Tłumacz: Helena Komar
Rok wydania: 2023
Ilość stron: 352
Gatunek: romans
Ogólna ocena: 7/10
Czy wnerwiła Kocyk? Świąteczny klimat, gwiazki, choinka, bombki do zamienienia na miazgę... Jak ktokolwiek ma się przy tym wnerwiać?



Świąteczne klimaty wzięły i mnie - tyle słyszałam od znajomych, że na święta czyta się świąteczne książki, że sama potraktowałam to na poważnie. Tym razem wybrałam książkę autorki, która już ma na swoim koncie parę pozycji, do tego równie świątecznych tj. Świąteczna sukienka, Dom na święta. Podobają mi się ludzie, którzy znajdują swoją niszę i się w niej realizują, także odnajduję to na wielki plus.

Nie ma co się dalej roztkliwiać nad aurą. Tej pozycji nie przeżyłabym, przerabiając ją np. latem, ale muszę powiedzieć, że jest jednak coś w tym, że takie książki faktycznie sprawdzają się w święta. Choinka skrzy się światłem wielobarwnych lampeczek, obok talerzyka z pierniczkami wesoło tańczą płomienie świeczek zapachowych, w powietrzu unosi się zapach świerku zerwanego na wieńce, a w tle połyskuje jeszcze słaby odór karpia. Żartowałam, ja karpia bardzo lubię! Nie mogłam się jednak powstrzymać... W każdym razie przy takiej scenerii nawet nazbyt naiwne lektury dochodzą do skutku i żaden Kocyk nie jest wtedy poszkodowany.

Historia jest banalna i rozgrywa się na planie tych wszystkich filmików świątecznych, o których bardzo szybko się zapomina. Tutaj jest podobnie zresztą... Ale nazwa wydawnictwa zobowiązuje (Lekkie), wiadomo, na co czytelnik się pisze. Właśnie, a propos wydawcy - ewidentnym plusem jest dopracowany język, ciekawe opisy i porównania, dobre tłumaczenie i doprecyzowanie treści. W całej książce nie znalazłam ani jednego błędu, a zwykle nie przykładając się znajduje co najmniej pięć! Właśnie dlatego nie skreślam tego wydawnictwa i będę poszukiwać innych książek ich druku. Polecam to pozostałym.

Banalna historia dotyczy pewnego małżeństwa spełnionego zawodowo, ale z poczuciem, że ich miłość się skończyła. Że w ogóle teraz to tylko się rozstać. Na szczęście jest okres świąteczny, więc dzieje się magia i bum! Para przechodzi do świata alternatywnego i poznaje się jeszcze raz, na nowo rozkwita uczucie i w ogóle sprawiają, że świat wokół nich zostaje naprawiony. Do tego Nowy York zimową porą, co może pójść nie tak?

SPOILER: Noel i Jonah, bo tak się nazywa flagowa para, trafiają za pomocą ogromnego psa, którego btw. są właścicielem, do sklepu z antykami, a tam - na ekscentrycznego właściciela o magicznych właściwościach i niebezpiecznej tendencji do zostania pisarzem. On daje im czarodziejski przedmiot, w nocy wypowiadają niechcący życzenie, a rano budzą się w zupełnie innych łóżkach, odseparowani od siebie i w ogóle niepamiętający, że byli razem wcześniej. Dalej historia polega na tym, by sobie tą bliskość stworzyć, poznać się od początku. Cała draka ma na celu zrozumienie, że skupienie się na swoich problemach i rozwinięciu kariery zawodowej, a nie wiązania się z kimś na stałe od razu po studiach nie spowoduje, że będziemy szczęśliwi. Może potrzebujemy realizacji w miłości i w pracy, a nie skupienia się wyłącznie na jednej ścieżce. Ale to mnie się tak wydaje po lekturze, każdy może mieć inne odczucia.

Autor nie bawił się w tuszowanie historii alternatywnej i tutaj wiele jest wątków typu "ale jak to się nie znacie, chodziliście przecież do tej samej klasy!", bardzo lekko wspomniane i rzadko, co bardzo mi się podobało. Były po prostu zgrzyty w wersjach równoległych i autor stwierdził - a, walić to, będą! Bardzo dobry pomysł. Dzięki temu nie było tu sytuacji, których nie dało się wytłumaczyć. Z wkurzających rzeczy to dla mnie był pies Elliot. W sumie może to dlatego, że bardziej lubię słodkie puchate stworzonka, a nie ogromne, śliniące się bydlęta. Wiele razy zamiast błogiego uśmiechu na twarzy, miałam niesmak. Ale z drugiej strony wiem, że pewnie gdybym miała przed sobą taką bestię, to bym jej też nie wyrzuciła i jakoś pokochała. Także - mam tu mieszane odczucia, raczej nie spowodowane złymi opisami. Bo jakby można było lepiej opisać taką relację?

Kto wie, może można.

Koniec końców - przeżyłam, dobrnęłam do końca z ciekawości. Jako lektura świąteczna, to uważam tą książkę za sprawdzoną. Podobała mi się oprawa korektorska i redakcyjna, dobre i porządne opisy, normalne relacje międzyludzkie, rozwijające się uczucie. Finał historii kończy się wielką pompą, wszystkim wreszcie zaczyna się układać, problemy znikają, nawet właściciel sklepu z antykami wydaje swoją upragnioną książkę. Amerykański sen, ale może tego właśnie trzeba w święta.

Lub okresie zimowym. 

sobota, 9 września 2023

Przystanek CXCI: Matka noc Vonnegut

 

Autor: Vonnegut Kurt
Tytuł: Matka noc
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Tłumacz: Lech Jęczmyk
Rok wydania: 2019 (wyd. 1 1992)
Ilość stron: 272
Gatunek: powieść historyczna
Ogólna ocena: 10/10
Czy wnerwiła Kocyk? O matko noc! Co to było! <Kocyk w głębokim szoku emocjonalnym> 

Źródło: lubimyczytac.pl


W naturze występują książki dziwne i dziwniejsze, ta prezentowana powyżej należy zdecydowanie do tej drugiej grupy. Zresztą, Vonnegut już tu był - to nie jest autor zwykły, sięganie po pozycje z jego nazwiskiem na stronie tytułowej, to jak świadomie skazywanie siebie na szeroką skalę emocji. Nie wszystkie łączą się z uczuciem zadowolenia.

Nie czarujmy się, nienawidzę powieści historycznych, a jednak wzięłam się za nią (to przez nazwisko autora) i nie powiem, tutaj było ciekawie. Po pierwsze od razu dostajemy informację, że to nie biografia, że historia głównego bohatera jest od początku do końca zmyślona, a dlaczego powstała, dowiadujemy się podczas lektury. To nie jest wymyślanie fantastycznych wątków, czym bardziej skandalizujących, tym lepiej dla zasady rynku - to z rozmysłem dobieranie kolejnych rekwizytów i przypadków zdarzeń, które mają głębokie znaczenie dla całej akcji i zamysł całości. Z tego względu, jeśli komuś mam polecić "jakąś" książkę z tego gatunku, polecę właśnie tą - a wyraźnie potępie po branie do ręki chłamu typu Heather Morris. 

Powieść pisana jest jak autobiografia, pisana pod koniec życia, a raczej parę dni przed spodziewaną egzekucją, czego dowiadujemy się już z pierwszego rozdziału. Głównym jej bohaterem jest Howard W. Campbell jr, amerykański pisarz, który kolejami życia znalazł się w III Rzeszy przed wybuchem wojny i już w niej pozostał, zmierzając się z realiami II wojny światowej. Prócz jego udziału w propagandzie III Rzeszy i ścisłej współpracy z Goebelsem, dowiadujemy się o drugiej stronie bohatera - nie jest 100% nazistą, działa dla amerykańskiego wywiadu (choć mało świadomie). Jest także wrażliwym pisarzem zakochanym w swojej żonie. Tych kilka stron składa się na ogólny wizerunek głównego bohatera - a raczej wyraźniego kontrastu między nimi. Bo jak delikatny artysta może pracować dla Hitlera? Jak kochający mąż może propagować zabijanie żydowskich kobiet i dzieci? Jako czytelnicy mamy najpierw okazję znienawidzić głównego bohatera, potępić go za jego uczynki, banalizowanie nazizmu i branie w nim biernego udziału, by potem znaleźć liczne dowody na to, że może wcale nie jest takim złym człowiekiem. Także zastanowić się nad samym sobą, jak my byśmy postąpili w danej sytuacji. Czy nasza ocena wtedy byłaby taka jasna? 

Właśnie wokół tych sprzeczności rozgrywa się powieść, zasakując, skłaniając do przemyśleć. Pojawia się w niej także szereg marginalnych postaci, które wyrażają własne opinie o wojnie, jej ofiarach i oprawcach (np. byli więźniowie obozowi mieszkający za ścianą, nazistowski przyjaciel, który okazuje się Żydem, sowiecki szpieg kochający szachy i sztukę), nie takie sztampowie, jak obecnie. Dużo w nich groteski, sarkazmu, to nie jest jednopłaszczyznowy obraz historii, nie wszystko staje się czarno-białe. Wiele gestów ma teatralny charakter, wpływa na czytelnika wizualnie, co już kompletnie sprawia, że lektura staje się prawdziwą przyjemnością.

Howard po wojnie trafia do Izraela (nie powiem, jak), do Haify (wspominam z rozrzewieniem, ponieważ tak mieszkałam), porównuje siebie do Adolfa Eichmanna i jego procesu (może stąd pomysł na książkę). Same zakończenie jest kompletnym zwrotem akcji w postaci listów - ale tego już nie będę zdradzać. Wspomnę jeszcze tylko, że powieść ta została zekranizowana w 1996 roku przez Keitha Gordona, więc stosunkowo szykob po publikacji. Jeszcze filmu nie oglądałam, ale na pewno zamierzam.

Podsumowując: TO jest właśnie powieść historyczna, od której współcześni pseudopisarze powinni się uczyć. Fikcyjna postać Howarda staje się pretekstem do zastanowienia się nad zapomnianymi wątkami II wojny światowej. Mimo że książka powstała w 1992 roku, jej reedycja jest naprawdę wspaniałym pomysłem - pomimo tylu lat jest to pozycja bardzo aktualna, pokazuje, jak mało poszliśmy do przodu od tego czasu, a nawet - cofnęliśmy się, nie wyrażając żadnych chęci na ponowne odczytanie tamtych czasów i jakie konotacje ma ze współczesnością. Naprawdę zachęcam do jej przeczytania. Mimo że sięga prawie 300 stron, czyta się ją szybko, krótkie rozdziały wprowadzając dynamizm, fabuła nie jest oparta wyłącznie na przemyśleniach bohatera siedzącego w więzieniu, ale także na licznych zwrotach akcji. Naprawdę dobra pozycja!