wtorek, 3 maja 2022

Przystanek CXLII: Żelazny dwór Kagawa

 

Autor: Julie Kagawa
Tytuł cyklu: Żelazny dwór
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2010-2011
Ilość tomów: 4 + dodatek 1,5
Gatunek: Fantastyka, literatura młodzieżowa
Ogólna ocena: 3/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk zemdlał z nadmiaru opisów wewnętrznych głównej bohaterki. Nie mam pojęcia, ile taka niemoc może trwać, toteż go nie budzę 

Źródło: taniaksiazka.pl

Zdziwieni? To ja tym bardziej. Szczególnie, że to jak mówienie do siebie lub grządki kwiatków, które btw. wiecznie mi usychają (jakieś świetliste rady, hę?). Chyba mam język o własnościach odstraszających lub usychających... kto wie, może to zalicza się do cech superhero? W CV ładnie by wyglądało.

A dzisiaj na tapecie... Cykl Julie Kagawa, który powołał mnie tutaj do życia. Oj, pojawi się tu wiele żali, nic, tylko zrywać ten słoneczny uśmiech z gęby i wracać do zimowej deprechy. Po męskim świecie Sal Kakofonii (jeszcze kończę II tom, ale to raptem kilka stron, zaraz będzie recenzja), spojrzenie damskie, które kieruje się do młodzieży aż razi moje biedne oczy, które zbytnio miłości nie zaznały w tej obecnej powłoce życia. A tak? Romantyzm wycieka, jak ze ściśniętej pomarańczy pochodzącej z sezonu wyjątkowo letniego. Trochę jednak szczypie w oczy, bo przeczytała ją stara dupa.

Kilka wtrąceń na temat formalnej strony tego cyklu - składa się on z czterech części, a mianowicie:

Żelazny król
Żelazna córka
Żelazna królowa
Żelazny rycerz (nie wiem, czy w ogóle dostępny na polskim rynku) 
Dodatek 1,5, czyli po tomie I: Winter's Passage (niepublikowany w Polsce)

I mimo że wolę angielskie okładki tej serii, to polskie też są niczego sobie i rzeczywiście przykuwają oko (na to się głównie złapałam), a więc chwała wydawnictwu. Co ciekawe, mówimy tutaj o wydawnictwie Amber, czyli co mnie zaskoczyło? Korekta. Albo wciąż jej brak, za to tłumacz był obyty i sam o nią zadbał, znając pracodawcę i nie chciał się wstydzić, tego nie wiem. W każdym razie cud miód malina, bo czytało się spoko, głównie przez brak hordy błędów (potknięcia się zdarzały, ale minimalne). Ja dotarłam do III tomu i nie widzę powodu, by czytać tom IV, szczególnie że z tego, co wiem, Amber nie wydało dodatku i tomu nr 4. Oczywiście, mogę się mylić, ale i tak nie zmienia to faktu, że ja do niego nie dotarłam i innym też będzie ciężko. Zakładam również, że tam się wiele nie pozmieniało (spoiler: Ash posłuchał świetlistej rady Pucka).

Może zacznę od pozytywów. Najlepiej mi się czytało tom I, a to pewnie dlatego, że dopiero się wplątywałam w ten niebiańsko-wróżkowy klimat. Całość opiera się również na fajnym pomyśle, czyli na "Śnie nocy letniej" Szekspira (z pozostawieniem nazw angielskich bohaterów). Jest więc niesforny Puck, król Oberon, Mab, Tytania... Podział wróżków na dwory, Zimowy i Letni oraz... Żelazny, bowiem autorka uznała, że dzisiejszy postęp techniczny wymagałby powstania jeszcze jednego dworu, aby sztuka bardziej pasowała do obecnych czasów. Język również jest stylizowany na bardziej poetycki, ponieważ najwyraźniej nawiązanie do sztuki tego by wymagało.

No cóż... Ale to młodzieżówka. Co się więc dzieje? Większość trzech tomów zasadza się na emocjonalnej stronie bohaterki. I to właśnie boli najbardziej. Że ona się zakochała, ale ten krzywo spojrzał i teraz... bleh... Do tego w tle przewija się "ten trzeci", bo jakby co, to można z nim pokręcić, takie koło zapasowe. No cóż... Powiem szczerze dodatkowo, że jeśli bierzemy sobie wróżki na cel i mówimy o ich wyuzdanej rozwiązłości, to niestety, ale wypadałoby, żeby bohaterowie, przynajmniej ci poboczni, tym się właśnie zajmowali. Ja wiem, że młodzieżówka, że moralność, że seks dopiero po ślubie i osiągnięciu 18. roku życia, ale no weź... To jak wejście do burdelu i zastanie tam kółka różańcowego - czyli kompletne zadziwienie. Wszyscy grzeczni, wszyscy czekający na wielką miłość, to się gryzło przynajmniej jak cholera. No żesz kurw...

Ufff, dobra. Wyobrażnia to największy plus tego cyklu. Akcja też pospiesza z wielką werwą, bohaterowie mają pełno tasków do zrobienia normalnie jak w escape roomie, a przewodził im kot, który zawieruszył się tam z Alicji w Krainie Czarów. Mówił, lizał łapy, znikał... No, po prostu on, ten z Cheshire, btw moim zdaniem najlepsza postać całego cyklu, ani na chwilę nie tracąca na swojej atrakcyjności i charakterze. Brzytwa też nieźle został opisany, w ogóle chamra fajnych pomysłów, to się ceni, ale cóż to? Bohaterowie dalsi i bliżsi krążą, zatrzymując się nagle przy wybuchającej głowie głównej bohaterki, Megan, która od pierwszego wejrzenia zakochuje się w Ashu, wróżku Zimowego dworu. Tyle że okazuje się, że ktoś tam z kimś miał romans i teraz Megan należy do Letniego dworu. A więc impas, Zima z Latem nie można zrobić sparingu. Ale wiecie, miłość silniejsza, więc to, z przerwamy, ale ciągnięmy. Do tego dochodzi powoli Żelazny dwór i - tym razem bez seksu lub wymiany plemników - Megan nagle staje się dzieckiem dwóch dworów. Wow, no nie? Tak, większość postaci mdleje na te wieści, ale wiecie, nie ja, bo jestem obyta (wspomniana starość dupy). Warto dodać, że żelazo jest zabójcze dla tradycyjnych wróżków, toteż Megan staje się właścicielką mocy wybitnie pożądanej (odporna na żelazo przez tom I, potem tylko teoretycznie), ale.... czujecie ten dysonans? Megan wewnętrznie popełnia harakiri.

Całość trzech tomów zasadza się więc na tym, że należy zlikwidować Żelazny dwór, ponieważ ten rozbrykał się i ma w zamiarze poszerzać terytorium jak Putin. Czekaj, może w Rosji to się właśnie czytuje? Dostrzegam pewien wzór... W każdym razie każdy ichniejszy król (a ci zmieniają się dość często, ponieważ Megan przypadkowo ich zabija, ale helloł, nikt nie żywi urazy, poniważ "życie po śmierci" patrz: Machina) ma zamiar pokonać wszystkie dwory i nie wiem, chyba rządzić światem. Nie za bardzo to logiczne - ale czy wojny kiedykolwiek miały sens? - ponieważ zajęte przez nich terytoria paćkają się w błotku i ciemności lub dogorywają z usychaną roślinnością. Nie bardzo wiem zatem, po co komu takie ziemie. Na pohybel? A może. Ej, pojawia się też Wirus robotowo-robaczkowy, przemieniający śmiertelników w urocze zombie, co dla mnie jest ewidentnym nawiązaniem do pandemii. W ogóle, jak się czytało ją teraz (a wydana ostatnio w 2011), to się czuje, jakby składało się z masy odwołań do naszych aktualnych problemów (wojna i covid). Przypadek? Nooo... miejmy na to nadzieję, bo cukierkowo-wróżkowo lub mniej, ale jednak spięcia nie były przyjemne, szczególnie przy mechanizacji tradycyjnych wróżków (powiedzmy, że bolało).

Podsumowując? Na pewno z radością przeczytałam tom I. Niestety, później ktoś się zapomniał i było nudno jak nie powiem gdzie. Megan zaczynała za bardzo rozmyślać i wszystko szło się bujać. Język też chwilowo silił się na tak poetycki, że opisywana mgła zdawała się tak prozaiczna jak opary z mojego właśnie przypalonego obiadu. Niemniej, może to być wina tłumaczenia, niestety, nie czytałam oryginału, więc nie mogę stwierdzić jednoznacznie. Niemniej muszę dodać, że ci, co uwielbiają Szekspira i "Sen nocy letniej" znają na pamięć, znajdą tu rzeszę odwołań, więc może im się podobać taka przygoda. Ja co chwilę przewracałam oczami, ale czasami zatrzymywałam tą czynność, odnajdując ciekawe momenty dyktowane niesamowitą wyobraźnią autorki. Niestety, nie miał jej kto nakierować i wszystko wyszło... jak wyszło. Gdy widziałam ostatnie rankingi internetowe, to po prostu nikt jej nie czyta, a w antykwariatach, do których ja zajrzałam, nabywając ten cykl, stoi za 5 zł. To chyba najwięcej mówi o docenieniu tej pozycji. Szkoda, bo w moim odczuciu miała naprawdę spory potencjał. Coś tam autorka jeszcze pisze, więc chyba nie wyszło tak źle, ale nie jest to publikowane po naszej stronie granicy. Ot, taka ciekawostka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz