poniedziałek, 30 maja 2022

Przystanek CLIII: Inygo Gale

 

Autor: Camille Gale
Tytuł serii: Indygo (tomt II+2,5)
Wydawnictwo: Poligraf (tom I), Novae Res (tom II)
Rok wydania: 2019
Gatunek: Romans, science fiction
Ogólna ocena: 5/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie <Kocyk zastanawia się, co w sumie o tym myśleć> 



Powiem szczerze, że jak zaczęłam tę serię, to się ucieszyłam - owszem, jest to cykl bardziej młodzieżowy, w zasadzie późna przeróbka "Zmierzchu", ale dobrze poprowadzona, zaskakująco dobrze w porównaniu z obecnymi na rynku frywolnościami mało-tematycznymi. Przemyślana szczególnie od strony językowej i charakterystyki postaci, a to jest dla mnie coś niesamowitego. I mimo że wszystko potem skończyło się nie tak i poszło jednak w schematy (wszystkie sceny seksu są takie same - w stylu: "robił to za mocno, bolało, ale tak mi się podobało" - bo nie chce mi się cytować).

Ale do rzeczy. Seria składa się z dwóch tomów plus dodatku dostępnego online na stronie autorki:
- Indygo
- Cyjan
- Od ósmej do ósmej
Jeśli miałabym polecać, to najlepszy stał się tom I (choć wydawniczo wyszło gorzej), a najgorszy II (a wydawniczo najładniejszy). Dodatek jest tylko i wyłącznie dla fanów postaci Tristana, aby i on zdobył w swojej historii happy end (w wersjii online, liczy sobie około 50 stron).

To może zaczęłabym od samej historii. Opowiada ona o Skye, czyli o - i tu dość niecodzienny zwrot - trzydziestoletniej kobiecie, którą czytelnik poznaje w dość smutnych okolicznościach, mianowicie gdy się rozwodzi na rzecz bardziej wyposażonej fizycznie kobiety (cycki), co mocno przekłada się na jej samoocenę. Pracuje jako agentka nieruchomości i skarży się na nudę, aż pewnego dnia nie odwiedza jej tajemniczy - i niebiańsko przystojny, rzecz jasna, jakże by inaczej - Daniel, klient, który prawie od razu zaprasza ją na imprezę. I tu totalne zdziwko - dopiero po znacznej ilości stron dowiadujemy się, że ichniejsze społeczeństwo dzieli się na ludzi i nieludzi. Trochę mnie to zaskoczyło, ale... nie jest to przecież jakiś błąd. Mimo to wydawało mi się, że ta historia miała potoczyć się inaczej, a weszły w nią w butach nagle krwiopijcy i inni, biorąc szturmem wszystko, co było akurat dostępne.

Ponieważ mamy przystojniaków w futrze, kłach i innych... Wiele postaci nie umiem nazw powtórzyć. Ogólnie to wampiry, wilkołaki, czarownice i... no ta, reszta. Skye okazuje sie być tajemniczym Indygo, czyli nie do końca człowiekiem. To też ma tłumaczyć jej powab, jaki nieodparcie czują do niej wilkołaki i wampiry. I nagle dla drogiej Skye świat się zmienia - z porzuconej kobiety w średnim wieku staje się nagle wielce pożądana i to przez wszystkie rasy. To wtedy właśnie zaczyna się ta gorsza historia tego cyklu, ale... cóż. Tak właśnie chciała autorka.

Dlaczego mówiłam na samym wstępie, że to jak dobrze znany i przetrawiony wielokrotnie "Zmierzch"? Bo są paranormalne zwierzaczki, towszem, ale i Skye jest... odporna na hipnozę wampirów. Dotrzegacie korelację? Uważam, że to dość dziwna kopia... Może autorka zamierzała poprawić wersję Meyer na jakąś powabniejszą? Nie mam pojęcia, co nią kierowało.

Drugi tom "Cyjan" w zasadzie mnie nie powalił, mimo że jest ładniej wydany od pierwszego tomu (przez inne wydawnictwo). "Cyjan" okazuje się jakimś cudownym składnikiem, dzięki czemu istota nadprzyrodzona posiada dar nieśmiertelności i jest nie do pokonania, ale... posiada ją wyłącznie jeden wampir (Dante). Zaczyna mieć też dziwne połączenie z Indygo (przez myśli), co ostatecznie prowadzi do poszerzenia kontaktów... I nietypowego zakończenia, przynajmniej w moim odczuciu (zmiana partnerów).

Ostatni tom (a raczej dodatek 2,5) opowiada historię Tristana i Ave, dzięki czemu ten uroczy wilkołak zyskuje happy end i wszyscy są nagle szczęśliwi. W sumie nie ma co o tym opowiadaniu pisać więcej, są tam same nowe postaci i jako opowiadanie na raz - dla tych, co np. chcą poznać Gale - jest ok. Jako zakończenie serii? No niekoniecznie, to po prostu side-story.

Chciałam jeszcze dodać coś o swoich plusach, tych, że nie postrzegam tak tego cyklu jako zło wcielone, co mam często w zwyczaju. Skye przez swój rozwód, mimo że z byłym mężem pozostaje w przyjaźni, nie myśli o sobie i swoim ciele w superlatywach, stąd w opisach jej wyglądu pojawiają się dokładne kwestie jej anatomicznej budowy razem z podkreśleniami, z czego jest zadowolona, a z czego nie. Pojawia się powód szczegółowego opisu, drodzy Państwo! Wow! Dawno czegoś takiego nie widziałam - logicznego układu w charakterystyce bohaterów. Co najlepsze - nie ma takiego przegromadzenia jak w typowych młodzieżówkach. Gdy Skye zakłada kieckę, to tłum nic nieznaczących postaci nie zaczyna szczebiotać o tym, że wygląda jak księżniczka, a raczy nas historią o tym, jak ją widział mąż, co łatwo można potem skonfrontować z uwagami uczestników imprezy. To bardzo doceniałam i dlatego pierwszy tom czytało mi się tak dobrze, wręcz zaskakująco. Owszem, były obecne przeładowania myśli głównej bohaterki o tym, kto i jak ją kocha-lubi-szanuje, ale w pierwszym tomie nie były one tak przytłaczające. Niestety, wraz z rozwojem opowieści wszystko zaczyna się walić i Skye zaczyna bardziej przypominać rozbestwioną nastolatkę niż dorosłą i doświadczoną kobietę po trzydziestce. Niemniej, dziewczyna zachowywała jakieś ramy przyzwoitości, a większość zdarzeń (w tym głównie poczynania Skye) miało swoją logiczną całość. I w tym sensie uważam, że jeśli już chcemy sięgać po paranormalny romans, to powinno nim być Indygo. Przeszkadzało mi jedynie to, że główna bohaterka jest po tydziestce, a tutaj bardziej pasowała na nastolatkę lub przynajmniej dwudziestkę. No bo co, kryzys wieku średniego dorwał tę panią, czy co?!

W ogóle, jeśli sięgamy po romans, to powinno być to Indygo. Autorzy powinni uczyć się od Gale, jak charakteryzuje się postaci, aby czytelnik na wstępie nie dostał sraczki.

Szkoda mi tego cyklu. Uważam, że chyba tym błędem, który się w nim pojawił, był po prostu podjęty temat. Odwołania do innej serii... albo jawne kopie. Postawenie Skye w tłumie super-mężczyzn, którzy wszyscy, jak jeden mąż, są na nią niezwykle napaleni. I żeby nie było, nie jest to harem (pomimo jednej małej niedokończonej scenki trójkąta), pojawiają się sceny seksu, ale są tak trywialne i kopiowalne, że nie bałabym się ich przekazywać młodzieży. Ponadto sę dość szybkie, nie ma się nad czym zatrzymywać, w pamięci nie pozostają na długo.

Posumowując: może dzięki temu wszystkiemu, czym się z Wami podzieliłam, nie dziwią tak stosunkowo dobre oceny na innych forach internetowych tego cyklu. Jest dość przemyślany, pisany w niezłym stylu i z dobrym językiem (w sensie: nie jest to suchy ton ani na siłę poetycki, jest po prostu ładnie właściwy, a to trzeba doceniać), ponadto albo ktoś się starał z korektą, albo autorka skrupulatnie sprawdziła swoją pisaninę (to Polka pisząca pod zagranicznym pseudonimem, taki myk), ponieważ ani w tomie I, ani w tomie II nie znalazłam literówek albo "dziwnych sytuacji" językowych. Jestem pod naprawdę dobrym wrażeniem, kupili mnie tym (Amber - widzicie? Da się!). Jedynie historia, jak została tu podjęta jest jakoś taka... średnia, co sie dość śmieszne, bo zwykle natrafiam na sytuacje odwrotną. Ale zdziwko... Moim zdaniem gdyby Gale podjęła się innego pomysłu na fabułę, to mogłaby tym coś ugrać. Ogólnie jest czynnie pisarsko, pisze romanse, ale... nie wróżę im zbyt dobrze, patrząc po bezbarwnych scenach seksu w "Indygo"... Może coś z obyczajówek, co?
  


piątek, 27 maja 2022

Przystanek CLII: Dwór cierni J. Maas

 

Autor: Sarah J. Maas
Tytuł: Dwór cierni i róż (tom 1)
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2016
Ilość stron: 524
Gatunek: Literatura młodzieżowa, fantasy, romans
Tłumacz: Jakub Radzimiński
Ogólna ocena: 6/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie, ale też nie podnieciła <Kocyk siedzi, nie wiedząc, co ze sobą zrobić> 

Źródło: empik.com

Tak, ja dopiero przeszłam przez pierwszy tom tej - uważanej powszechnie - zacnej serii. I powiem, szału nie ma. Owszem, jako fantastyka młodzieżowa może sobą coś zaprezentować i się tego nie wstydzić, w porównaniu do innych, ostatczenie jednak spodziewałam się po niej czegoś w rozmiarze... wow, skoro reklamowana Maas tak zawzięcie, a dostałam w sumie zwykłą opowiastkę kolejnej zakochanej nastolatki. To dość rozczarowujące.

Ale należy przyznać, że przynajmniej główna bohaterka - Feyre - nie wkurza tak porządnie, jak grono flagowych postaci tego typu (patrz: Czerowna królowa na przodzie) i stąd z marszu trzeba przyznac wyższą ocenę. Niemniej, dywagacji na ten temat jest sporo, za to z pozbawieniem motywu wrażliwej dziewicy, idącej na całość dopiero w ostatniej scenie - Feyre jest dziewiętnastolatką, która dobrze wie, czego chce i przynajmniej nie traci czasu na ciągłe rozmyślania, czy "on czuje to samo". Kieruje się raczej własnymi emocjami i to akurat mnie się podobało w tej historii, mimo że na końcu to zdecydowanie gdzieś ulatuje. Feyre co rusz, gdzieś się pcha, co jest tłumaczone nie głupotą, a wielką odwagą... no to już trochę nie hallo. Rzecz jasna każdy zakochuje się wiejskiej dziewczynie, mimo że nie jest nadnaturalną postacią - a to mnie zawsze drażni.

Opowieść zaczyna się od wspomnianej Feyre - biednej dziewczynie, która musi polować w niebezpiecznych lasach, aby wyżywić rodzinę, która przetrwaniem w ogóle się nie zajmuje (trochę taki Kopciuszek się w łączył). Ja wciąż nie wiem, dlaczego Feyre nie ugotowała sobie ich na obiad (Baba Jaga to też baśń), tylko poddawała się raz po raz szczególnie siostrze, ale cóż. Ostatecznie zabija nie tą istotę, co trzeba i ląduje w Prythianie, krainie zamieszkiwanej przez czarodziejskie istoty, a rodzinie wmawia się, że wyjechała do ciotki. Oczywiście jej porywacz zapewnia błogi dobrobyt tym pozostawionym (wtf?!).

Jak można się tego spodziewać, Feyre zdobywa serca wszystkich, mimo braku starań, szczególnie Tamlina, który stanowi bajkową wersję Bestii (z Pięknej i Bestii). Nawet klątwa go wiążąca rozgrywa się na podobnym poziomie. Ostatecznie pozycja ta stanowi więc reeteling, pojawiają się również odwołania do innych baśni, w charakterze zjawiających się a Dworze potworków, jak i scen (Feyre ma np. za zadanie oddzielenia grochu od popiołu w kominku).

Podsumowując: to opowieść z przymrużeniem oka, rzeczywiście dla młodzieży oraz osób lubujących się w baśniach. Jest to historyjka z disney'owską puentą o tym, że miłość może wszystko i łączy wiele serc, pomimo uprzedzeń. Bestia rzecz jasne zakochana pod niebiosa, a Piękna pełna poświęceń i niezrozumiałej formy odwagi, w pewnym momencie robi się to tak ckliwe, że nie da się czytać, aby nie rzygać po drodze tęczą (wiadro obok postawcie). Pomimo pozornych cierni wkoło. Wyobraźnia wielka, pomysł szczodry, ale ostatecznie wszystko schodzi na manowce - to dlatego nie będę sięgać po następny tom. Niemniej, doceniam starania autorki, ponieważ ogarnęła, co jest nie tak na rynku i przynajmniej trochę to naprawiła. Kto wie, może w następnych seriach, które się pojawiły, poprawia resztę? Wietrzę duży potencjał!


środa, 25 maja 2022

Przystanek CLI: Przeznaczeni miłości Burrowes

 

Autor: Grace Burrowes
Tytuł: Przeznaczeni miłości (tom III)
Wydawnictwo: Amber
Tłumaczenie: Aleksandra Januszewska, Małgorzata Stefaniuk
Rok wydania: 2018
Ilość stron: 384
Gatunek: Romans
Ogólna ocena: 0/10
Czy wnerwiła Kocyk? Tak <Kocyk ma dość owiec i wszelkich romansów> 

Źródł: empik.pl

To już na szczęście ostatnia moja przygoda z wydawnictwem Amber. Niestety, nie jestem przekonana do ich, teoretycznie flagowych, romansów historycznych i na własnej skórze doświadczyłam, że wszystkie, bez względu na to, przez kogo zostają napisane, są tworzone metodą kopiuj-wklej. Schematyczne, do bólu powtarzalne, odarte ze wszelkiej oryginalności, pomysłowości i szacunku do czytelnika. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego wydawnictwo w zamyśle specjalizujące się w wydawaniu właśnie romansów historycznych tak bardzo chce splajtować, oszczędzając na każdym fragmencie swojej pracy. Czyta to ktoś w ogóle przed wydaniem? A może to w ogóle totalna olewka, płaci pracownikom grosze, zleca pokątnie robotę, ponieważ nie boi się o swoją reputację? Mam tyle pytań... 

Nie wiem, czy jest sens wikłać się w fabułę tej książki, ale spróbuję. Anglia wzorowana na XIX-wiek. Michael wraca po latach wojny do swojej żony, Brenny, której tak btw przed wyjazdem nawet nie rozdziewiczył. Znowu jest więc ten nastoletni wątek, że on tak bardzo chce, ale trzeba powoli itd., a na końcu i tak wszystko na hurra, a ona, rozpastna taka, ciągle nagle chce więcej. Oczywiście jest też "katastrofa" w tle, w tym przypadku w postaci wujka i jego, powiedzmy, "hobby". 

Korekta oczywiście i w przypadku tej pozycji zawodzi. Multum literówek, a nawięcej - powtórzeń. Zdaje się, że tłumacze po prostu to przełożyli, nie martwiąc się, że w języku polskim zbyt wiele powtórzeń uważanych jest za błąd, a koretorzy ten fakt po prostu olali (chyba za mało im płacili?). Dlatego niemal każda strona wygląda mniej więcej tak:

"Mairead i jej synowie wszystko, co mieli, zainwestowali w owce, zgodnie z naciskami naszego ukochanego Angusa. Nikt tutaj nie wierzy w owce, ale Angus zna się tylko na tym, na hodowli owiec. Owce są łatwe w utrzymaniu, posłuszne, głupie, nie bronią się...".

Jakbyście zapomnieli, w tym fragmencie chodzi o owce. Bo po cholerę komuś zaimki i synonimy, to za dużo pracy, czytelnik łyknie przecież wszystko. No to w takim razie gratuluję, nie ma co, udane wydawnictwo. Ja do niego już nigdy nie zajrzę.

Co więcej mogę powiedzieć o tej pozycji? Że jest rozczarowująca. Że szybko się o niej zapomina. Że nie ma nawet sensu o niej gadać. Że jest nudna. Nie warto sięgać po tę książkę, nawet jeśli lubi się romanse historyczne. Jedyny plus, jaki bym tu dodała, to okładka - na tle wszystkich z wydawnictwa Amber właśnie ta spodobała mi się najbardziej (zresztą, wszystko byłoby lepsze od oryginalna wersji tej pozycji), ale - wybierać książkę wyłącznie przez jej wygląd? Przykro mi, w środku nie posiada nic ciekawego.


poniedziałek, 23 maja 2022

Przystanek CL: Bestia Fiore

 

Autor: L.A. Fiore
Tytuł: Bestia. Przebudzenie Lizzie Danton
Wydawnictwo: NieZwykłe
Rok wydania: 2018
Ilość stron: 360
Gatunek: Romans
Tłumacz: Paweł Grysztar
Ogólna ocena: 0/10
Czy wnerwiła Kocyk? Jeszcze jak! <Kocyk zbudował rakietę, przywiązał się do niej i wystrzelił w kosmos> 

To jest taki czas, w którym wciąż raz po raz zastanawiam się, po co ja w ogóle żyję. Ale potem sięgam sobie po książkę, jedną z wielu, i wtedy przestawiam się, zastanawiając się głęboko - jakim cudem ONA istnieje na polskim rynku, dlaczego jeszcze nie zjechała do rynsztoka. Wtedy tak jakoś mi lepiej.

Gdybym miała określić, co poszło nie tak, to powiedziałabym: wszystko. Począwszy od okładki, na której model wygląda, jakby miał zatwardzenie (dobrze, że chociaż widać tylko jego głowę, wielkie brawa ulgi) przez tytuł (nie wiem, ale moim zdaniem zabójstwo to nie przebudzenie, tylko sięgnięcie dna, ale to tylko moje skromne zdanie) po samą bezsensowną fabułę kończąc. I żeby nie było, ja mniej więcej rozumiem główny zamysł. Biedna kobietka, mega wrażliwa artystka, która mdleje już na widok krwi, próbuje odciąć się od pamięci o matce, dostaje spadek (jak miło) i zaczyna o niego walczyć, poznaje swoją seksualność na przystojnym nieogolonym facecie (bez zabezpieczeń), a potem zabija źródło swojej frustacji (dosłownie), aby w końcu cieszyć się życiem. Dla mnie to zdeczka dziwne.


Nie pomógł nawet fakt odwołania do baśniowej nuty "Pięknej i Bestii", które zwykle tak lubię w powieściach. Tutaj to drażniło. Przemiana Bestii (tym razem ogromnie pożądanego nawet w męskiej toalecie) polegającej na używaniu kobiet w miarę jednorazowo i do wykończenia tubki (z uwagą o segregacji śmieci) na mężulka wielkiej artystki, który nagle się rozckliwia na informację o ciąży jakoś do mnie nie przemawia. Owszem, wiem, że ludzi się zmieniają, czują ten zegar biologiczny, ale w tej książce wszystko to odbywa się w jakieś matni. Oczywiście, Lizzie zgarnia wszystko - dom, męża roku, dziecko roku, plemię roku (sorry, ja tego nie ogarnęłam, ale Bestia rzecz jasna jest "zapomnianym" członkiem klanu irlandzkiego, ale teraz go wszyscy już kochają) i sławę wielkiej artystki z galerią w tle.

Oczywiście, to kolejna plaga schematów - wielkie przestawienie Bestii jako macho (rucham-wszystko-jak-leci-a-potem-wyrzucam-ze-zużutą-prezerwatywą-recykling-przede-wszystkim), sierota roku i artystka w jednym, oczywiście o długich nogach, jędrnym biuście i idealnej twarzy, spotkanie, dwoje ludzi hate (potem big love) ze standardowej serii seksbomba + seksmaster-ciacho, pięknotka w tarapatach i do zerżnięcia (ale nagle nie chcemy wyjść na brutala), katastrofa, bum - ślub marzeń, wielka rodzina marzeń. Ach, jeszcze tam po drodze był tatulek Bestii, ale to już w ogóle było jakieś nieporozumienie, teoretycznie wytłumaczenie traumy Bestii. Żaaal...  

Podsumowując: nie. Naprawdę nie. Nie potrafię odnaleźć w tej książce żadnych plusów, wszystko opierało się na jakiejś bezsensownej gonitwie, ckliwe lub przeciwnie teksty bez polotu, jeszcze gorsze sceny seksu. Nie wiem, dlaczego zwykle tą książkę ocenia się tak dobrze, bo jak dla mnie to marny romans, powtórka jakich wiele. Lepiej poszukać rozrywki gdzieś indziej.


piątek, 20 maja 2022

Przystanek CXLIX: Seks w wielkim Bushnell

 

Autor: Candace Bushnell
Tytuł: Seks w wielkim mieście... i co dalej?
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2020
Ilość stron: 272
Gatunek: Literatura obyczajowa, romans
Tłumacz: Magdalena Hermanowska
Ogólna ocena: 7/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie, Kocyk został... uświadomiony <chowa coś za plecami> 


Gdy pozycja mnie zaskakuje, to powiem szczerze, że nie wiem potem, jak zareagować. Z ustanowieniem pułapu oceny również miałam szreg rozkmin. Dlaczego? Ponieważ już biorąc książkę tego typu do ręki nastawiałam się na ryzyko wkurzenia i rzucaniem rzeczami o ścianę, tymczasem... jedyne co zrobiłam z dziwacznych zachowań, to zaparzyłam melisy (tak naprawdę to mięty, ale w moim wieku co za różnica, uspokojenie czy wiatry?). Także lektura mnie zaskoczyła i muszę stwierdzić, że pozytywnie.

Tak, przyznałam się. Coś wpłynęło na mnie i Kocyka "pozytywnie". Dziwne słowo... "pozytyw"... trochę jak tęcza w grudniu.

Ale do rzeczy. Czy "Seks w wielkim mieście" widziałam? No widziałam, każda widziała. Może tylko nie każdy odcinek. A tutaj książkowa kontynuacja, bo przecież każdy się starzeje i tutaj mówi się to zarówno w kontekście biednych kobiet, które wydają majątki, aby jednak ten czas na swojej skórze zatrzymać, jak i na facetach, którym teoretycznie powinno być łatwiej. O wielu sprawach nie słyszałam, szczególnie o zabiegach uelastyczniających pochwę, ale zdaje się, że w Polsce długo tego i tak nie poznamy, chyba że w kontekście "k..., ile za taki zabieg?!". To jednak książka z perspektywy amerykańskiej, daleko nam do nich, ale ogólne wrażenie się zagadza.

Dla mnie niewątpliwym minusem było również to, że sprawa zwykle dotyczyła kobitek posiadających kilka domów, liczących podczas rozwodów i dla których ślub na plaży to nie marzenie, a plany życiowe, które nigdy nie bały się, że skończą na kasie w Biedrze, mimo że pojawiało się określenie, że "mąż zostawia je z niczym" (w sensie tylko jednym apartamentem czy domkiem, kurde, jaka bieda tam). To czasem wnerwia nas, maluczkich, na różnych etapach życia, zwykle gołodupców, których po prostu nie stać na taki luksus, jakim są śluby lub rozwody.

Ale tak już po prostu czasem jest. Powieść zasadza się na gruce kilku kobiet w średnim wieku (głównie także autorce, która jest tu narratorem). Pomimo wieku dalej próbują wkręcić się w klimat gorącego randkowania i budowania związków, tym razem w zaaktualizowanym środowisku, czyli w ruch idzie Tinder, Facebook i co tam jeszcze jest w zanadrzu. To mi się podobało. Rzeczywiście w wielu kwestiach takie właśnie odczucia miałam, a tutaj był jeszcze ktoś, kto to wypróbowywał, więc mogliśmy sobie porównać doświadczenia. Nawet o kangurzycach się też sporo dowiedziałam. Są wzloty i upadki, szczęście i nieszczęście, kolejne śluby, rozwody i śmierć. Jest też fabuła, więc to nie do końca taki a la poradnik, ale też i coś się dzieje.

Dlatego byłam pod wrażeniem. Zamiast przeskakiwać co chwila co akapit, wkurzając się na jakieś odrealnione sprawy, słowa kusiły mnie, aby odczytywać je nawet po kilka razy. Użyty język też jest niczego sobie, forma przemyślana, w końcu normalna rzecz. Dla mnie to była tym bardziej miła przygoda, że jednak mieszczę się już w kategorii, do której ta książka jest skierowana. Podejrzewam, że młodzież sie w niej nie odnajdzie, to książka dla zdecydowanych kobiet.

Inaczej: starszych. Bez nastoletnich biadolów, samo życie!


środa, 18 maja 2022

Przystanek CXLVIII: Instytut Archer

 

Autor: K.C. Archer
Tytuł: Intytut (tom I)
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2021
Ilość stron: 460
Gatunek: Science fiction, młodzieżówka
Tłumacz: Emilia Skowrońska
Ogólna ocena: 2/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie, ale też nie rozbawił się na tyle, by wyrazić jakikolwiek komentarz 


Uwielbiam to wydawnictwo, ale jak widać, to nie wystarcza, by książka nas zachwyciła. Zresztą... wszystko zależy, do kogo opowieść jest skierowana. W tym przypadku uważam, że do dużo młodszej widowni niż ja mam w dowodzie, a tego jakoś nie przewidziałam. Ogólnie Archer jest w posiadaniu drugiego tomu tej historii (w rozmyśle: serii), ale nie widziałam, by został u nas przetłumaczony.

Z czym mi się ta historia skojarzyła? Ewidentnie z Harry'ym Potterem. I to nie tak, że mam kręćka na punkcie tej serii i kojarzy mi się z nią wszystko (chociaż... może?), ale proszę spojrzeć na znaki - szkoła magii (to już mówi wszystko!). Główna bohaterka, która nie ma pojęcia o swojej wielkiej mocy. Łamiąca regulaminy. Z misją na czole. Same odwołania!

Ogólnie ta szkoła - Instytut Whitfielda - jest w czymś rodzaju uniwersytetu dla paranormalnie uzdolnionych, co sprawia, że uczęszczające tam dzieci są w rzeczywistości po dwudziestce (jeszcze mieli życiowe zakręty, co się bez przerwy czytelnikowi przypomina) i powinno się je nazywać studentami. Mnie to nie pasowało, ponieważ tak, ewidentnie każdy z nich miał jakieś dłuższe przejścia, bawił się wcześniej w płacenie czynszu i szukanie na nie funduszy, uprawiał seks bez typowych dla młodzieżówek rozmyślań nad cnotą, ale poza tym? Wszelkie myślenie odbywało się na poziomie nastolatków, również w konfrontacji z profesorami i rówieśnikami. Bo przykro mi, ale nie wystarczy rzucić "kurw...", aby od razu dodać sobie parę lat, to się naprawdę rzucało w oczy. Kilka razy upewniałam się na okładce, że mam do czynienia ze starszymi, jednak było trudno o tym pamiętać.

Druga sprawa: magia. Owszem, wszystko jest poprowadzone z bardzo szczegółowym rozeznaniem i o ile Potter machał różdżką, tak tutaj bohaterowie bawią się w konkretne paranormalne zjawiska, jak telekineza, jasnowidztwo itd. To co mi nie pasuje? Ano... jest tego za dużo. Okropnie za dużo. Czasem cały rozdział składa się z wykładu na temat medium (pojawiają się opisy lekcji, w których wykładowcy prezentują obszerną wiedzę tego świata przedstawionego, tak to jest wkręcone w fabułę). I skoro z jednej strony to jest ok, ktoś się wkręcił, porozmyślał o konkretach i to jest naprawdę fajne - stąd ocena powyżej wyższa niż 0 - to z drugiej strony w takiej młodzieżówce to strasznie razi i powoduje dysonans. I ochotę drzemki.

 Nie kupuję również pomysłu głównej bohaterki - Teddy Cannon. Kobieta po dwudziestce, zachowująca się jak piętnastka, z kilkoma elementami kobiecości. Przypominała mi Sal Kakofonię z tomu II (i równie wnerwiała). Owszem, bywała w kasynach (stąd miała zakaz), zawaliła już jeden uniwersytet i wdała się w kilka romansów, ale... w szkole stara się jak grzeczna dziewczynka, rozmyśla nad przyjaźnią i miłością (mimo że szybki numerek to nie problem). Nie było w tym nic dorosłego, szczególnie w napadzie na punkt FBI. No błagam... Wiadomo, dorośli też nie mniewają jakoś specjalnie innych rozkminek (miłość, seks i pieniądze), ale nie biadolą tak jak Teddy, nie komunikują się w ten sposób z innymi.

Ogólnie fabuła obraca się wokół fenomenu szkoły, prostującej dzieciaki, aby pracowały dla ochrony kraju i miały wyraźny cel w życiu z poważnym wyszkoleniem, a nie rozrabiały. Nawet jest w niej przykład sprawy sądowej (ustalanie zabójcy dziewczyny), gdzie czytelnik ma zrozumieć, jak takie medium funkcjonowałoby w społeczności. Pojawia się również romans (niby jeden zakazany z wykładowcą), z takich ciekawostek, to wątek poboczny (a facet dziwnie poddatny na wykorzystywanie, a niby starszy). Najśmieszniejszą rzeczą i najczęściej powtarzaną jest chyba regulamin tej szkoły, ponieważ wszyscy go notorycznie łamią (najczęściej seks i alkohol) i jakoś nikt nie zamierza wyciągać konsekwencji, nawet po licznych włamaniach oraz ciągłych upomnieniach, że "no, teraz to już wylecicie, jak...". Nie wiem, po co był ten zabieg. Mówi się, że to szkoła pod rygorem i najmniejszy błąd grozi wywaleniem, ale widać, że to fanaberie. Może chodzi o to, żeby podkreślić, jacy to notoryczni prawie-przestępcy wyjęci spod prawa? A przecież bliżej im było do grzecznych dzieci. Rzecz jasna jest jeszcze grupa antypaństwowców i pewnie na tym będą się opierać kolejne tomy. Historia stara jak świat, powtarzana z milion razy, stąd książka nie pokazuje niczego odrywczego i szybko zniknęła z ram rynku wydawniczego. Wątpię nawet, by ukazał się u nas tom II.

Podsumowując: dla mnie nie, w ogóle. Uważam, że jak już, to dla młodzieży, ponieważ starsi się będą strasznie nudzić. I jedynie dla tych, którzy lubują się w zjawiskach paranormalnych, by nie odpaść przy pierwszym wyładzie z telekinezy (bo w cholerę był długi).


poniedziałek, 16 maja 2022

Przystanek CXLVII: Szlak serca Stykała

 

Autor: Magdalena Stykała
Tytuł: Szlak serca
Wydawnictwo: BookEdit
Rok wydania: 2021
Ilość stron: 267
Gatunek: Romans, obyczajówka
Ogólna ocena: 0/10
Czy wnerwiła Kocyk? Tak. Kocyk wali te góry i jedzie nad morze 


W sumie to wciąż nie wiem, co się stało. Książka owszem, dość niepozorna, nigdzie nie wychwalana (może to miało znaczenie, cóż...), za to z poważnym pomysłem i sporą dozy werwy, pisana poprawną polszczyzną. A jak wyszło? W cholerę źle. Zacznijmy jednak po kolei, miejmy swój wstęp do historii grozy.

Książka została podzielona na sześć kobiecych historii, w których narrator często zmienia płeć, odnajdując się nagle lepiej "w tym drugim". Rozpiska jest taka:
- Martyna
- Sonia
- Amelia
- Karolina
- Daria
- Ula

Martyna jako niewyżyta seksualnie kobieta-demon, prostytutka Sonia, która jednak jest zakochana, Amelii w ogóle nie pamiętam (a muszę?), Karolina związana z żołnierzem o złej reputacji, Daria poznająca historię swojej rodziny i Ula po przerzucie raka. Jak widać poważne tematy, idealne na obyczajówkę, niestety, ich zakończenie przyprawia o ból głowy - sztampowe, przewidywalne, nudne. Amelia to była chyba tą, którą mąż zdradził.... Tak i zamiast normalnej historii, puszczono na zakończenie romatico. Owszem, miało to sens, ponieważ wiedzieliśmy, co mąż o tym myśli (historia z jej i jego perpektywy, jak wszędzie), ale czegoś brakowało, przez co sam "the end" wydawał się śmieszny. Najbardziej mi się podobała (jeśli się tak wyrażę) historia Sonii, ponieważ finał mnie zaskoczył, ponadto scena seksu się troszeczkę różniła od reszty. Było więc to najlepsze opowiadanie, ale to jak wybór najtańszej kiełbasy - wiesz, że nie ma tam mięsa, ale kupujesz przynajmniej taką, w której nie ma mleka i glutenu. 

Opowieści tych kobiet teoretycznie się ze sobą łączą (imiona stanowią wskazówkę), ale w zasadzie wyłącznie trzy historie jako tako mają ze sobą coś naprawdę wspólnego. Wydaje mi się, że to również miało być inaczej, ale nie wyszło. "Szlak serca" z górami i babeczką na okładce eweidentnie nawiązuje do piękna polskich gór, generalnie akurat Bieszczad, plus jakaś wyraźna miłość do Ukrainy, szczególnie Lwowa. Amelia wybiera się w góry i krąży po specyficznym terenie, którego miłośnicy mogą być pod wrażeniem (niestety, brak opisów, wyłącznie rzuty nazwami miejsc na szlaku - sorry, taki mamy klimat). Dodatkowo fragmenty wierszy, często wprowadzające do poszczególnych rozdziałów. Atmosfera więc powinien być jak najbardziej na czasie, dość urokliwa, niestety, samo wykonanie wypada źle co najmniej jak moje rysunki patelni (nie umiem rysować; tak konkretnie nie umiem, SERIO). Okropnie się czytało, bez polotu, jakaś totalna masakra - dlaczego przed wydaniem nikt nie chciał tego przeczytać, to do dzisiaj nie wiem. Może dlatego - nikt z wydawców NIE CHCIAŁ tego czytać. Ja również.

Co poszlo nie tak? Wszystko. Język. Powtórzenia. Brak pomysłu. Do tego ciągłe sceny seksu metodą kopiuj-wklej - wszystkie kobitki "pełne zapału i pasji", partnerzy zawsze "znikający w sobie nawzajem" i ewidentnie ulubiona pozycja z braniem na krześle. Martyna (niewyżyta seksualnie, jak to jest podkreślane) ciągle owija kogoś swoim warkoczem lub szalem, co byłoby urokliwo słowiańskie, gdyby nie pojawiało się co akapit. Naprawdę, jeśli nie napisze się tego 30 razy na stronie to spokojnie, przecież czytelnik nie zapomni tego cholernego warkocza! Ponadto te ciągłe nastolenie wynaturzenia typu "omg, a jak mnie nie chce, a może chce, a ja jednak nie, ale teges, bo ślub, bo mam chcicę, idę się zabić...". Matko jedyna! Na niektórych fragmentach zamierzałam popełnić harakiri, wszystko, aby się to już tylko skończyło.

Także nie wiem, jak to się stało. To ewidentnie zła książka, która miała naprawdę fajny pomysł, aby stać się czymś więcej niż chłamem, ale nikt nie starał się temu zapobiec, patrzał z kawką w rąsi, jak wieżyczka chyli się ku upadkowi i wkońcu pada na łeb na szyję. Serio, zachodzę wciąż w głowę, DLACZEGO to zostało wydane, ponieważ czytanie tego czegoś to jakaś masakra, masochizm. Wszystkie sceny seksu to kopiuj-wklej, takie same, a przecież pomysły na dane historie są naprawdę interesujące (gdyby tylko skrócono je o wynaturzenia poszczególnych postaci, tak przynajmniej o 1/3). Powtarzalne są ponadto informacje - np. czytamy opis, jak Martyna mówi Daniłowi o "ich problemie", a potem rzecz jasna seks na ostro "z wielką pasją" (bo to ulubione słowo autorki), po czym stronę dalej... Daniłow streszcza dokładnie tą samą scenę. Czaję, że każdy może mieć odmienne zdanie na temat danej sytuacji, że odbierze ją inaczej, ale przyrzekam, że tutaj nie wydarzyło się nic wielkiego, aby to powtarzać, bez jakichkolwiek zmian. Żaden z korektorów nie wyłapał tego błędu, a tu cyk - wydawca ma dodatkowe 3 stronki w książeczce. Sorry, ale to jakieś nieporozumienie. Żeby się raz wydarzyło, to może ok - nie powinno, ale bym się tak nie wynaturzała, ale to się w każdej historii zdarzyło! Nie szkoda wam papieru? Matko jedyna, błagam, inwestujcie w korektorów, jeśli nie stać was na dobrych autorów!

Podsumowując: nie. Naprawdę, jeśli chodzi o autorkę, to plan był dobry, dostrzegłam potencjał (no chyba, że to nie był jej pomysł). Niestety, nikt tej babki nie pokierował odpowiednio, nikt nie przeczytał jej wypocin przed wydaniem, no i wyszło jak zwykle - masakra. Po prostu zła jestem na siebie, że chciałam poznać zakończenie i straciłam tyle czasu ze swojego życia na coś tak drętwego. Naprawdę, nie czytajcie tego! 


piątek, 13 maja 2022

Przystanek CXLVI: Walcząc z Martinez

 

Autor: Aly Martinez
Tytuł: Walcząc z ciszą (tom I)
Wydawnictwo: NieZwykłe
Rok wydania: 2019 (I wydanie 2015)
Ilość stron: 325
Gatunek: Romans, młodzieżówka
Tłumacz: Anna Kuksinowicz
Ogólna ocena: 0/10
Czy wnerwiła Kocyk? Tak, tak, tak! <Kocyk próbuje znokautować sam siebie> 

           Źródło: lubimyczytac.pl

Piątek 13 to idealny dzień, aby zgnoić jakąś książkę, a potem czekać, aż karma do nas wróci, gdy tylko wstaniemy od komputera (właśnie przyrżnęłam kolanem w krzesło, gdyby ktoś pytał). Inna sprawa, gdy narzeka się na publikację, która w ogóle nie powinna ujrzeć światła dnia. Codziennie myślę o tych biednych książkach, którym nigdy nie zezwala się na wydanie w miejsce jakiegoś chłamu, wychodzącego na świat wyłącznie po to, aby wkurwić czytelnika albo po wyjątkowo dobrych znajomościach. Nie jestem optymistyką, więc dla mnie obie opcje są bardzo prawdopodobne.

Gdzie się podziała ta dobra literatura, zmiękczająca ludzkie serca i zespalająca ze sobą obce dłonie w głęboką przyjaźń? Jeżeli istnieje cmentarz lub chociaż niebo dla takich książek, warto byłoby się tam dostać.

Jeśli mam być szczera, to nie mam zielonego pojęcia, o czym miała być ta książka. Spodziewałam się raczej, że to będzie coś o świecie bokserskim, a skoro jeden taki siedzi na okładce z załamanymi rękami, ale wyraźnie bez koszulki, to przynajmniej coś o facetach z równie gołymi klatami, na które sobie, no, nie popatrzę, ale może poczytam. A guzik... Na okładce (ale tym razem z tyłu) jest też pewna mowa coś na temat wojowników, przeciwnościach losu etc. Wyszła jednak blada młodzieżówka, jakich wiele, o dziewiczej niewinności i jej przełamywaniu, o "chceniu", ale w sumie "boli mnie głowa", o jakiś zabawach w dom w opuszczonych budynkach albo w takich o cienkich ścianach. Niesamowitych zbiegach okoliczności. Oraz o marzeniach, które w cudowny sposób się rozwiązują, kasa, która leży na ulicy, nawet jeśli nie jesteś w stanie skończyć podstawówki i przyłożyć się do jednej prostej rzeczy, ale za to robisz dzieciaka jakieś kretynce.

To też schemat, jakie już się pojawiły: dwoje ludzi, którzy w życiu nie mogą być razem (no to po ch... drążyć temat??), szybki numerek, rozstanie, spotkanie, dużo dzieci, niby-rozstanie, katastrofa (facet z bronią), druga katastrofa (utrata słuchu), ciąża, ślub, happy end. Coś jest jeszcze obok o tym boksie i jakimś frajerze, bo oczywiście musi być trójkąt zarywający do naszej "miss świata 0700", którą wszyscy pożądają, ale która daje d... tylko jednemu. W sumie nie chce mi się rozpisywać. Straszna lektura, miałam dość już na początku.

Czy polecam? Nie. Chyba że się komuś nudzi. Także tego, nie ma jak bestseller, nie? Dodam w ogóle, że to pierwszy tom "omg" serii pod dramatycznym tytułem "On the Ropes", która na razie liczy sobie 3 tomy z okładkami z gołymi klatami, także jest na co popatrzeć. Szkoda tylko, że nie poczytać.



środa, 11 maja 2022

Rozkład jazdy

 

Witam wszystkich!


Trzeba uaktualnić rozbieg, nim się tutaj już wszyscy pogubimy. Obecnie to wygląda tak:


Aly Martinez „Walcząc z ciszą”

L.A. Fiore „Bestia. Przebudzenie Lizzie Danton”

Grace Burrowes „Przeznaczeni miłości”

Jakub Ćwiek „Kłamca”

Jeff VanderMeer „Ujarzmienie”, „Ukojenie” -> kontynuacja "Unicestwienia"


Oraz nowe pozycje:


Candace Bushnell "Seks w wielkim mieście... i co dalej?" 

Sarah J. Maas "Dwór Cierni i Róż" tom I

Victoria Schwab "Okrutna pieśń" oraz "Mroczny duet"

Magdalena Stykała "Szlak serca"

Lynette Noni "Szept" 

Katarzyna Grochola "Zdążyć przed pierwszą gwiazdką" -> skąd się to tutaj wzięło?!

Peter Abrahams "W głąb króliczej nory"

Peter Abrahams "W ciemnym lesie"

A.G. Howard "Alyssa i czary" oraz "Alyssa i obłęd"

Camille Gale "Indygo", "Cyjan" oraz "Od ósmej do ósmej"





wtorek, 10 maja 2022

Przystanek CXLV: Drwal Haner

 

Autor: K. H. Haner
Tytuł: „Drwal. Miłość, która narodziła się z natury”
Wydawnictwo: Editio Red
Rok wydania: 2019
Ilość stron: 304
Gatunek: Romans
Ogólna ocena: 0/10
Czy wnerwiła Kocyk? Tak! Kocyk tarza się w otchłani rozpaczy... A w zasadzie to po podłodze 

Źródło: taniaksiazka.pl

Doszłam już do etapu, gdzie wiem, iż angielskie (lub amerykańskie) nazwisko wcale nie oznacza, że mamy do czynienia z literaturą zagraniczną. O nie, to zmyłka. To może być pseudonim, pod którym będzie się ukrywać polska autorka/ autor/ autorzy. Według mnie robi się to dlatego, ponieważ część z nich może się wstydzić swojego dzieła. Ja bym się wstydziła niektórych i to porządnie. Baaa, zmieniłabym nazwisko i zwiała na koniec świata, aby się upewnić, że na pewno nikt mnie nie skojarzy z daną pozycją. A już bardziej na serio, to uważam, że robi się to często z czystą premedytacją dlatego, że pobłażamy takim pozycjom, myśląc, że skoro to autor zagraniczny, to on się w ogóle nie zna na naszych realiach i należy mu nie utrudniać albo że wszelkie niedogodności wynikają z tłumaczenia lub korekty. Według mnie, to układ idealny - wszyscy winni, ale nie ty.

Trudno mi powiedzieć, czy wszyscy pchają się w te pozycje świadomie czy nie. Wiem, że istnieje wspaniała reklama ("taka piękna i długa reklama Apa... [cenzura]"), jeśli chodzi o romanse, proponujące kobietom tanią (od kiedy 40 zł za 3h czytania to tanio??) rozrywkę na nudny wieczór bez jakiegokolwiek chłopa u boku, ale bez przesady, istnieją przecież jakieś granice.

Traf trafem, ale stało się, że już drugi raz nabijałm się na lekturę z panią Haner (btw. Katarzyna Nowakowska, taki "coming out", hehe). Po co więc czytam, skoro potem narzekam? Ach, dostałam, to musiałam przecierpieć, ale obiecuję, trzeci raz wolę skoczyć przez okno (ale z pierwszego piętra max, szanujmy się) niż znowu odebrać podobną powieść z czyiś cudnych rączek. 

Fabułę zna każdy bez względu na płeć. Można powiedzieć, że skoro jest las, obok drwal, to zaraz będzie drąg i dalej wszystko poleci z górki. No, rzeczywiście tak jest. Stały schemat podróży: nieziemsko piękna laseczka na szpilach i w mini, jak dziwka zstępująca za klientem do czystego zadupia, oczywiście wzgardzony raz przystojniak (ale rzeźbiarz, a nie drwal, wtf, co jest??), szybki numerek, rozłąka, katastrofa (nawet dwukrotnie), wreszcie poznanie całego życiorysu zainteresowanych, więcej seksu i ślub z miłością aż po grób. Happy end. Ja nie wiem, po cholerę tyle ksera... Nie szkoda kartek?


Może czyta się takie pozycje dla scen seksu? Ale nie wiem, czego się tu doszukiwać. Wiadomo, jest bezliku o ciasnej dziurce, którą posiada tylko ONA (no, dziwne by było, gdyby oboje posiadali) i marzenie o powrocie do niej (interpretować dowolnie), wystarczy, że jeden dotknie drugiego i już jest fala orgazmów niczym swego czasu tsunami w Chinach. Było coś odkrywczego? Nie, choć nie zgłębiałam. Schematyczność za to aż to bólu, Hoover i Haner to już dla mnie synonimy.

I co ja mam jeszcze dodać? W skrócie zapisałam całą fabułę w malutkim akapicie, nie skąpiąc nawet spoilerów, choć o nich to już cały świat wie, jeszcze przed przystąpieniem do lektury. Jedynymi zmianami są wybrane zawody bohaterów oraz imienia i nazwiska. Tutaj mamy Jasona Parkera i Samanthę Crow, rzeźbiarza na wygnaniu i miejską zdzirę-dziennikarkę (w sensie kobietę awansującą tyłkiem i jej dramy), ale serio, to może być nawet Żwirek i Muchomorek, to tylko nazwy, jedyne, co znajdzie się tu z oryginalności, a i tak potępiam. Po prostu czekam z niecierpliwością na dzień, gdy za 40 zł ktoś zaproponuje kobietom wreszcie romans, a nie ksero z historii starej jak świat.


niedziela, 8 maja 2022

Przystanek CXLIV: Cena pocałunku Kage

 

Autor: Linda Kage
Tytuł: Cena pocałunku (tom I)
Wydawnictwo: NieZwykłe
Rok wydania: 2019 (I wydanie 2013)
Ilość stron: 720
Gatunek: Romans, młodzieżówka
Tłumacz: Iga Wiśniewska
Ogólna ocena: 0/10
Czy wnerwiła Kocyk? Tak! <Kocyk próbuje się utopić w akwarium> 

Teraz to już w ogóle poszło. Najlepiej będzie, jeśli ja się w ogóle nie będę łapać za romanse, ponieważ najczęściej chytam takie, które ewidentnie nie są dobre. Powiem szczerze, że na rynku jest naprawdę mało romansów, które trzymają jakikolwiek poziom, najczęściej lecą po schemacie kopiuj-wklej, idąc w fabryczny zarobek. Dlaczego? Chyba takie czasy, że wszyscy idą w brak jakości i taniość.

Fabuła tej książki opowiada o Reese Randall, która ucieka przed przeszłością, korzysta z ochrony świadków i zmienia nazwisko, a potem ląduje w zupełnie nowym dla siebie miejscu i w nowym college'u, z dala od rodziny i przyjaciół. Jedynie dawna kuzynka ma szansę się nią zająć. Na razie całkiem spoko, historia jakich wiele, ale na swej drodze (w ogóle już na 3 stronie książki, btw, a co z traumą po koszmarnych wydarzeniach? Poszła się je... ) ta dziewczyna spotyka... playboya. Żigolaka. Ciacho, którego pragną choć dotknąć kobiety stare i jeszcze dość młode, nastolatki i kangurzyce. Jeszcze o sugestywnym nazwisku - Mason Lowe. Rzecz jasna w głównej bohaterce zakochuje się od razu niczym rażony piorunem prosto w zadek - bo to młodzieżówka - baaardzo się hamuje, aby jej nie przelecieć. W ogóle Mason pomimo swoich czynów zachowuje niemal dziewczęcą wrażliwość, co mocno mnie zadziwiało. Bo niby jak? 


Na szczeście dla autorki, historia zbudowana jest na kilku etapach tej relacji zanim przejdzie się do sedna, mających na celu wywołać śmiech (tak, z poważnych tematów, a co, warto dowalić) - najpierw niechęci, potem przyjaźni, a na końcu dopiero o-jeny-dawaj-ryjek. Niemniej wszystko poprowadzone jest jak typowa fabuła niejednych młodzieżowych romansów, bez spojrzenia na traumatyczne epizody (m.in. wykorzystywanie nieletnich, prostytucja, stalking, próba zabójstwa). Nie mówię, że każda książka wymaga wielkiej analizy zdarzeń oraz psychologii bohaterów, ale warto byłoby sięgnąć przynajmniej po jeden problem i dobrze go opisać, a nie walnąć wszystko na raz i modlić się, by się to nie rozlazło. A niestety, stało się to drugie. Licha historia bez głębszego spojrzenia, na jeden wieczór, a nawet na pół. Nudna, nijaka, schematyczna, zapominająca bez przerwy o tym, czego ta historia dotyczy - bo nie seksu między nastolatkami czy teoretycznej miłości, a przecież tematu prostytucji (już pomijając resztę).

Tak więc czy ta pozycja rzeczywiście "dostarcza czytelnikom rozrywki i niezapomnianych emocji" jak to głosi okładka? Tak, ale są to emocje negatywne i bardzo szybko ulatujące w zapomnienie. Nie polecam. Chyba że komuś się nudzi. Na pewno nie dla dorosłego czytelnika, to byłby już jak cios w kolano z kałasznikowa. A to naprawdę boli.

Nie, że próbowałam, ale przeżywamy ciężkie czasy, więc kto wie, co przyniesie przyszłość.