piątek, 23 września 2022

Przerwa... spoko, dwa dni i rozkład jazdy


Drogie Folki!


Wczoraj wybił 200 post na tej stronie, także z tej okazji poświętuję sobie dwa dni. Weekendy powinny być wolne, więc "enjoy" i do zobaczenia w poniedziałek <3


Pochwalcie się pomysłami na nadchodzącą jesień (ok, dzisiaj już nadeszła), może jest coś, co wręcz należy zrobić w tym czasie?



Przy okazji aktualny rozkład:

Karolina Głogowska "Wzorzec"

Marta Malinowska "Iluzja"

Amy Reed "Dziewczyny znikąd" 

Marta Krawczyk "Kuchnia wegańska dla singli"

Karolina Gawrońska "Wegańskie słodycze"


I zaległe:

Katarzyna Berenika "Ja, ocalona"

Zadie Smith "Londyn NW"

Karolina Wilczyńska "Pierwsze wesele"

Jeanne DuPrau "Kroniki Żaru" tom I

Christopher Paolini seria "Eragon"

Stanisław Grzesiuk "Pięć lat kacetu"

Józef Ignacy Kraszewski "Stara baśń"

Wanda Markowka "Mity Greków i Rzymian"

Zygmunt Kubiak "Mitologia Greków i Rzymian"

Katarzyna Grochola "Zdążyć przed pierwszą gwiazdką"


Do kolejnego przeczytania!






czwartek, 22 września 2022

Przystanek CLXXXIII: Swatanie dla Dawson

 


Autor: Maddie Dawson
Tytuł: Swatanie dla początkujących
Wydawnictwo: NieZwykłe
Rok wydania: 2019
Ilość stron: 392
Gatunek: Romans/ literatura obyczajowa
Tłumacz: Mateusz Grzywa
Ogólna ocena: 8/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk generalnie zaskoczony o.O 


Ja wiem, że po obyczajówki miałam już nie sięgać, ale... stało się. Niestety i teraz trzeba to przełknąć. Ale od razu powiem, że nie jest tak źle. Najwyraźniej styl bardzo dużo robi w książce, przynajmniej w tej, bo tak się stało, mimo że wiele kwestii mi się w tej lekturze nie podobało - głównie zakończenie i eks-mąż - to jednak jakoś nie uważam, że straciłam na nią czas. 

O Maddie Dawson pewnie nikt nie słyszał, jak czytałam na portalach - to powszechne. Owszem, powyższa pozycja nie jest debiutem, ale to jedyna jej książka, która pojawiła się na polskim rynku. W rzeczywistości ma ich już kilka i mieści się zawsze w rejonie "romansu obyczajowego".

Fabuła opowiada o Marnie, która cóż, poznaje ciotkę swojego narzeczonego na rodzinnym przyjęciu i sytuacja wywraca się do góry nogami. Ciotka też się wywraca (do grobu). A narzeczony prawie zostawia ją przed ołtarzem, a potem już w podróży poślubnej, bo stwierdza, że od stabilizacji (i jej) woli Afrykę. A Marnie ma już swoje lata i pragnie tego, co wszystkie - rodziny, męża, dzieci, wspólnego domu. Słowem: niezły bigos.

Tak naprawdę wszystko ma swoją historię i nie dzieje się od razu, za to pojawia się w zarysie na tym słynnym przyjęciu. Najpierw narzeczony Marnie dochodzi do wniosku, że jednak jej nie chce (tylko trochę za późno). Później Marnie wraca do rodziny i patrzy na wspaniałe życie siostry, która właśnie zostaje mamą, w międzyczasie poznając przystojnego faceta sprzed lat, który wciąż jest w niej zakochany i szybko staje się nowym narzeczonym. A po drugiej stronie barykady stoi ta ciotka, Blix, która nagle oświadcza, że będzie umierać. Przedstawione zostaje także jej życie, z człowiekiem, którego kocha, jako właścicielkę kamienicy (nie wiem, czy u nich to się nazywa "kamienica", ale tak to widzę) pełną jej ulubionych lokatorów. Naprawdę sporo się dzieje.

Lektura zmienia się diametralnie, gdy Blix w końcu umiera (gdzieś w połowie książki, btw), akcja przestaje się dzielić na "Blix" i "Marnie", a staje się w całości "Marnie". Blix zapisuje cały swój majątek... Marnie, całkowicie obcej kobiecie, którą widziała raz w życiu (ale potem jeszcze rozmawiały). Teraz to ona stanie się właścicielką, jeśli tylko spełni jeden czasowy warunek, łączący się z chwilowym porzuceniem nowego narzeczonego. No i tu się zaczyna... bo Blix była swatką i teraz wszyscy tego samego oczekują od Marnie. Potem się okazuje, że z tym swataniem łączy się też pewna magia (nie zahaczająca jakoś diametralnie o fantastykę) albo nie wiem, bardziej jako... siła perswazji? Choć Blix naprawdę w swoich zasobach trzymała książkę z zaklęciami.

W każdym razie teraz zaczyna się właściwy temat książki, zawarty w tytule: początkująca swatka Marnie uczy się, jak połączyć ze sobą kilka par żyjących w jej apartamencie (także siebie). Myślę, że nawet nieźle zostało to ukazane, ponieważ Marnie - powiem wprost - daje dupy na każdym polu niczym Potter w Hogwarcie, bardziej rozwalając te związki niż budując i w sumie w obliczu całej książki jeśli coś jej się udaje wskórać, to bardzo subtelnie i delikatnie. Te "ofiary" bardziej same się łączą, przez przypadek, ale... może o to chodziło w tej całej "magii". Według mnie to i tak najlepsze rozwiązanie - Marnie nie może się nagle stać ekspertem lepszym od Blix, byłoby to głupie. Do tego Marnie sama siebie często sabotuje, mieszkając w tej kamienicy razem ze swoim eks-narzeczonym (a raczej eks-mężem, bo do ślubu doszło), z którym cóż... "wypełnia obozwiązki małżeńskie", także szybko jej ten nowy narzeczony staje się kolejnym byłym. Niezły rekokord. Na szczęście Marnie ma w zanadrzu trzecią opcję podyktowaną jej przez Blix, ponieważ najwyraźniej nagle stała się super-ciachem w tej okolicy. Ach, Marnie... to marnie.

Jakoś nie umiałam odnieść się jednoznacznie do Marnie. Zdradzę, że zapewne dlatego inaczej odczytuję tę książkę także ze względu na tę postać; dużo nas łączy. W zasadzie wszystko. Obie pragniemy prostego życia u boku osoby, która darzy nas uczuciem lub naprawdę chce zostać przy naszym boku. I te spojrzenia, które kieruje do swojej siostry, którą życie zdaje się ukochiwać... Autorka opisuje Marnie jako kobietę, która jakoś tak czasowo działa na mężczyzn, że nie potrafii u nikogo w sercu zagrzać miejsca (z czym również się identyfikuję), po czym parę kartek dalej zaręcza się z kolejnym kolesiem... Także tego. Albo coś zostało zapomniane podczas fabuły, albo uważa się to za widzimisię głównej bohaterki, w każdym razie trochę się mi smutno zrobiło. Wiecie czemu? Ukochujesz jakąś postać, a ta nagle odlatuje.

To w sumie taki amerykański klimat "Przyjaciół" czy coś, nic odkrywczego. A jednak myślę, że ta książka po prostu trafiła w moje najczulsze punkty - jest słodka cioteczka o wyrafinowanych tekstach, jest budynek z oryginalnymi lokatorami i coś o magii. Do tego sporo momentów zaskoczyło mnie, myślałam, że rozwiną się inaczej (bardziej schematycznie), a to też było miłe. Za najlepszą postać jednak uważam Blix - mimo że umiera, to w zasadzie jest tam cały czas. To taka idealna matka chrzestna Kopciuszka, urocza starowinka, która wszystko robi na przekór, bawi się czymś w rodzaju magii i ma gdzieś, co myślą o niej inni, łącznie z tym, że po śmierci zapisuje swój majątek byłej żonie członka rodziny. No ideolo! Rzecz jasna sprawy majątkowo i ich prawny charakter też odgrywają tu sporą rolę.

Podsumowując: nie jest to najlepsza obyczajówka jaką zna świat, ponadto wszyscy tam na końcu padają ofiarą jakiegoś Amorka na haju, ale plus, że przynajmniej do stu tysięcy ślubów nie dochodzi. Bardzo podszedł mnie styl tej pozycji, lekki ton okraszony niewymuszonym humorem i sam nietuzinkowy pomysł. No i ta Marnie... Ponadto zgadza się, to faktycznie była obyczajówka - z romansem, ale rzeczywiście połączona gatunkowo, a to muszę jednak docenić. Polecam.


 

środa, 21 września 2022

Przystanek CLXXXII: Berło ziemi Gaughen

 

Autor: A.C. Gaughen
Tytuł: Berło ziemi (tom I)
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2020
Ilość stron: 380
Gatunek: Fantastyka
Tłumacz: Emilia Skowrońska
Ogólna ocena: 8/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk tym razem zaciekawiony, właśnie poszedł dorobić herbaty 



Tym razem coś z fantastyki. "Berło ziemi" stanowi pierwszy tom serii "Żywioły" (na razie są dwa) i jeśli normalnie miałabym wiele zastrzeżeń, to tu akurat żadne z nich nie wpłynęło jakoś druzgocąco na ocenę końcową tej pozycji. Może jeszcze taka uwaga, że to jedyny cykl tej autorki, który został przetłumaczony w Polsce.

Z fantastyką bawiłam się bardzo dawno temu i jedyne co pozostało mi w pamięci po tych nieprzespanych nocach, to te grube tomiska, którymi można niekiedy zabić, a jednak mimo tej niewątpliwej zalety w obecnych czasach, bardzo niewygodne w transporcie miejskim, bo to to zbyt ciężkie, nieporęczne i często zamykające się w nieodpowiedniej chwili bez zakładki. Kiedyś wsadziłam do jednej z nich skasowany bilet i uwierzcie, zły to pomysł, gdy trzeba kartkować, aby okazać go konduktorowi.

Ale do rzeczy. Książka opowiada o Shalii, która poświęca się dla rodu i żeni się z nieznaną jej osobą, by zakończyć toczącą się od lat wyniszczającą wojnę. Jej rodzina koczuje na pustynii, ale dobrze sobie radzą, mają także mocno rozwinięte wierzenia i życie kulturowe (co zostaje zobrazowane na przykładzie ślubu), rodzina jest mocno zżyta. A ten mąż, Calix... cóż, to prawdziwy mieszczuch, ma za sobą ciężkie dzieciństwo, które ucharakteryzowało go na całe życie, jednak jest to też sposób, aby wszyscy pobłażali w skutkach jego czynów, szczególnie rodzeństwo, uważane przez społeczeństwo za bogów. Za to jego brat - istne ciacho. Trochę wiadomo, jak ta fabuła się skończy, niemniej ciekawie jest ją obserwować, także przez wątki poboczne.

Jednym z takich wątków jest magia, bardzo ciekawie zaprezentowana. W końcu cykl nosi tytuł "Żywioły" - a więc chodzi tu o nie. Niektórzy ludzie mogą kontrolować ziemię, inni powietrze, ogień lub wodę, co może się objawić w różnym wieku. Bardzo ważnym czynnikiem jest sama natura, której najbliższe źródło może obdarzyć mocą daną osobę. Nie ma mowy o przekazywaniu jej w genach. Jest jedno "ale" - o ile ludzie z pustyni nie mają do niej żadnych wątów, o tyle Kraina Kości z Calixem na czele ma ich od groma. Jego nienawiść jest wręcz irracjonalna, oczywiście częściowo także przez kobietę, dlatego z zasady nie ufa nikomu. Oczywiście, twist historii jest taki, że Shalia nagle odkrywa, że ma moc nad ziemią.

To książka pisana przez kobietę i z mocnym uwzględnieniem damskich ról w jej toku. Dowiadujemy się więc jak wygląda społeczność państwa Calixa, w którym kobiety nie mogą pracować, przez co głodują. Mamy opis prób królowej, którą staje się Shalia, na wprowadzenie jakichkolwiek zmian, w państwie wręcz mizoginistycznym, gdzie kobieta ma tylko ładnie się prezentować i rodzić dzieci (w zasadzie nagonka na nasze przeszłe epoki). W sumie sama musi zmagać się z dołującą winą, że miesiąc po ślubie nie jest jeszcze w ciąży (hańba jej) oraz z ciągłymi zmianami nastroju nadpobudliwego i porywczego męża. Także kwestia seksu niedoświadczonej dziewczyny jest tu poruszana i to dość często, ale nie w prostacki sposób, bez typowych płaskich scen wyjętych z przeciętych romansów. A to też ogromny plus.

Sama postać Calixa jest ciekawa. Z jednej strony to ewidentny buc, który ma nieźle potargane pod kopułą, który zabija bez ostrzeżenia i często powodu, a mimo to potrafi być cierpliwy w stosunku do pierwszej nocy poślubnej z Shalią i rodzeństwo go kocha, broniąc w każdej sytuacji - najwyraźniej z jakiegoś poważnego powodu. Same wymogi społeczeństwa i wychowania nie ułatwiają także sprawy, składając się na większy obraz, może nie od razu psychologiczny, ale przynajmniej na wiele wątpliwości i niedopowiedzeń, dzięki czemu nie wyszystko jest jasne do oceny. Chociaż na końcu [SPOILER] posyła całą rodzinkę w powietrze, więc... no, tego, czasem jasne jest. Calix zdaje się nie posiadać żadnej empatii czy pokładów współczucia, a wszelkie zachowania wskazujące niby na posiadanie pozytywnych uczuć udaje lub stara się naśladować. Ponadto książka obrazuje również, dokąd może prowadzić podarowanie władzy takiej spaczonej jednostce. Calix bowiem obala kolejne granice, torturuje i zabija bez mrugnięcia okiem, kieruje psychopatycznymi badaniami (opartymi na wnikliwej obserwacji, co kto lubi, a czego nienawidzi) nad wyniszczeniem Żywiołów z jednej strony i nad tworzeniem nowych (tak, wtf, wiem, ale to przecież psychopata) na swoich laboratoryjnych zasadach. Tym doświadczeniom poddaje również jedno z rodzeństwa, najbliższą mu osobę, więc jest grubo.

Poruszyłam wyłącznie niektóre wątki, wszystkich jest tu naprawdę sporo. Obecny jest także motyw wojny, rozumianej zupełnie odmienne przez wszystkie państwa, frakcje, rasy, a nawet płci. Nie wiem, do której zaliczyć psychopatów... Podejrzewam, że w następnym tomie rozwinięty zostanie także temat magii, ostatecznie jedno z głównych źródeł, które być może prezentuje tę moc, zostało zniszczone, a jego opiekunka ma naprawdę pod górkę. Także wszystko się może zdarzyć, ale wiadomo, pewnie Shalia będzie miała w tym główną rolę, idealnego zjednoczenia narodów czy coś, to w końcu fantastyka. Podejrzewam również największą zagrywkę fabuły związaną z jej dzieckiem, więc chciałabym się dowiedzieć, czy mam rację. Kolejna motywacja!

Podsumowując: polubiłam tę historię i prawdopodobnie skuszę się na następny tom. Nie była idealna, ale zawierała w sobie kilka interesujących kwestii, które do mnie trafiły, zostały na dłużej. Fabułę można w zasadzie przewidzieć, w końcu wszystko idzie na łeb na szyję na pomoc Shalii, a więc nawet jeśli ktoś zdradza, nie robi tego ostatecznie. Niektóre postaci są ewidentnie złe (patrz: Calix), inne niekoniecznie (patrz: ta jego siostra), ale postaci skaczą często ze strony na stronę i czasami nie wiadomo, jakie zdanie mają obecnie. Pokazuje to jednak, że nie wszystko jest takie czarno-białe. No i pomysł na magię żywiołów mnie zainteresował. Dlatego mnie się podobało, ale myślę, że ciekawsza byłaby dla młodszego pokolenia (m.in. przez te "dziewczęce" wątki) i zdecydowanie bardziej dla kobiet niż mężczyzn.

Kocyk, a gdzie ta herbata??


wtorek, 20 września 2022

Przystanek CLXXXI: Dziwna pogoda Hill

 

Autor: Joe Hill
Tytuł: Dziwna pogoda
Wydawnictwo: NieZwykłe
Rok wydania: 2018
Ilość stron: 510
Gatunek: Horror, thriller, fantasy
Tłumacz: Marta Guzowska
Ogólna ocena: 7/10
Czy wnerwiła Kocyk? <Kocyk siedzi aktualnie wystraszony pod... kocykiem, odezwie się później> 


Niedługo pojawią się recenzje dwóch książek kulinarnych, bo wciąż sukcesywnie rozwalam kuchnię (ale mają niedługo tanieć materiały na remont, więc kiedy jak nie teraz, co nie?). No to może dzisiaj coś w tym klimacie, czyli horror? Uważam, że oba tematy pasują ze sobą wyśmienicie, szczególnie w moim wykonaniu.


Należę do osób, których horrory przerażają, szczególnie gdy są naprawdę świetnie napisane czy zrobione (to w kontekście filmów). Jakiś czas temu w ogóle nie sądziłam, że da się czytelnika przerazić gorzej od widza w kinie, ale obecnie jestem na etapie wiary i w to. Zresztą, Hilla nie trzeba przedstawiać, on już długo siedzi w tym gatunku (czasami splata weń kryminał lub sięga po komiks, ale to zawsze ten sam klimat) i przeraża co drugiego czytelnika (w sensie pozytywnym). To ceniony pisarz amerykański, syn... Stephena Kinga. Tak, TEGO Stephena Kinga (w rzeczywistości nazywa się: Joseph Hillstorm King), moi drodzy, więc już za młodu powziął gruntowny warsztat na starcie.

Książka składa się z czterech dłuższych opowiadań, które łączy jeden główny wątek - dziwna pogoda, jak w tytule. Oto i one:
- Zdjęcie
- Naładowany
- Wniebowzięty
- Deszcz

Najbardziej podobały mi się dwa, Zdjęcie oraz Deszcz, najgorszy według mnie był Wniebowzięty, takie czyste "WTF"? łączony z "łoezu, skończ już te nudy", opowiadający o facecie, który utknął na chmurze i - powiedzmy to wprost - "rucha" chmurowatą wersję dziewczyny, w której jest zakochany na Ziemi, a dalej filozofuje o swoim nieszczęściu i głodzie. Jak dla mnie.... nie, zdecydowanie, nie. Naładowany to taki typowy męski klimat, podobno łączony z prawdziwymi wydarzeniami gdzieś w Ameryce ze skorumpowaną policją na tapecie, która stara się kryć swoich, nawet gdy strzela do niewinnych. Zakończenie świetne, co mocno zmieniało wydźwięk całości, jednak nie jestem fanką amerykańskich realiów i dlatego nie wkręciłam się w fabułę, niemniej rozumiem, że to poważny temat, który warto poruszać. Niestety, mimo wszystko to opowiadanie akurat w ogóle nie wpisywało się w główny pogodowy temat i wydawało mi się w tej książce nie na miejscu, wsadzonej ot tak, bo jest miejsce i mocno odseparowującej się od stylu reszty historii (a wsadzonej przecież w sam środek, bez pomysłu). 

Powyższą ocenę dyktowałam dwoma opowiadaniami, które mi spasowały, przypominam: Zdjęcie oraz Deszcz. W tym pierwszym facet (miałam problem z określeniem jego wieku, było to dziwne) poznaje tajemnicę pewnego aparatu, który kradnie wspomnienia. Nie powiem, zakończenie nie było satysfakcjonujące i wolałabym inne (mogę zapodać, jakie), ale mieściło się w ramach ogłady, więc spoko. Deszcz też uważam za świetny (pewnie dlatego to pierwsze i ostatnie opowiadanie, by czytelnik był udobruchany i miał dobre wrażenia z całości). Tym razem zasadza się na damskiej bohaterce (i to lesbijce, jak się podkreśla), która goni przez wszystkie wsie, aby poinformować ojca swojej dzieczyny o jej śmierci w wyniku... cóż... deszczu. Deszczu, który składał się nie z typowej wody, a z kryształowych gwoździ. Sam pomysł na fabułę uważam za niesamowity, mimo że wkręcono tam temat sekty, LGBT, Rosjanina-narkomana i mszczącego się gruzińskiego naukowca. Kompletny misz-masz. Ale jakoś przyjemny. Minusem wszystkich opowiadań, i to wielkim, szczególnie w Zdjęciu, były według mnie typowo męskie dowcipy na temat "ruchania" i kobiecych genitaliów. Były obleśne i czasem powodowały przerwanie lektury na żygi, ale może dla męskich czytelników byłyby po prostu rubaszne.

Podsumowując: warto przeczytać z tej książki dwa opowiadania, jedno tam jest na pewno zbyteczne, ale właśnie na tym polegają przecież antologie na obecnym rynku - nie ma gdzie tego wstawić, a, to puszczę pozycję zbiorczą "tekstów, których nigdzie nie udało mi się opublikować" i cyk, kasa się zgadza. Takich zabiegów nie pochwalam. No i nie będę ukrywać, że ta książka jest bardziej przeznaczona dla czytelników, nie czytelniczek z powodu humoru, jaki się tam pojawia, na pewno nie dla młodszych (m.in. sporo trupów). I co tam jeszcze... A, faktycznie wszystkie opowiadania przypominały styl Kinga, więc jeśli ktoś jest jego wielkim fanem, a jakimś cudem przeczytał już wszystko od niego, to może śmiało sięgać po Hilla, czyli następne pokolenie. Ciekawe, czy wnuka też wkręcą w ten biznes, swoją drogą...

No nic. Lektura mnie nie skrzywdziła, więc polecam.



poniedziałek, 19 września 2022

Przystanek CLXXX: Prosto w serce Kosowska

 

Autor: Jolanta Kosowska
Tytuł: Prosto w serce
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2020
Ilość stron: 376
Gatunek: Romans, literatura obyczajowa
Ogólna ocena: 0/10
Czy wnerwiła Kocyk? A weźcie, Kocyk odpadł jeszcze pierwszej połowie 


Akurat mam jeszcze trochę lektur z "uniwersum", których albo nie rozumiem, albo już w ogóle znienawidziłam, a których krytyką chciałabym się z kimś podzielić. Bo ja naprawdę rozumiem taki gatunek, który nazywa się "romansem" oraz taki, który mianuje się "obyczajówka", tylko... nie rozumiem, czemu po tylu wiekach ich istnienia, wciąż są sztampowate i zwykle wymieszane.

W takich pozycjach główną bohaterkę trafia piorun, życie się jej wywraca do góry nogami, traci swojego faceta, ale zyskuje o niebo lepszego. No i ślub na końcu, zapomniałam. Właśnie w jednym zdaniu (oj, albo dwóch) streściłam z tonę książek. Dlaczego każda z nich to zwykła kalka? Naprawdę nie da się troszeczkę wysilić, by stworzyć coś NAPRAWDĘ dobrego, aby dało się to czytać, a najważniejsze - do tego wracać i polecać innym? A tak mam wrażenie, że rzesze piszarzy cierpią na ostrą depresję, w której "nic nie ma sensu", więc... kserujemy, czyli coś, co nagminnie wynosi się ze studiów. Nie powiem, to nie tak, że wszyscy autorzy są źli, jest ich po prostu zdecydowana większość. Ostatnio przecież chwaliłam Pawlik za to, że kończy swą powieść urwanym tonem - że para poturbowanych przez los postaci stwierdza, że może będą razem, a może nie, ale na pewno siebie lubią i będą się wspierać. Hipotetycznie i z wieloma pytaniami. Taki otwarty układ bardziej mi odpowiada niż ten nagły ślub na "hurra".

A więc Kosowska... To naprawdę płodna autorak, ale niestety (na pewno?) wcześniej żadnej z jej książek nie przeczytałam, jeśli ktoś chce się podzielić wrażeniami z jakiś jej wcześniejszych czy późniejszych lektur, to chętnie wysłucham. Na razie będę się odwoływać wyłącznie do tej części. "Prosto w serce" brzmi jak tytuł filmu (bo był taki z 2007 roku) i powiedziałabym, że niezbyt odnosi się do fabuły, ponieważ główna bohaterka dostała prosto w układ nerwowy, a nie serce. Już mówię, o co chodzi: Hania zaraz wychodzi za mąż, ale dowiaduje się, że prawdopodobnie choruje na stwardnienie rozsiane. Zamiast jednak zrobić dalsze badania, aby potwierdzić tę hipotezę, leci do Francji, poznaje Franzuca i bierze z nim ślub.

Przepraszam, powyżej był spory spoiler, chociaż... przecież i tak nikogo nie zdziwił. Sporo stron zajmuje opis francuskiego życia, tyle że ja np. w ogóle nie odczułam jakiejkolwiek magii, prócz ciągłych "ochów" i "achów" narratorki, które później działały mi już na nerwy. Brakowało mi tego jaja, które kiedyś czytałam we "Włoszkach", o prawdziwym "poczuciu" tego klimatu, a nie opisie, że "tam byłam i strasznie mi się podobało". Aha. Fajnie. I co mnie do tego? Były erotyczne tańce, jak zapowiada okładka, chyba ze dwa czy trzy, tyle że... cudowane w opisie tamtejszego widza. Nie było żadnej erotyki lub zmysłowości, aby czytelnik faktycznie stwierdził "o, fakt, to było gorące". Cudze opinie (te zarysowane w jednym zdaniu, bez konkretności, zwykle w formie szerszego "wow") się nie liczą.

Jest też choroba, jak wspomniałam wyżej. Hania dowiaduje się, że "może" choruje na stwardnienie rozsiane. Może. Bo to tylko taki rzut pewnego gościa, czysty strzał, ale nikt nie zamierza tego sprawdzać. Jak czytelnik miałby w to uwierzyć? I wiadomo, dziewczyna mimochodem dowiaduje się więcej o tej chorobie, czyta i poznaje kobietę, która na to cierpi (w zasadzie na nią "wpada"). Francuz również jej o tym opowiada. Tak więc następuje całkowita moralka na temat stwardnienia rozsianego, w zasadzie podanie całej teorii, którą można przeczytać na wikipedii. Żeby nie było, ja wcale nie trywializuje tej choroby, jest straszna i nikomu jej nie życzę, ale miałam wrażenie - zresztą, to nie pierwszy taki zabieg odautorski, w setkach książek się pojawia - że wykorzystuje ona w pewnym sensie tę chorobę do swoich celów. Nie, bynajmniej nie uważam, że to "szerzenie wiedzy o tym temacie" ani że "to dobry przykład, ostrzeżenie dla innych". Pokiwałabym głową (naprawdę!), gdyby podawano te informacje sensownie, po trochu, a nie nawalić na trzy strony w monogolu jednej postaci i tyle, zaliczone. Sama bohaterka nie ma żadnych symptomów, nie przeżywa żadnych problemów psychologicznych na tym tle, a na końcu oczywiście dowiadujemy się, że jest zdrowa (też w sumie bez badań, więc wtf?!), więc jaki był w tym sens? Jeśli ktokolwiek miał jej współczuć, to niby kto? Równie dobrze mogło się okazać, że ma raka lub choroby serca, autorka całkowicie zignorowała wszystko, co wiąże się z poznaniem przez pacjenta wyroku na życie oraz samej choroby. Skoro Hania była przeświadczona, że jest chora, powinna doszukiwać się u siebie symtpomów, poddać się głębszym przemyśleniom, ale... po co. W obyczajówce może byłoby to ważne, ale nam potrzebny jest romans, z tymi erotycznymi francuskimi tańcami itd. 

No i ten narzeczony... Zapomniałam o nim. Gdy Hania dowiaduje się o swojej "hipotetycznej" chorobie, ten ją porzuca, stwierdza, że nie będzie się z nią żenić, a potem niańczyć do końca życia, potem jednak jedzie po nią do Francji. Aczkolwiek wyrusza tam ze swoją kochanką, więc trudno powiedzieć, czy pojechał za nią czy faktycznie był to czysty przypadek, jak też uważa. W każdym razie oczywiście próbuje Hanię odbić Francuzowi w tym nastoletnim trójkąciku, a Hania (o dziwo) nie ulega. I znowu - ten facet przedstawiony jest jako koszmarne zło, bo to przedstawiciel płci męskiej, który porzuca, zostawia praktycznie przed ołtarzem. A przecież tu chodzi o chorobę Hani - brak poważnej rozmowy między narzeczonymi o tym, jakie są ich opcje, co powinni lub mogą zrobić, zapewnienie wsparcia (którejś z rodzin, choćby słownego) itd. To przecież głębszy temat. Bo o czym świadczy próba odbicia Hani Francuzowi? Narratorka skupia się na tym, jaka to fujarka, zapominając, że pytanie dziewczyny w takiej sytuacji byłoby zupełnie inne. Byli ze sobą blisko, tak? To gdzie przeproszenie, zapewnienie wsparcia (słownego, że nawet jeśli są osobno, to się mogą wspierać), rozmowa o tym, co się stało i co z tym dalej zrobić, a przede wszystkim - co Hania zamierza zrobić ze swoją chorobą. Skoro jej były narzeczony znał kilku lekarzy, dlaczego on ani ona nie poprosił o pomoc? To tylko przykłady, ponieważ na tym polu brak jest jakiejkolwiek, choćby podstawowej psychologii postaci. TO by było bardziej umoralniające niż ten wikipedowski opis choroby jednym tchem, ale, cóż, wymaga mniej pracy i researchu (a był tu w ogóle jakiś?).

O co mi chodzi? Obyczajówka to nie parę kartek o tym, że kogoś trafił problem, choroba czy inne, tylko jak sobie z tym poradził lub nie. Nie powinna kończyć się romansem, nie o to w niej chodzi. W obyczajówce mamy szansę zobaczyć prawdziwe życie, codzienne zmaganie się z problemami zwykłych ludzi, to po prostu musi być okraszone psychologią - rzecz jasna wystarczy podstawowa, to nie elaborat, po prostu z czystą empatią wobec jej bohaterów. Co bym JA czuła? Co by czuł czytelnik? A co otrzymujemy? Stado miałkich postaci, o których zaraz zapomnimy.

Prawdę mówiąc, to ja już zapomniałam. To była nudna lektura, pozbawiona czegokolwiek oryginalnego, ładne to były tylko te wrzosy na okładce. Nijaka bohaterka, za którą nagle zaczyna gonić dwóch napalonych facetów, ciągnących ją do ołtarza, a ona nawet badań nie może załatwić, by sprawdzić, czy jest chora, czy nie. Wybitnie nie na miejscu.

  

czwartek, 15 września 2022

Przystanek CLXXIX: Płoń dla mnie Andrews

 

Autor: Ilona Andrews
Tytuł: Płoń dla mnie
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2022 (I wyd. 2014)
Ilość stron: 480
Gatunek: Fantastyka, romans
Tłumacz: Dominika Schimscheiner
Ogólna ocena: 5/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nawet może być. Będziemy żyć! 


Tym razem to ja się wstrzeliłam - wiedziałam, że pod ksywą "Ilona Andrews" kryje się małżeństwo pisarskie, ale jakoś myślałam, że to polska para, może dlatego, że ostatnio bardzo często natykam się na takie przypadki, że sięgam po zagraniczną literaturę - a tu cyk, autor okazuje się Polakiem pod amerykańską zasłoną. Obecnie mają na swoim koncie naprawdę dużo pozycji, od początku piszą razem.

To jest miłość, nie? Amerykańsko-rosyjska.

Najważniejsze jest tło akcji - świat, w którym genetyka i magia są ze sobą połączone (magia jest dziedzicza), duża jej doza zapewnia władzę i pieniądze. Niejako obok stara się działać Nevada Baylor, prowadząca rodzinne biuro detektywistyczne, ale trzymająca się ledwo na powierzchni, z jakiś powodów zarządzająca nim niby sama. Niestety, dostaje najgorsze zlecenie świata, w którym raczej zginie, ale nie może go odrzucić.

Ogólnie nie mam jakiś złych zastrzeżeń co do tej pozycji. Owszem, wiele sytuacji widziałabym najchętniej w innym kontekście, ale cóż. Najbardziej nie spodobał mi się nastoletni trójkącik rodem ze "Zmierzchu", gdzie Nevada kręci dwóch największych magów świata - Szalonego Rogana oraz... nooo, tego drugiego. Obaj w zasadzie to niespełna rozumu wariaci próbujący zlikwidować świat (Rogan w czasie przeszłym, a ten w teraźniejszym), ale przy tym najbogatszych i najprzystojniejszych. A pośrodku ona, rzecz jasna - wcale nie taka piękna, nijaka, biedna i niewielką mocą, która nie rozwali nawet budki telefonicznej. Stąd połowa książki opiera się na wampiro-wilkołaczych próbach zalewania Nevady erotycznymi propozycjami, także kwiatami i innymi bzdetami.

Dlatego dodaję - mimo że uważa się tę książkę za przykład urban fantasy i broń Boże nie daje dzieciom - to wcale tak nie jest. Ta pozycja (zresztą, podobnie jak pozostałe, szczególnie tymi z Kate Daniels w roli głównej) to typowy romans dla nastolatków, co rzadko się mówi, stawiając ją wyżej i podając dorosłym. Trochę nie wiem, dlaczego.

Nie rozumiałam zbytnio relacji rodzinnych Nevady, ponieważ owszem, wielkich pieniędzy dla siebie nie mieli, stracili ojca (no i w sumie dziadka? Chociaż się o nim nie wspomina), głównego żywiciela rodziny i władzę nad losami firmy detektywistycznej przejmuje... Nevada. Zwykła nastolatka. WTF?! Matka - mocno charakterna była snajperka wojskowa, babcia - mechanik, konstruktor wielu świetnych maszyn, także tych zabójczych. No i tam reszta dzieci, których w sumie nie warto wspominać (spoko, ma jednego brata w tej damskiej składni). Z takim arsenałem nie mogli zbudować dobrze prosperującej firmy?? Nie, lepiej było ją oddać w ręce nastolatki. Babcię jeszcze rozumiem, spoko, co starsza będzie się przejmować ich dziwnym rozkładem sił, ma swoje maszyny, ale chociaż ta matka? Ta się odzywała tylko w sytuacjach, gdy trzeba było nawrzeszczeć czy poszczuć groźbą w stylu "co ja ci nie zrobię", co się nigdy nie ziściło. Naprawdę brakowało mi w tym krzty sensu.  

Podsumowując: dla mnie ta książka była ciekawa głównie pod względem stworzonego świata, jego opisu, dawkowania wiedzy. Magia, którą trzeba ćwiczyć, wzmacniać, poznawać, szkolić (nawet w wojsku), ale i uważać, kiedy i gdzie się ją ujawnia, żeby nie stać się zniewolonym obiektem. Kontrolować przy użyciu różnych metod i zaklęć. Połączenia genetyczne czystej krwi jak w Harrym Potterze i biednych charłaków, którzy snują się między idealnymi bohaterami, zabiegając o trochę atencji. To było naprawdę dobre według mnie.

Minusem był ten romans, słowem nie wspomniany na okładce i przy reklamie, a przecież główna kanwa całej powieści. Nastoletni trójkącik nieco nieokrzesanych typów i rzecz jasna - mocno opanowana pseudo piękność. To sprawiało, że bardziej czytało się to jak młodzieżówka dla nieco starszych dzieci niż science fiction rodem z Fabryki Słów pełnego wymiaru, co było bardzo dziwne, szczególnie dla tego wydawnictwa. Powinna być reklamowana zupłenie inaczej, by nie zdziwić czytelnika w taki sposób.

A może nikt im nie powiedział, o czym to?



środa, 14 września 2022

Przystanek CLXXVIII: Księga żywych Roux

 

Autor: Madeleine Roux
Tytuł: Księga żywych sekretów
Wydawnictwo: Jaguar
Rok wydania: 2022
Ilość stron: 416
Gatunek: Literatura młodzieżowa, fantastyka
Tłumacz: Stanisław Kroszczyński
Ogólna ocena: 3/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocykowi brak słów! 


Chyba powinnam zawęzić swoje czytelnicze podboje... Oto obecnie kolejna książka z nutru literatury młodzieżowej. Nie powiem, miała coś z "Wykreślonego imienia", czyli lektury, którą czytałam baaardzo dawno, a wciąż miło wspominam, taka dawka creepy, trochę thrilleru, a jednoczenie pewnego spokoju, że ostatecznie przecież wszystko skończy się dobrze, bo przecież to młodzieżówka. 

Więc dlaczego narzekamy z Kocykiem? Bo nam się nie podobało. Były obiecanki, a do macanek nie doszło. Tę książkę zachwalano przy wypuszczeniu na rynek wydawniczy jak pierogi mojej babci, śląc "ochy" i "achy" zachwytu, jakie to niepomiernie dobre i nowe, by zaraz po konsumpcji odpaść w niebyt, zapomnieć o tej hańbie. Żeby nie było, ja swoją babcię kocham, jej pierogi jeszcze bardziej (żarcik, kocham cię babciu!), ale one zawsze są dobre, a książki już nie mają takiej właściwości. 
 
Bo wiecie, przenosicie się do swojej ulubionej lektury i przeżywacie na własnej skórze tamtejsze wydarzenia, poznajecie ulubionych bohaterów, wtrącacie się w akcję - czyli mokry sen każdego książkolubca. Co może pójść nie tak! A wszystko. Po pierwsze wrzucamy się w wir książki, której akurat my nie lubimy - nie jest nam znana ani zarysowana, to wymyślona pozycja, dokładnie romans "Moira" - nudna niczym flaki z olejem, do tego okazuje się, że jej treść zmienia się całkowicie, rzecz jasna, na jeszcze gorszą. Moim skromnym zdaniem, gdyby książka chociaż wydawała się podobna do jakiejś lektury, razem z postaciami czy wydarzeniami, to by było coś, a tak? Brniemy na ślepo, słysząc tylko raz po raz: "ojej, tak przecież w książce nie było". Och, naprawdę? To dobrze wiedzieć. Chwilami myślałam, że może taki był właśnie zamysł i jesteśmy ze Scarlett O'Hara (w sensie Moiry), ale fabuła szybko się zmieniła, ponadto... ta była bardziej irytująca niż do czegoś podobna.

No i tekst, że wszystko zmienia się w "przerażający, złowrogi koszmar". Ja nie wiem, ale moim zdaniem potrzeba do tego przynajmniej pewnej dozy śmiertelnych gróźb, jakieś widły, potwory (był tylko jeden), broń palna... A tymaczasem nasze bohaterki (Adelle i Connie, gdyby ktoś chciał wiedzieć) latają po kartach wyimaginowanej powieści, kogoś tam całują, kogoś tam kochają, a ty bądź, kurde, drogi czytelniku, wdzięczny i się bój.

Jakby nie było, to rzeczywiście bardziej romans, ale przykro mi - w żaden sposób nie gotycki, jak głosi to okładka. Skąd taki pomysł?? Ponadto ważna część: dziewczyny spotykają swoją miłość - jedna chłopaka, druga dziewczynę, więc wiecie. Cała książka jest raczej wielką historią tych dwóch dziewczyn - od kłótni, dlaczego w ogóle weszły w tą książkę, próby przyjaźni, odnalezienia miłości, pomysły, aby się wydostać, wielka współpraca i zacieśnianie więzi społecznych. Cóż... to bardziej psychologia, tylko na takim niższym poziomie. OmG, co on powiedział, Dżizas i te sprawy. W dodatku początek książki nie zasadza się na historii tych dwóch, tylko w zasadzie od razu wrzuca nas w tę nieznaną opowieść Moiry, dlatego śledzimy losy Adelle i Connie, w ogóle nie mając pojęcia, czy ona są tak naprawdę tymi przyjaciółkami. Ta akcja właściwa, na którą wszyscy mieli chętkę, rozgrywa się gdzieś w tyle, z boku, najważniejsze mają być dla nas one oraz ich losy ich przyjaźn, ale jest to historia niepełna, jakby ktoś uciął jej głowę i zaczął tworzyć dalej.

I nie powiem, może to moja wina, może tylko ja tak mam, ale ta książka nie wydała mi się jakoś specjalnie zacna. Może ja faktycznie powinnam zamknąć się w literaturze pięknej i tam snuć swoje przemyślenia (nie, tam też mam wiele wątów). Ponadto nie ulega wątpliwości, że to lektura dla ewidentnie młodszych, tylko dla płci zeńskiej i dlatego mogła mi się nie spodobać. No ale... mimo wszystko brakło mi celu i przemyślonego pomsłu na tę pozycję. Bo zaserwowanie czytelnikom, że przeniosą się do (swojej?) ulubionej lektury - a miała być to kwestia najważniejsza, kanwa całej powieści - po czym wrzucenie ich do książki wymyślonej, której fabuły nawet nikt nie opisał było ciosem poniżej pasa. I zakończenie takie... niepełne. Niektórzy mówią, że ma być kontynuacja tej historii, ale na pewno się na nią nie piszę.

 
 

wtorek, 13 września 2022

Przystanek CLXXVII: Cyberpunk Girls

 

Autor: Różni, wymienieni poniżej
Tytuł: Cyberpunk Girls (antologia)
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2020
Ilość stron: 379
Gatunek: Science fiction
Ogólna ocena: 5/10
Czy wnerwiła Kocyk? Przeżyje <Kocyk obrócił się do ściany, zażenowany tym, co ja ostatnio czytam> Daj wreszcie coś dobrego, bo tu zdechnę! 



Powstanie tej książki jest jasne - wybuchła pandemia, wszystko stanęło nagle w miejscu, a paru pisarzy zaczęło się nudzić. Zresztą, zdawało się, że coś tak niezwykłego i niecodziennego jak doświadczenie pandemii zmieni kompletnie nasze postrzeganie, które odbije się w literaturze. Dzisiaj Covid co prawda dalej istnieje, to się jeszcze nie skończyło, ale nie przypomina już tak ogromnych i kontrowersyjnych zmian, jakie nagle zadziały się w 2020 roku. Pisząc "zmian", mam także na myśli wiele przykrych konsekwencji dla sporej części obywatelstwa.

Tego jednak nie przeczytamy w tej antologii opowiadań. Jej poszczególne historie dotyczą zupełnie innych kwestii, jeśli pandemicznych, to wysoko dalekich i wciągniętych w cybernetyczny świat, który szybko u nas nie nastąpi (ale takie odnośniki sa chyba tylko dwa na całą książkę). Jej autorzy skupili się wyłącznie na damskim spojrzeniu, takim obecnym feministycznym lajku czasów obecnych, ale poza tym, że autorami tych paru opowiadań są kobiety, to... w zasadzie nic. Jeśli chodzi o fantastykę, to się już nie raz zdarzało np. "Harde baśnie", gdzie prym wiodły również wyłącznie pisarki. W fabułach "Cyberpunk Girls" pojawiają się także męscy bohaterowie, ale może poza jedną historią typową wyłącznie dla kobiecego spojrzenia (tej z ciążą) nie ma co krzyczeć o "girls power" czy "cyberpunk girls". Także tego... widać, że napierw powstał pomysł na książkę, jej tytuł, a dopiero potem pozbierano opowiadania, nie martwiąc się, że to nie będzie miało żadnej głębi. Ot, jak hasło wyborcze.

Ale hola, hola, jest przecież motyw przewodni, prawda? Rzeczywiście. Wciąż chodzi o bardzo luźne nawiązanie do pandemii. Nie o tym, jak nam to było źle, a o tym, jak to się dalej mogłoby rozwinąć. Zwykle pomysł szedł daleko w cybernetykę - nielegalne przeszczepy narządów połączone z hakowaniem ludzkiego systemu, komputer w oczach, cybernetyczne maski zamiast obecnych maseczek szpitalnych itd. Prócz tego... bardzo rozwinięty biznes kurierski w niemal każdym opowiadaniu. Wychodzi na to, że to najlepsza droga kariery, będzie niezwykle potrzebna w popandemicznym świecie.

Dokładnie siedem opowiadań, ale autorek w liczbie sześć. Skład książki przedstawiam poniżej:
- Martyna Raduchowska Heartbyte oraz Mindblow
- Magdalena Kucenty Dziewczyna, której nie było
- Jagna Rolska Spandau oraz Amber
- Krystyna Chodorowska, Gabriela Panika Dotknąć ciemności
- Agata Suchocka Nitro

Z tych ciekawszych to bym powiedziała, że było nią Heartbyte, z racji samego pomysłu - nielegalny przeszczep serca i przypominajki o zapłaceniu haraczu, inaczej... wyłączymy ci serce. Haha. Oj... I to płacenie w ostatniej chwili, gdy licznik mówi: trzy, dwa, jeden... Nie było to opowiadanie idealne, ale na tle reszty chyba najbardziej mi się spodobało, miało też faktyczny związek z pandemią (że po covidzie serce wysiadło większości obywatelom, dlatego robiono limity na przeszczepy). Z najgorszych to chyba bym stawiała na Nitro, gdzie dziewczyna zachodzi w ciążę, aby w ten sposób zapłacić za jakąś nowinkę techniczną do motocykla. Choć to kwestia różnicy spojrzeń, a nie kiepski stan tej pracy. Amber była dziwna, ponieważ to było akurat opowiadanie najbardziej oddalone od głównej tematyki, dotyczące handlu ludźmi i nieświadomymi ludzkimi koloniami na Ziemi. Ciekawe, owszem, ale w ogóle inny świat w stosunku do reszty historii.

Także dla kogo ta książka? Ano dla wszystkich. Jeśli jakiś chłop chciałby sobie poczytać, to niech się nie boi, śmiało, nie ma tam żadnych odniesień do sytuacji, w której mężczyzna nie miałby pojęcia o co chodzi lub odwracałby wzrok z zażenowania. To po prostu opowiadania z rejonu science fiction pisane przez kobiety, a nie skierowane do kobiet, mimo że opis na okładce sugeruje coś zupełnie innego. Zdarzają się mocniejsze sceny, pewna brutalność i odwołania do seksu, dlatego na pewno nie polecałabym ich młodszym czytelnikom. Na pewno fanki poszczególnych autorek będą chciały poczytać coś więcej od swoich idolek, dlatego zaznaczam, że Raduchowska i Rolska napisały je po dwa, w przeciwieństwie do reszty.

Podsumowując: także tyłka nie urywa. Owszem, ciekawe opowiadania, duża doza niezłych pomysłów, ale... zabrakło tego czegoś. Może gdyby zawęzić pole tematyczne, aby te historie były przynajmniej trochę ze sobą powiązane... Jakoś trudno wysupłać z nich to najlepsze, wszystkie były na podobnym poziomie według mnie, żadne się nie wyróżniło jakoś specjalnie, a niektóre wręcz odrywały się i pędziły gdzieś hen, daleko, poza margines. Nie wszystkie też dotyczyły kobiecych spojrzeń i postaci, jak to sugeruje okładka. Być może trzeba by było czytać je pojedynczo, raz na jakiś czas wyłącznie jedno i pokontemplować w spokoju. Odczyt całości byłby zapewne wtedy inny. W każdym razie... mnie jakoś nie zachwyciła, nic szczególnego, ale też mnie nie skrzywdziła, ponieważ stan opowiadań był poprawny, wyobraźnia na znacznym poziomie, zakończenia satysfakcjonujące. To nie najlepsze opowiadania, ale i tak trzymające poziom, a to już coś znaczy.



poniedziałek, 12 września 2022

Rozkład jazdy


Obiecany aktualny rozkład jazdy, ponieważ coś się "zdarzyło" czytelniczego po drodze, a o czymś zapomniało się powiedzieć.


Aktualne "must be", czyli:


Ilona Andrews "Płoń dla mnie"

Joe Hill "Dziwna pogoda"

Jolanta Kosowska "Prosto w serce"

Madeleine Roux "Księga żywych sekretów"

A.C. Gaughen "Berło ziemi"

Różni autorzy, których nie chce mi się wymieniać, czyli "Cyberpunk girls"

Maddie Dawson "Swatowanie dla początkujących"

Tomasz Kieras "Historia małżeńska"

Katarzyna Berenika "Ja, ocalona" (tak, bo kto by pamiętał poprzednie tomy)

Zadie Smith "Londyn NW"

Karolina Wilczyńska "Pierwsze wesele"

Jeanne DuPrau "Kroniki Żaru" tom I


I po starości:

Christopher Paolini seria "Eragon"

Stanisław Grzesiuk "Pięć lat kacetu"

Józef Ignacy Kraszewski "Stara baśń"

Wanda Markowka "Mity Greków i Rzymian"

Zygmunt Kubiak "Mitologia Greków i Rzymian"

Katarzyna Grochola "Zdążyć przed pierwszą gwiazdką"


Dobra... chyba niczego nie pominęłam...

Do przeczytania!





czwartek, 8 września 2022

Przystanek CLXXVI: Próba sił Tomson

 

Autor: T.S. Tomson
Tytuł: Próba sił
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2019
Ilość stron: 360
Gatunek: Horror (psychologiczny)
Ogólna ocena: 3/10
Czy wnerwiła Kocyk? <Kocyk na razie wpatruje się sugestywnie w niebo, więc chyba tak> 



Kurczę, za dużo mam książek w kolejcę... Jutro zaktualizuję ich plan. W tej chwili testuję książkę kucharską :P (tak, są spektakularne wybuchy - jakby kto pytał, to tak, da się zapalić płytę indukcyjną). Ale dzisiaj jeszcze o innej próbie.

Próbie sił.

Tatataaaam!

Wiem, żadne emocje się za tym nie kryją. Ale wielu ciekawych rzeczy sama się dowiedziałam. Otóż, gdy mówimy o autorze tej książki - to Polak, Tomasz Sablik. Kolejne zaskoczenie w tym sezonie... Co sięgnę po jakąś zagraniczną pozycje, to okazuje się on jedynie amerykańską ksywą ukrywającą rodaka. Nie, że mi to przeszkadza, bynajmniej, kiedyś chciałam czytać polskich autorów i teraz robię to nawet przez przypadek. Wygląda na to, że nie wolno rzucać słów na wiatr... Dodam tylko, że to pierwsza jego pozycja wydana pod tym przydomkiem - debiut literacki - zaraz potem zaczął publikować pod swoim prawdziwym nazwiskiem, co roku przynajmniej jedną pozycję (w tej chwili ma ich już 5 na koncie).

 Gdybym miała zgadywać po samym stylu tej lektury, to bym powiedziała, że to ktoś piszący w stylu Kinga (może on sam?). Brak tam realiów polskich, akcja dzieje się czysto w Ameryce, przynajmniej można tak założyć, patrząc na użyte imiona i nazwy miast, a raczej miasteczek. Jest także otoczka moralna, ponieważ zło zdaje się dosięgać ludzi o niecnych zamiarach (lub życiorysie), niejednych wystawiać na próbę. Walka dobra ze złem w małomiasteczkowym wydaniu to nie przelewki, gdy musisz wstawać codziennie rano o 4 do roboty z pozytywnym nastawieniem. 

Mówiłam o porównaniu do Kinga - a więc jest małe miasteczko, w którym zaczynają się dziać dziwne rzeczy, czyli samobójstwa, niezbyt uprzejme przemowy pastora podczas pogrzebu, jakiś chłopczyk, jakaś dziewczynka, których ktoś widzi, ale nie wszyscy, a jednak zostawiają po sobie ślady. Wszystko to ma sprawić, że napięcie się pogłębi, a czytelnik coraz bardziej będzie chciał dociec tajemnicy, rozwiązania tych wydarzeń. Nie powiem, klimat jest, a nadarzające się sytuacje zadziwiają coraz bardziej, chociaż... to z prostytutką i jej alfonsem to bym wycięła. Szczególnie on mi jakoś tak nie wyszedł, typowy macho-mafiozo, który znalazł się nie w tej książce, co trzeba. A, i jest walka o życie dziewczynki, do tego z obcymi (również alfonsem i jego pracownicą), ale potem... już jakby nie jest. W sumie finał miał być zaskakujący, ale dla mnie się jakoś to tak dziwnie skończyło. Nie powiem, dziwna sytuacja w miasteczku, to i dziwne zakończenie, ale... No tak, nie bardzo wiem, jak mam odebrać koniec. No i o co w sumie chodziło z tymi dziećmi??

Podsumowując: dla mnie nie, ale... ja się jakoś nie wciągnęłam w ten klimat, więc może to moja wina, za mało serotoniny czy coś. U mnie nie było dreszczyka emocji, rumieńców na policzku, by z zapałem przekładać kolejną stronę, ale może być tak, że mnie po prostu ta historia nie wciągnęła, a innych wprost zachwyci. Wcześniej już czytałam coś takiego od Kinga i... chyba wydawało mi się, że to powtórka z rozgrywki, czyli coś, co za drugim razem tak gorzej wychodzi. To książka określana jako "horror psychologiczny", więc na pewno dla fanów gatunku. Nieco starszych, dla młodszych nie polecam.

Może ktoś czytał już coś od tego autora i powie mi co nieco o swoich odczuciach? Jestem strasznie ciekawa!