wtorek, 10 maja 2022

Przystanek CXLV: Drwal Haner

 

Autor: K. H. Haner
Tytuł: „Drwal. Miłość, która narodziła się z natury”
Wydawnictwo: Editio Red
Rok wydania: 2019
Ilość stron: 304
Gatunek: Romans
Ogólna ocena: 0/10
Czy wnerwiła Kocyk? Tak! Kocyk tarza się w otchłani rozpaczy... A w zasadzie to po podłodze 

Źródło: taniaksiazka.pl

Doszłam już do etapu, gdzie wiem, iż angielskie (lub amerykańskie) nazwisko wcale nie oznacza, że mamy do czynienia z literaturą zagraniczną. O nie, to zmyłka. To może być pseudonim, pod którym będzie się ukrywać polska autorka/ autor/ autorzy. Według mnie robi się to dlatego, ponieważ część z nich może się wstydzić swojego dzieła. Ja bym się wstydziła niektórych i to porządnie. Baaa, zmieniłabym nazwisko i zwiała na koniec świata, aby się upewnić, że na pewno nikt mnie nie skojarzy z daną pozycją. A już bardziej na serio, to uważam, że robi się to często z czystą premedytacją dlatego, że pobłażamy takim pozycjom, myśląc, że skoro to autor zagraniczny, to on się w ogóle nie zna na naszych realiach i należy mu nie utrudniać albo że wszelkie niedogodności wynikają z tłumaczenia lub korekty. Według mnie, to układ idealny - wszyscy winni, ale nie ty.

Trudno mi powiedzieć, czy wszyscy pchają się w te pozycje świadomie czy nie. Wiem, że istnieje wspaniała reklama ("taka piękna i długa reklama Apa... [cenzura]"), jeśli chodzi o romanse, proponujące kobietom tanią (od kiedy 40 zł za 3h czytania to tanio??) rozrywkę na nudny wieczór bez jakiegokolwiek chłopa u boku, ale bez przesady, istnieją przecież jakieś granice.

Traf trafem, ale stało się, że już drugi raz nabijałm się na lekturę z panią Haner (btw. Katarzyna Nowakowska, taki "coming out", hehe). Po co więc czytam, skoro potem narzekam? Ach, dostałam, to musiałam przecierpieć, ale obiecuję, trzeci raz wolę skoczyć przez okno (ale z pierwszego piętra max, szanujmy się) niż znowu odebrać podobną powieść z czyiś cudnych rączek. 

Fabułę zna każdy bez względu na płeć. Można powiedzieć, że skoro jest las, obok drwal, to zaraz będzie drąg i dalej wszystko poleci z górki. No, rzeczywiście tak jest. Stały schemat podróży: nieziemsko piękna laseczka na szpilach i w mini, jak dziwka zstępująca za klientem do czystego zadupia, oczywiście wzgardzony raz przystojniak (ale rzeźbiarz, a nie drwal, wtf, co jest??), szybki numerek, rozłąka, katastrofa (nawet dwukrotnie), wreszcie poznanie całego życiorysu zainteresowanych, więcej seksu i ślub z miłością aż po grób. Happy end. Ja nie wiem, po cholerę tyle ksera... Nie szkoda kartek?


Może czyta się takie pozycje dla scen seksu? Ale nie wiem, czego się tu doszukiwać. Wiadomo, jest bezliku o ciasnej dziurce, którą posiada tylko ONA (no, dziwne by było, gdyby oboje posiadali) i marzenie o powrocie do niej (interpretować dowolnie), wystarczy, że jeden dotknie drugiego i już jest fala orgazmów niczym swego czasu tsunami w Chinach. Było coś odkrywczego? Nie, choć nie zgłębiałam. Schematyczność za to aż to bólu, Hoover i Haner to już dla mnie synonimy.

I co ja mam jeszcze dodać? W skrócie zapisałam całą fabułę w malutkim akapicie, nie skąpiąc nawet spoilerów, choć o nich to już cały świat wie, jeszcze przed przystąpieniem do lektury. Jedynymi zmianami są wybrane zawody bohaterów oraz imienia i nazwiska. Tutaj mamy Jasona Parkera i Samanthę Crow, rzeźbiarza na wygnaniu i miejską zdzirę-dziennikarkę (w sensie kobietę awansującą tyłkiem i jej dramy), ale serio, to może być nawet Żwirek i Muchomorek, to tylko nazwy, jedyne, co znajdzie się tu z oryginalności, a i tak potępiam. Po prostu czekam z niecierpliwością na dzień, gdy za 40 zł ktoś zaproponuje kobietom wreszcie romans, a nie ksero z historii starej jak świat.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz