niedziela, 3 listopada 2019

Przystanek LXIV: Regulatorzy King/Bachman


Autor: Stephen King (Richard Bachman)
Tytuł: Regulatorzy
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 1997
Ilość stron: 384
Gatunek: Horror
Ogólna ocena: 3/10
Czy wnerwiła Kocyk? <Trudno powiedzieć, Kocyk przerażony, a zarazem zdegustowany, wciąż chowa się pod... no, kocem>


Stephena Kinga nie trzeba przedstawiać. To naprawdę płodny pisarz, powstało kilka ekranizacji jego książek, także serial. Od 1985 roku wiadomo, że Richard Bachman to tak naprawdę pseudonim Stephen Kinga (prawdziwy Bachman żył trochę wcześniej). Słyszam plotki, że powodem byli wydawcy, którzy nie chcieli publikować aż tylu książek, więc King postanowił działać pod pseudonimem i dalej tworzyć. Czy to prawda - wciąż nie wiem, a niepewność powoduje, że Kinga zaczyna otaczać krąg tajemniczości, która bardzo mu się podoba.  

Ten autor to w ogóle taki żartowniś. W podobnym czasie powstała powieść "Desperacja", opublikowana pod własnym imieniem, w której bohaterzy noszą takie same imiona jak w "Regulatorach". Więc jeśli komuś spodobała się "Desperacja", może śmiało sięgnąć po "Regulatorów" i odwrotnie. A jeśli ktoś ma w planie te książki - podobno należy zacząć od "Desperacji", by ta podróż miała sens. Ja niestety jej nie wypróbowałam i opowiem o samych "Regulatorach".

Rzecz się dzieje w Wentworth w stanie Ohio, na dokładnie zakrojonym na mapie miejscu (na mapie Kinga, w Ohio nic takiego nie ma). W zasadzie to spokojne miasteczko jak wszystkie inne, w którym wszyscy sąsiedzi się znają. Pewnego dnia codzienność wywraca się do góry nogami - a dokładniej rowerzystę ("oraz psa, nie zapominajmy o psie", jak mawiał pisarz). W nietypowy sposób zastrzeli go gość w dziwnej furgonetce.

Dalej jest już tylko dziwniej i dziwniej. Część Ohio zmienia się w surrealistyczną pustynię, pojawiają się pokiereszowane zwierzęta (czasem zmodyfikowane razem z dinozaurem - to akurat było dość zabawane), pojawia się więcej postaci z serialu telewizyjnego oraz westernów. I dziecięcych bajek (niezapominajmy o Panu Księżyciu). Zagadka tego problemu skrywa się w zapomnianym sąsiedztwie (niby tacy dobrzy sąsiedzi), w głowie pewnego autystycznego dziecka. Będzie też coś o głębokich wykopaliskach w Nevadzie i o poszukiwaniu weny twórczej przez jakiegoś (na pewno?) pisarza. Fabułę przerywają co trochę listy, sceny z scenariusza lub fragmenty z dziennika Audrey. Dają nieco wytchnienia od ciężkiej historii.

To w ogóle powieść typowo amerykańska, z wieloma odwołaniami do popkultury zza oceanu, dla większości Polaków niektóre wersy w ogóle nie będą miały sensu, a stonowane żarty przyprószone czarnym humorem staną się nieporozumieniem. Z jednej strony to nie wina autora - helloł, co go obchodzi jakaś tam Europa - tylko wydawnictwa, które przypisy dopisało do wybranych wątków (niedobry Albatros!), resztę pozostawiając pod znakiem zapytania.

Miałam jednak wrażenie, że to wszystko gdzieś już było, może to nawet oglądałam. Może nawet u samego Kinga. Na pewno przypominało trochę "Pod kopułą" - małe społeczeństwo odcięte nagle od świata, próbujące sobie poradzić z zadziwiającą nową rzeczywistością i odgadnąć przyczynę. Na takim planie powstało już zatrważająca liczba tworów (właśnie sobie przypomniałam o "Gone. Zniknęli", tam też rozwiązaniem było dziecko), więc żadnego zdziwienia u mnie nie było. Postacie jakieś takie bez polotu - nazwiska i imiona tak mi się myliły, że nie wiedziałm, kto zginął, a kto jeszcze nie. Zresztą, nie miało to większego znaczenia, bo mieszkańcy to w zasadzie jedna wielka bezosobowa masa z wyróżnionymi się pięcioma bohaterami, o reszcie można zapomnieć. W większości są bardzo denerwujący, szczególnie kobiece postaci i czytelnik zwykle oddycha z ulgą, gdy te po kolei giną dość groteskowo. Może to był specjalny zabieg? Ogólnie na początku bardzo trudno wgłębić się w tę lekturę, bo o ile zaczyna się dość powoli gazeciarską robotą, mającą na celu zapoznanie czytelnika z mieszkańcami miasteczka, o tyle potem nastepuje nawał informacji, także tych z natury niepotrzebnych i drażniących. Robi się chaos i ogólnie traci się rezonans. Ja bym tam z książki parę rzeczy wycięła, nieco dodała i wtedy by coś było. Zabrakło autorowi kogoś, kto wytknąłby mu błędy, ot co. To można było jeszcze uratować...

W każdym razie - zawiodłam się. O ile sama fabuła była niczego sobie, o tyle seksistowskie uwagi, liczne aluzje kto kogo chce lub nie chce zerżnąć (powiedzmy, że to cytat), także przemożny problem potwora, który nie może zaliczyć opiekunki nosiciela i surrealistycznie upaćkane opisy bardzo koszmarnych sposobów śmierci kolejnych postaci bywały... przesadzone. O dzikim seksie i braku majtek u Mary można wspomnieć przecież dwa razy, a nie trzysta. Metodę odstrzeliwania komuś mózgu też wypadałoby użyć trochę mniej razy. W większości opisy bywały obrzydliwe, a nie straszne i gdy na końcu spojrzałam, że to miał być horror, to się (wreszcie!) zdziwiłam. Fakt, teraz robią takie horrory, ale wydawało mi się, że King, nawet pod pseudonimem, to jednak renoma. I to niby był King, ale jakiś taki nieswój. Nudny. Uwijałam się z tą powieścią ponad miesiąc, to już o czymś świadczy. Zakończenia się spodziewałam - no jakie mogło być? - choć ostatecznie jest dwuznaczne, co było ciekawym ujęciem.

Polecać? Nie polecać? Jeśli ktoś lubi Kinga i krew na ścianach z licznymi pomysłami jak zastrzelić krzykliwego sąsiada oraz odciętą nagle od świata małą społeczność dzięki umorusanym sosem pomidorowym łapkom potworka, to "Regulatorzy" powinny się sprawdzić. Może jeszcze dla fanów "Bonanzy" albo innych westernów. Dla pozostałych, to będzie raczej nudna przejażdżka. Powiedziałabym, że King zaliczył tutaj swój dołek, tajemniczy spadek formy. No tak, ostatecznie bardziej nie polecam, niż polecam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz