niedziela, 10 listopada 2019

Przystanek LXV: Miłość dla zuchwałych Galen


Autor: Shana Galen
Tytuł: Miłość dla zuchwałych (tom 1)
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2019
Ilość stron: 314
Gatunek: Romans historyczny
Ogólna ocena: 1/10
Czy wnerwiła Kocyk? W ogóle woli się nie wypowiadać <jakiej płci jest Kocyk? TEN Kocyk? A może TA Kocyk? Chyba nie TO Kocyk?>

Zdjęcie: empik.com

Że co, że nagle pokochałam romanse albo za mało miłości mi w życiu? Nie, powód jest bardziej błachy - mam na stanie parę romansów i wypada coś z nimi zrobić. Póki do tego dojrze, najpierw wypadałoby je przeczytać. Moja misja jest więc straszna, ale jest to ciekawe doświadczenie. Głównie "to doświadczenie" polega na tym, by broń Boże nie przeklinać. I nie narzekać zbyt często. To i tak ogromna orka, przed którą zginają mi się plecy. Prawie dostałam od nich garba, o!
 Ale, nie jestem masochistą, by się tak poniżać. Zabawa bywa przednia, choć śmieję się nie z tych rzeczy, przy których autor(ka) założył(a), że czytelnik będzie to robił (w końcu autrem podobnych romansów są generalnie kobiety). Ciekawi mnie sam interes powstawania podobnych pomysłów - to zbiór książek tak przerażająco schematycznych, że dziwię się, iż nie pisze tego wszystkiego jeden autor. Wydaje im się, że wystarczy zmienić imiona i już można drukować. Albo jednak pisze, taki jeden nieśmiertelny? W to jestem nawet w stanie uwierzyć. Zaoszczędziłoby  to mnóstwo czasu przyszłym autorom podobnych romansów.
Zabawne są również odniesienia. Dodatek "historyczny" odnosi się tu wyłącznie do liczby halek czy kroju sukien, jazdy dorożką (lub ich typu z XVIII wieku) oraz tego, że kobiety nie miały żadnych praw. Pojawiają się też odwołania do jakiś skandali towarzyskich. W guncie rzeczy cała wiedza to słownik PWN, który można znaleźć współcześnie na internecie oraz kilka seansów z Jane Austen (książkowych lub filmowych). Ostatecznie wydaję mi się, że miłośnicy tego typu literatury otoczki zgrubsza nie widzą, docierając szybko do sedna sprawy - scen łóżkowych (lub nabiurkowych, napodłogowych i czego jeszcze by tam nie wsadzono). Napięcie między głównymi bohaterami likwiduje się do minimum. I jakoś bardzo ważne jest, by bohaterka była dziewicą - jakby doświadczona kobieta nie miała racji bytu. Ja wiem, że teoretycznie "historycyzm", ale nie wszystkie kobiety były takie zielone. 
Zbyt długi wstęp, prawda? Miał na celu nakreślić to, że w "Miłości dla zuchwałych" nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Owszem, cieszę się, że przynajmniej w tej książce dialogi są dość zabawne i jeśli ktoś kiedykolwiek chciałby się pobawić w podobne romanse, to chyba lepiej sięgnąć po tę książkę, ale na wiele spraw musiałam znowu przymknąć oko. Czsasami waliłam głową w ścianę, sąsiadom dając poważne powody do interwencji, ale o tym innym razem. Generalnie ta książka równie wypada blado.
Skoro romansowcy chcą szybciej do sedna, zacznę od scen łóżkowych. Główna bohaterka, Lady Lorraine, skrótowo Lorri, to młoda dziewczyna tak napalona, że aż dziw bierze, iż wciąż nie straciła jeszcze dziewictwa. Jest zakochana w facecie, który jednak łypie jedynie na jej majątek, dlatego nie interesują go "te sprawy", za to (na szczęście) spotyka jego wydoroślałego jego brata, Ewana, który w "te sprawy" jest akurat bardzo zainteresowany. Gdy w końcu mamy już za sobą małe skandale typu "czy on by mógł/ nie mógł pod okiem księcia", to oczywiście czytelnik dostaje namiastki zbliżeń, bo oczywiście Ewan od tej dziewczyny nie chce "wszystkiego". Brzmi to pewnie jak poprzednie romanse? Nie dziwi mnie to. Samo ich właściwe zbliżenie wypada dość... strasznie. Dialogi też wybijają z rytmu. W ogóle książka wyszłaby o niebo lepiej, gdyby te strony wycięto, pozbywając się tej żenady. 
Kolejną "żenadą" jak już jesteśmy w temacie, są nawiązania do wojska. Ewan w nim służył, w jakiejś jednostce specjalnej, wysyłając wszystkich w podziw. Autorka nie szczędzi nam opisów jego przykładnych misji, odwagi i wyjątkowej siły, ale widać, że na ten temat nie ma nawet podstawowej wiedzy, nie wspominając o traumatycznych przeżyciach wojskowych i ich powrotowi do społeczności. Liżnięcie tematu, ot co (tak, wiem że to romans). Ale ostatecznie tak chyba chciano wytłumaczyć, dlaczego Ewan tak łatwo znalazł ukochanego pieska Lorri (tak, jest też dość infantylnie). Ogólnie wciąż nie wiem, dlaczego nikt z przyjaciół Ewana nie skrócił jego męki, zabijając ich trzech od razu.
W ogóle pomysł na tytuł książki wziął się chyba z powietrza. W oryginale to "Third Son's Charm" co na pewno nie jest spokrewnione z polskim tłumaczeniem. Teoretycznie wiadomo jaki był zamysł polskiego wydania - Ewan musi sięgnąć po prawo do tej miłości, zawalczyć o nią, postąpić zuchwale - przez co wypadło dość tandetnie. Lepiej było zostawić oryginał, jeśli mam się wypowiedzieć. Ponadto to ma być pierwszy tom serii Ocaleni, więc proponuję bronić się przed kontynuacjami, póki to jeszcze możliwe.
I wreszcie kończąc - myślę, że tak do połowy można sobie tę książkę z nudów poczytać, przymykając rzecz jasna jedno oko. Albo napić się porządnie wcześniej. W każdym razie nie warto dobrnąć do końca - szczęśliwe zakończenie wychodzi gorzej niż źle. Miłość niby dla zuchwałych, ale z miłością albo historycznym romansem to ma raczej mało wspólnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz