piątek, 4 października 2019

Przystanek LII: Książę zmienia wszystko Carlyle


Autor: Christy Carlyle
Tytuł: Książę zmienia wszystko (tom I Klub Książąt)
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 2019
Ilość stron: 322
Gatunek: Romans historyczny
Ogólna ocena: 2/10
Czy wnerwiła Kocyk? Jeszcze jak! Zamiast zaczerwienionej wypiekami wełny ma niesmak! <foch>

Źródło: taniaksiazka.pl

Nie będę wymieniać z nazwiska, ale pewnego pięknego słonecznego dnia ktoś podarował mi tę książkę, a ja z uśmiechem podziękowałam. I tak długo nie pisałam, ponieważ musiałam się pozbierać po tej lekturze <ewidentna wymówka>. W każdym razie przeczytałam, bo biorę udział w akcji "mam, to chociaż przeczytam, zanim wydam wszystkie oszczędności na następną", jednak oczy mi nie wypadły z użycia po tej lekturze, jakoś przeżyłam tę przygodę (w sensie: znam gorsze), ale i tak bardzo się będę czepiać.

Nicholas Lyon i piękna panna Thorne. Postaci dobrane na wzór Pięknej i Bestii. Piękna (helloł, "piękna i energiczna" krzyczy na okładce) nie zwraca uwagi na swój strój czy maniery (tak, będzie przemiana Kopciuszka w Księżną), a na swój azyl wybiera rzecz jasna bibliotekę. Obok Bestia ze szramą na pół twarzy i szokującą historią rodzinną. A w tle posiadłość Enderley, siedlisko złych wspomnień dla nowego księcia, który nie oczekiwał takiego awansu i nie, żeby takowego chciał. Ale jest i rzecz jasna zaczyna to wszystko kochać przez jedną kobietę. Dodam, że Nicholas żyje Londynem, ma tam swój azyl w postaci elitarnego klubu dla dżentelmenów (coś hazardowego, takie małe Las Vegas), a panna Thorne jest zarządczynią posiadłości Enderley, którą to posadę odziedziczyła po ojcu i jest ona dla niej całym życiem (mimo że uwielbia bajki i podróże...). Posiadłość znienawidzonego przez niego ojca ich zbliża i odmienia jego spojrzenie na majątek, który początkowo chciał zrównać z ziemią lub zarobić grube pieniądze na wynajmie.

Romans historyczny, więc jest nieco z historii: jakieś pojazdy, które pojawiały się w tym wieku, ich rodzaje, wykwintne stroje wraz z ich opisami, sporo problemów pojawiających się na tle tego, czego kobietom wypada, a czego już nie... To wszystko dość słodkie, dopracowane na tle podstawowym, emanujące pewnym urokiem, ale nie dość. Na plus mogę jeszcze dodać, że podczas całej lektury wbiły mi się w oczy zaledwie pięć błędów (to mało, a błędy niezbyt poważne).

Bardzo odznacza się to, że całą wyobraźnię włącza kobieta. Nicholas myśli jak kobieta, rzuca te zdania, które kobieta chciałaby usłyszeć, co uwidacznia się szczególnie w przesłodzonym zakończeniu oraz w scenie łóżkowej. Brakowało mi tutaj męskiego czynnika, przez co cała ta postać bardzo dużo traciła (zresztą, nie tylko ona). Thorne rzecz jasna jest kobietą jedyną nad wszystkie, mimo że nie posiada arystokratycznego pochodzenia, nie ma problemu z wciągnięciem jej do salonów na małą prośbę do hrabiny.

Ach, minusy same cisną mi się na usta... Po pierwsze, co naprawdę mi się nie podobało, to czysty schematyzm. Mężczyzna spotyka swoją wybrankę w nietypowej sytuacji - no tak, na drzewie i w spodniach. Jakoś jestem to w stanie zrozumieć, bo przecież trzeba jakoś zwrócić na siebie uwagę (najlepiej opiętym tyłkiem). Przy końcu czekałam, aż będzie jakiś kataklizm, aby nasz hero mógł poużywać swoje muskuły w bohaterskim czynie i bum - pożar wieży (w akcji ratowania kota). Utarczki z poprzednim kochankiem, który "jednak ją chce, bo się już namyślił" (że taka nagle piękna i rozchwytywana). Następnie nieprzeciętna rzecz jasna kobieta, która wykazuje się umysłem większym niż stado plemników - serio, pomysł z patentami na wynalazki dla klubu hazardowego? To na pewno "mądra decyzja"? Nikt nie ma żadnych obiekcji? No ja dziękuję... Już nie próbowałam wchodzić w kwestie historyczne, czy rzeczywiście nic nie znacząca kobietka (bez wsparcia przynajmniej kogoś wpływowego) mogła zostać zarządczynią majątku księcia, więc nie byle jakiego.

Podsumowując: nie jest to powieść najwyższych lotów, mimo że się ją tak chwali na okładce (jakieś nagrody tam zdobyła). Nie jest też ani trochę oryginalna, powiela po prostu to, co już było tysiąc razy, upłaszcza również mężczyzn do jakiś podmiotów kobiety (nie powinno mi to przeszkadzać, w końcu historia robi tak od zawsze z kobietami, a jednak nie powinno tak być). Ja wiem, że nie powinnam spodziewać się po romansie drugiego Dostojewskiego i wcale do tego nie dążyłam, ale zakładam, że "nowe" książki z natury powinny mieć coś w sobie "nowego", a nie starego, niczym dwudziesty z kolei odgrzewany kotlet. Mimo to jest to lektura do przejścia, dość niegroźna, ale chwilami nudna (skróciłabym do połowy). Jak na romans, zawiera jedną scenę erotyczną, więcej w nich raczej docinek na tle seksualnym niż "prawdziwej" akcji na tym polu, więc tak naprawdę nie wiem, czy warto ją polecić osobom lubującym się w tego typu romansidłach (nie oceniam, każdy ma to, co lubi). A może tak po prostu sięgnąć po coś starszego, stojącego tuż obok nas na półce? 

Kocyk popiera ten pomysł.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz