czwartek, 24 października 2019

Przystanek LX: Aladyn baśń vs animacja vs film


Autor: Guy Ritchie
Tytuł: Aladyn
Rok wydania: 2019
Gatunek: Musical
Ogólna ocena: 1/10
Czy wnerwił Kocyk? Nieszczególnie, fajerwerków nie było



Legenda arabskiego złodziejaszka o dobrym sercu znowu pojawiła się w kinach. Kolejna inwestycja Disney'a, przerabiającego znane animacje na filmowe wersje okazało się interesem więcej niż dochodowym, w końcu bajki, jakie większość z nas poznała w dzieciństwie, teraz znowu pojawiają się w nieco odmienionej wersji - znamy wszystkie piosenki i możemy śpiewać razem z aktorami. To trochę jak z McDonaldem. On również się przygotował. Wychował pokolenie, a potem zmienił dla nich koncepcje i jakoś działa. Gdy Disney po raz pierwszy stworzył "Królewnę Śnieżkę" w 1937 roku nawet im się pewnie nie śniło, że osiągną taki sukces. Ale rzecz była stosunkowo prosta - animacja miała trafiać do szerokiej rzeszy odbiorców, młodych i nieco starszych. Baśń braci Grimm usunięto o kontrowersyjne lub dość przerażające fragmenty, by dzieci również mogły przyłączyć się do oglądania. Kolejne animacje pokazały, że zabieg się udaje. "Aladyn" z 1992 roku był niewątpliwie jednym z takich sukcesów.

Wyszło dość idyllicznie... Czy film dał radę? No... niekoniecznie. Gdy ten zabieg pojawił się po raz pierwszy - pierwsza w zasadzie była "Zaczarowana", wciągająca w swoją fabułę kilka znanych animacji - okazało się, że zabawa dobrze znanymi widzom motywami może nie wyglądać jak "odgrzewanie kotleta". Każdy dobrze się bawił i widz, i twórcy, a efekt był dość obiecujący. Ale co się stało dalej? Nowy "Kopciuszek" wypadł blado, "Diabolina" (felerny tytuł!), czyli dawna "Śpiąca królewna" dużo lepiej (co zresztą potwierdza fakt realizowania drugiej części). Wygląda na to, że jeśli autorzy się postarają, przemyślą cały koncept i świadomie podejmą się danych zabiegów, wszystko może się udać. Niestety, rynek już nie raz udowodnił, że mózg nie zawsze się przydaje.

Co w końcu z tym "Aladynem"? Szczerze mówiąc, wypadł jak "Kopciuszek". Zgubił pantofelek (a nie, bransoletkę) już na początku filmu. Twórcy postanowili zrobić dokładny remake animacji, zapomnieli kompletnie o podstawie (o opowieści z "Księgi tysiąca i jednej nocy"), baa, żaden z zatrudnionych tam ludzi nawet tej baśni nie przejrzał. Przez to produkcja zupełnie upadła, jakby po "Kopciuszku" nikt się niczego nie nauczył. Chociaż... pewnie i tak sporo osób poczłapało do kin, nucąc sobie "Arabską noc". Co nucili sobie idąc z powrotem, wolę nie wiedzieć (chociaż nie wiem, czy można nucić przekleństwa?).

Z plusów powiem, że spodobał mi się śpiewający Will Smith. Ja osobiście lubię tego (świetnego zresztą) aktora, dlatego nie przeszkadzał mi nawet w wersji niebieskiej. Trochę mi przeszkadzało, że dialogi powtarzały się niemal w stu procentach, co likwidowało jakiekolwiek zaskoczenie (przynajmniej dla takich osób jak ja, znających je po prostu na pamięć), lepiej, w niektórych momentach mówiłam przed aktorami, czując się jak jakiś aladynolog (dobrze, że oglądałam ten film sama, bo bym już nie żyła). Żart z księciem (chcę księcia czy być księciem) nawet zajarzyłam, a z momentów wizualnych to dodatkowa wstawka z tańczącym Aladynem i księżniczką była całkiem spoko - głównie dla oka, miodzio. Przeróbka znanych piosenek? Wyglądały tak samo jak w bajce, tylko wykonywali je raczej aktorzy niż komputer, więc trudno stwierdzić... Powiem tylko, że ich nie zepsuli. Czytałam, że zarzuca się temu filmowi zwrot ku indyjskiej kulturze, a nie arabskiej - możliwe, szczególnie przy zakończeniu i strojach, ale jednak takim znawcą nie jestem (musicie sami ocenić, czy to jeszcze arabskie, czy już jednak bollywoodzkie, sorry). Bez wątpienia w filmie postawiono na feminizm, przez co ten twór powinien nazywać się "Jasmina", a nie "Aladyn" (za mało tam było tego złodziejaszka na rzecz księżniczki). Nie mam nic do aktorki dającej czadu w tej roli (za dużo machała rzęsami), ale dwie dodatkowe jej piosenki, których próżno szukać w animacji, były straszliwie nudne, a w zakończeniu... Ok, to nie zaskoczenie ani duży spoiler, że sułtan mianuje swoją córkę na następce (przecież to kompletna abstrakcja!), ponieważ taki pomysł już się pojawił w innych pozadisney'owskich wersjach o Aladynie, ale... serio? Ja już widzę jak w jednym z arabskich krain przyklaskują temu pomysłowi (sarkazm, wiecie?). Jedyną ciekawą zmianą była zamiana dżinna w człowieka. W bajce po wyzwoleniu dżinna gubi on jedynie kajdany i lampę, co jakby niekoniecznie ma sens (ale ma dla produkcji, inaczej nie powstałyby kolejne części bajki), w filmie pomyślano, że przydałaby mu się baba i dzieci, no i mniej rzucający się w oczy image. Wezyr? W bajce był niezły, w filmie denerwujący. Sułtan w bajce jest "uroczy", w filmie zyskuje nieco na rozumie, ale bezwzględnie traci na swoim uroku - to po prostu kolejny dość mądry ojciec, kochający swoje jedyne dziecko, doceniający jej starania, a potem dumny z działań. Moim zdaniem to nie ta bajka, już lepiej było zostawić starego sułtana, z tym jego "Masz papużko ciasteczko". Ach, zwierzęta! Małpa była okropnie brzydka, ale to wina komputerków. Ją też oczyszczono z zarzutów pazerności - ukradła klejnot z Jaskini Cudów, ale potem ratuje topiącego się Aladyna (choć sposób tego ratunku pozostawia wiele do życzenia; cud, że przeżył!). Radża? To kot, lubię koty, choć był nudny (mogłoby go nie być, zaoszczędzono by na produkcji). I wreszcie papuga - w filmie to zwykła, gorzej niż "nudna" papuga, bardzo lojalna wezyrowi. Całą sytuację ratuje jedynie dywan, zwierzęta poległy całkowicie. Aż się boję, jak to wszystko wyszło w nowym "Królu lwie". Dokładnie, wciąż boję się go zobaczyć i zepsuć sobie dzieciństwo.

Gdzieś na początku (chyba?) powiedziałam o baśni. Tak, to ten fragment, w którym zarzucam twórcom, że nawet do niej nie zerknęli. Owszem, podoba mi się, że księżniczka zyskuje jaja (na szczęście nie dosłownie). W bajce Jasmina tylko paple o tym, że nie jest na sprzedaż, w filmie pokazuje, że potrafi przemawiać, ogarnia politykę oraz zna się na geografii (a przynajmniej wie, gdzie w pałacu trzyma się mapy). W baśni? No tak, jakby jej tam nie ma. Kocha najwyraźniej Aladyna, skoro upija porywacza, ale też sprzedaje lampę przebranemu sprzedawcy, ponieważ ten wciąż kłamie na temat swojego pochodzenia (ale i tak księżniczka to tylko bogata piękność, do tego dość naiwna). Disney'owski Aladyn wciąż nie posiada pierścienia z pomniejszym dżinnem, co można by było ciekawie wykorzystać, to wciąż sierota, któremu "uśmiercono" baśniową matkę (Kopciuszkowi uśmiercono w ten sam sposób ojca, przypadek?).

Podsumowując? Film niczego nie wnosi. Owszem, ładnie się na niego patrzy, ale lepiej już obejrzeć inne filmowe wersje niż ta. Albo tak w ogóle - włączyć sobie animacje, w których Disney jest najlepszy. W nowym "Aladynie" nie znajdzie się żaden fragment, po którym widz zapamięta, że "już to oglądał". Nie mam pojęcia, po co powstają te filmy, ale niech producenci się wreszcie ogarną, bo następnym razem do kin przyjdzie o połowę mniej widzów. Sama jestem ciekawa "Diaboliny 2", która sześć dni temu przeżywała swoją premierę i jej jestem w stanie zaufać - w końcu film kompletnie zmienia całą podstawę, zarówno baśniową jak i animację. W 2020 roku ma pojawić się "Mulan", której zwiastun już można zobaczyć. Nic jednak nie ujawnia, prócz zawziętego machania mieczem przez główna bohaterkę.

Co będzie dalej, tylko Disney wie. Prawda, Kocyk?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz