piątek, 25 października 2019

Przystanek LXI: Złodziejka książek Zusak vs film


Autor: Marcus Zusak
Tytuł: Złodziejka książek
Wydawnictwo: Black Swan
Rok wydania: 2007
Ilość stron: 560
Gatunek: Literatura piękna
Ogólna ocena: 10/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nieee, Kocyk ponownie zaczął wierzyc w ludzkość! <porzuca czasowo plany skonstruowania bomby atomowej>


Czasami w życiu zdarzą się perełki i "Złodziejka książek" jest jedną z nich - dość że ciekawy pomysł poprowadzenia narracji, to jeszcze niezła fabuła i temat II wojny światowej opowiedziany od zupełnie innej strony. Nie ukrywam, że historia czasami bywa infantylna (młodzież może ja czytać), ale zaskakuje w swych wątkach, szczególnie przy uśmiercaniu bohaterów, z którymi czytelnik się zrzył. Tak, przy tej powieści nazwa "światowy bestseller" jest uzasadniona, przetłumaczono ja na ponad czterdzieści języków.

Po co o niej wspominam? Bo po "wiadomej lekturze" muszę sobie przywrócic właściwy światopogląd. Owszem, nie jest to książka oparta na faktach i ja też można uważać za pewnego rodzaju fantastykę, ale z dobrymi intencjami - bowiem narrator powieści jest... śmierć. To wbrew pozorom genialny zabieg. Można tak wytłumaczyć m.in. wszechwiedzę narratora. Historia mogła się zdarzyć, zawiera w sobie kilka faktów opartych na prawdziwych źródłach (nie jak Morris!). Mała Liesel traci rodzinę, dostaje się w obce ręce pewnej starszej niemieckiej rodziny, która zresztą chciałaby chłopca (jakieś skojarzenia z "Anią z Zielonego Wzgórza", nie?). Nie może się z tym pogodzić, ale jakoś odnajduje sprzymierzeńców i zaczyna rozumieć, że ludzie wokół niej nie są źli (złe i niebezpieczne są czasy). To krnąbrna głowa skłonna bardzo naturalnie do małych buntów, która ma rozum, ale częściej coś zrobi, a potem pomyśli. Jej opowieść zaczyna się na pogrzebie brata, od wyliczenia jej pierwszej kradzieży, jak zreszta głosi tytuł - kradnie "Podręcznik grabarza". Z niego próbuje się nauczyć czytać, odkrywa magię słów. Jedną dostaje, inne kradnie w strasznych okolicznościach - z ksiąg zakazanych ze stosu palonych przez nazistów, za co mogły jej grozic poważne represje czy z biblioteki żony burmistrza.

Losy postaci wymienianych przez śmierć nierozerwalnie są związane z wojną. Liesel chce poznawać literaturę, ale po to musi kraść. Rudy pragnie biegać jak jego idol, Jesse Owens i nie rozumie, dlaczego rodzice straszliwie go karzą, gdy maluje się na czarno, odgrywając zwycięski bieg. Kochany starszy już Hans dwukrotnie trafia na front, ale jednak jakoś umyka śmierci. Wreszcie na pozór okrutna Rose ma serce, by ukrywać w swoim domu Żyda. To takie momenty określają trudność tamtych czasów. Wszystkich naznaczyła śmierć.

Minusy? Oczywiście, że muszą być. "Złodziejka książek" nie zastapi nam lekcji historii - tutaj każdy z bohaterów jest w zasadzie dobry, złe są czasy, które ukrócaja ich możliwości. Liesel okrywa magię słów, co wypada dość infantylnie na tle wojennej perspektywy. Zakończenie również jest dość idylliczne - owszem, ginie prawie każdy z rodziny i znajomych Liesel, a ona ponownie zostaje sama, ale odnajduje ją pewnego dnia Żyd, który ukrywał się w ich piwnicy. Raczej wątpię, by powrócił po zakończeniu II wojny światowej (chodzi mi orepresje). Ponadto większość małych wybiegów Liesel, do których wciąga otoczenie uchodzi jej na sucho w niemal baśniowy sposób, co znacznie unaiwnia ogólny wojenny wydźwięk. Wszystko jednak można zrzucić na karb dziecięcej wizji - by książka ta jednak była pierwsza lekturą dla młodzieży, wprowadzająca delikatnie w tematykę II wojny światowej. Ale delikatnie i z dobrym opisem, proszę.

Co można powiedzieć o filmie z 2014? Nazwałabym go dobrą adaptacją, ponieważ nie wnosi nic nowego. Może tylko postaci zostały dość schematycznie zarysowane, jakby brakło im drugiego dna. Odtwórczyni głównej roli spodoba się chyba każdemu - idealnie pasuje do tej roli, ma coś w sobie. Nawet ja ją polubiłam W filmie gubi się jednak narrator - fakt, że jest on Śmiercią umyka, jego rola zostaje umniejszona, niepotrzebna, nie został dobrze zaznaczony, przez co film dużo traci. Mimo wszystko film prosperuje do kina familijnego, nieco spłaszczając niektóre wątki. Przyjemnie się jednak na niego patrzy i - jak zaznaczyłam na początku - nie odbiega treścią od książki zbyt diametralnie.

Pomysł na książkę mocno kreatywny, inny, a przez to ciekawy i nietuzinkowy. Zresztą, nie tylko pomysł - poprowadzenie fabuły do końca. Takich książek nam potrzeba. One udowadniają, że mimo braku dat i konkretnych nazwisk i uczestników wydarzeń - tak daleko od prawdziwych faktów - da się napisać powieść, która naturalnie podkreśla charakter II wojny światowej od społecznej strony, tej zwykłej (i niezwykłej, bo w końcu niemieckiego społeczeństwa). Hej, Morris, tak się piszę "emocjonalne książki, w której fakty nie odgrywaja tak znaczącej roli", rozumiesz?

Wiem, że nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz