Autor: Aleksandra Wójcik, Maciej Zdziarski
Tytuł: Dobranoc, Auschwitz
Wydawnictwo: Znak Horyzont
Rok wydania: 2016
Ilość stron: 288
Ocena: 10/10
Czy wnerwiła Kocyk?: Taka tematyka nigdy nie wnerwia Kocyka
KL
Auschwitz to nie tylko dawny obóz koncentracyjny, ale i symbol wielu miejsc pamięci dotyczących czasu II wojny światowej (warto wspomnień, że
z tego powodu wpisany został na listę UNESCO). Należy poznać choć jedną jego
historię, szczególnie że omawiany tutaj reportaż zasługuje na uwagę.
Mówienie
o doświadczeniach przeżytych w obozach koncentracyjnych nie jest
relacją prostą. Bywa, że przypomina rodzaj terapii, podczas której były więzień
pozbywa się swoich wspomnień w pośpiechu. Autorzy wciąż prześcigają się co
do formy, stylu, jakości zawartej treści i tego, co wnoszą do dzisiejszej
historii. Współcześnie coraz częściej mamy do czynienia z przekazami pośrednimi
(pisanymi przez ich bliskich). Dzieje się tak, ponieważ nieuchronnie zmierzamy
do chwili, gdy ostatni świadkowie tamtych czasów odejdą, pozostawiając nas ze
swoimi licznymi relacjami i prośbą „Nigdy więcej”. O tym właśnie ma
nas uświadomić książka Aleksandry Wójcik
i Macieja Zdziarskiego.
Reportaż
początkowo miał dotyczyć starości w Polsce, ale uległ przeobrażeniu po
spotkaniu z doktor Klich-Rączką, która opiekuje się byłymi więźniami obozów
koncentracyjnych, organizując dla nich również różne wydarzenia, m.in. ogniska,
wycieczki, wspólne Wigilie, o czym możemy przeczytać w tej
publikacji. To ona pozwoliła autorom tej książki porozmawiać z jej
podopiecznymi i opisać ich powojenne losy. Tym razem już nie oni
opowiadają, nie oni piszą – pałeczkę odbiera kolejne pokolenie.
Daję
sobie rękę uciąć (no, może palec), że wiele osób spotkało się z okładką tej książki. Jest
dość specyficzna, podobnie jak tytuł i nie ukrywajmy, że tak samo chwytliwa.
Reportaż jest podzielony na pięć historii dotyczących byłych więźniów
KL Auschwitz, zgrabnie ułożonych, by nie pomylić żadnej z opisywanych
osób (co i tak może się zdarzyć). Tekst poprzetykany jest współczesnymi zdjęciami,
pochodzącymi z terenu dzisiejszego muzeum lub portretami byłych więźniów,
a nawet nagrobkami (niektóre stoją puste; wiele osób, m.in. Karol Tendera
ma wykupione miejsce na cmentarzu), wszystko utrzymane w tonacji
czarno-białej, jakby żałobnej. To podkreśla charakter tej publikacji – jest przede
wszystkim pożegnaniem nas z nimi oraz byłych więźniów z obozem, tym
razem definitywnym. Warto nadmienić, że mimo, iż dane osoby przeżywały obóz
(lub obozy) i marsz śmierci, to jednak wciąż do niego wracały we
wspomnieniach oraz we śnie, tym bardziej gwałtownie, im silniej próbowały je od
siebie odepchnąć. Wspomniana wyżej doktor zajmowała się takimi właśnie powrotami
– syndromem KZ.
Jeśli
ktoś miał szansę porozmawiać z takim człowiekiem (byłym więźniem KL), to wie, że jest to wyjątkowe
spotkanie, jedyne w swoim rodzaju. Często pomimo opowiadanych zdarzeń, to ich
charyzma i osobowość robi największe wrażenie. Uśmiech, jaki mimo tak wielu życiowych
trudności pojawia się na ich twarzach.
Nie
mogę przytoczyć po kolei każdej historii zawartej w tej książce (nie po to
też tu jestem), ale odniosę się do kilku fragmentów. Każda opowieść jest
dramatyczna, zawiera chwilę szczęścia, ale też smutku. Niektórzy to w KL Auschwitz
stracili całą swoją młodość, niektórzy prócz cierpień odnaleźli miłość. Pokazują,
że nie chcą być definiowani wyłącznie przez swoje wspomnienia obozowe (jak
Stefan Lipniak, jeden z bohaterów). Przede wszystkim są ludźmi, którzy jeżdżą
na wycieczki, czekają na autobus, stoją w kolejne do lekarza. Często znamy
ich z widzenia, ale poza ich obozową stroną, nie wiemy o nich zbyt
wiele. Naznaczeni traumą, niosą świadectwo okrucieństwa, a dzięki silnej
woli walki, starają się dalej żyć.
Najbardziej
wzruszyła mnie chyba historia Lidii Maksymowicz, która do obozu trafiła jako
trzyletnia dziewczynka, miała do czynienia z doktorem Mengele. Niewiele
pamięta, ale to właśnie te traumatyczne przeżycia ukształtowały jej osobowość,
narzuciły sposób patrzenia na świat (gdzie „zabawa w selekcję obozową” jest
czymś naturalnym). Jesteśmy obok niej, gdy odnajduje swoją biologiczną matkę. Ujęła mnie również postać Karola Tendery i jego nieprzerwanej walce
z używaniem zakłamanego terminu „polskie obozy koncentracyjne”.
Z jedynych minusów tej książki (które mogą być przez pewne osoby uznane za plusy), jakie rzuciły mi się w oczy, to może zbyt krótkie lub okrojone reportaże o danych postaciach. Wciągamy się w daną historię, a nagle zostaje ona przerwana, a my podążamy za kolejną opowieścią. W takich wybiórczych odsłonach czytelnik może się pogubić, szczególnie jeśli wcześniej nic nie wiedział o danych osobach. Format książki również jest zastanawiający - wielkie litery i marginesy, dużo zdjęć, co powoduje podejrzenia (przynajmniej u mnie), że ta publikacja spokojnie mogła się zmieścić na jakiś 100 stronach. Ale zdaję sobie sprawę z faktu, że to rzecz gustu - taki format większość ludzi czyta swobodnie i szybko, uznając taki sposób za wizualnie lepszy.
Uważam,
że to książka wartościowa, możliwe, że pierwsza, która pokazująca byłych więźniów KL Auschwitz od
innej strony, od tej bardziej codziennej, a tym samym ludzkiej. Polecam ją
szczególnie czytelnikom, którzy nie czują się dobrze w tej „smutnej”
tematyce, a jednak chcieliby się czegoś dowiedzieć. Te reportaże są
stonowane i przystępne, a zarazem
niezwykle poruszające. Być może to ostatnie chwile spędzone ze świadkami tej
części historii, dlatego warto poświęcić im chwilę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz