środa, 21 października 2020

Przystanek XCIX: Upiór w ruderze Pilipiuk


Autor: Andrzej Pilipiuk
Tytuł: Upiór w ruderze
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2020
Ilość stron: 318
Gatunek: Fantastyka
Ogólna ocena: 10/10
Czy wnerwiła Kocyk? A tam! <Kocyk właśnie strzela do wyimaginowanych wrogów z wyimaginowanego karabinu, więc zostawiam go w spokoju, zanim też stanę się celem>


To moje pierwsze spotkanie z tym autorem, chciałoby się rzec, że nie ostatnie. I, o zgrozo... akurat tak właśnie jest. W sumie los chciał, że tego dziwnego pana z wielką brodą spotkałam przed lekturą podczas targów książki w Warszawie, czyli w czasach, kiedy takie wydarzenia były zupełną normalką. Ach, czasy. Powiem szerze, że Andrzej Pilipiuk wkłada w swoją twórczość samego siebie. Interesuje się militarią, II wojną światową (punktuje u mnie), czasami komunizmu, co uwidacznia się w szczegółówych opisach broni czy jakiś działań z nią związanych, PRL-owskich sytuacji, a do tego posiada nietuzinkowy humor, ogromne pokłady ironii i sarkazmu oraz... powiedzmy, że to "coś", co cenię w twórcach. Rodzaj dzikiej kreatywności, mocnej fantazji (w końcu fantastyka), wyrafinowanej szczerości, nie przejmowania się tym, co powiedzą lub pomyślą inni, przemyślanej formy pozbawionej błędów (tutaj: pewnie brawo korektorzy).

No dobra, to sobie powychwalałam gościa, teraz do rzeczy. Prezentowany tutaj "Upiór w ruderze" (w zasadzie upiory) łączy ze sobą kilka historii, pozornie ze sobą związanych, w rzeczywistości jedynie powiązanych miejscem oraz trzema względnie porąbanych kobitek (znaczy się, postać służącej jest całkiem spoko, myślę). Najlepsze jest to, że żyją tylko przez pierwszy rozdział, a potem już ten byt określany jest jako "martwy", co nie przeszkadza im w dalszych działaniach i ogarnianiu akcji. Absurd w zasadzie goni absurd, ale wszystko ma ręce i nogi, wiąże się słodko z historią i w zasadzie czytelnik dochodzi do wniosku "no dobra, tak to w sumie mogło też być". Spoko, wiem, że to kompletna fantazja, ale tak realistyczna poprzez bogate opisy, z takim głębokim researchem... No nic, tylko lubić. Ostatni rozdział, OMG, zaskakuje, jest cudowny właśnie przez to kompletne zaskoczenie. Mówiłam o przekraczaniu granic? W ostatnim rozdziale to na całego. Autor bowiem wybiega okropnie w przyszłość i szokuje swoją wizją. Pozytywnie, choć mam tu na myśli kolejną okupację, co w zasadzie jest nieprzyjemnym przekazem - że Polacy zawsze były pod zaborem i już zawsze będą, nigdy wolni, nigdy swoi. Ale zawsze kombinatorzy.

I uwaga, bo nic więcej nie zdradzę. Trudno by mi zresztą było bez wnikania głębiej w treść. Z pozoru ot historyjka podzielona na kilka rozdziałów zahacza nam o szereg współczesnych problemów, robi pewny przekrój od przeszłości do przyszłości. Pilipiuk nie raz, nie dwa, przekracza granice, ale robi to w taki przyjemny, niebanalny i dobroduszny sposób, że nie można się obrażać. Jakby nie patrzeć - kwitesencja jego jestestwa, co wie każdy, kto słuchał jego wypowiedzi. To człowiek, który głęboko ceni fantastykę polską oraz jej fanów, chyba pierwszy facet, który mówi wprost, że wszystko zawdzięcza nam.

Ok, to chyba już kryptoreklama... W takim razie pora kończyć. Nie ulega wątpliwości, że tego autora polubiłam. Pozytywnie mnie zaskoczył. Nigdy nie czytałam czegoś podobnego, czegoś tak przemyślanego... To nie przypadkowy zbiór historyjek powiązanych jednym miejscem, ot, by coś wydać i zaspokoić zarazem czytelników i wydawców. Wątpię również, by kończyły mu się pomysły, inaczej, raczej pokazuje, że ma ich całkiem sporo w zanadrzu i powinniśmy się trzymać bandy, by nie upaść przy kolejnej pozycji. To jest jazda! Ten człowiek myśli i to jest tak... ja wiem, zaskakujące? Chciałabym w przyszłości sięgnąć po jego klasycznego Jakuba Wędrowycza, bo coś czuję, że i ta postać mnie czytelniczo rozwali (też nie owijając w bawełnę).  Bo czy Pilipiuk mnie rozwalił, to rzecz oczywista.

Kurczęta, ale się nachwaliłam... Podsumowując: no warto, jeśli ktoś jeszcze tego nie zauważył po moich słowach. Przyznaję, że czasami występują sytuacje przesadzone, ale uważam, że nie dochodzą do żadnej cenzury. Powiem szczerze, że nawet przy rubasznych dowcipach narrator zachowuje fason, czym mnie szczerze (znowu) zaskoczył, bo na takiego nie wygląda, przyznajmy się publicznie... Jednak formą wpasowuje się w szerokie rzesze czytelnicze. Ja się na jego historii uśmiałam, moja babcia również, młodzież podejrzewam, nie zostanie w tyle, dlatego uważam, że to książka dla czytelnika w każdym wieku, zdolnych już pojąć sarkazm. Pojawia się multum odniesień do militarnych spraw, partyzantki, opisów mundurów, ale są one jasno wytłumaczone i nie stanowią tolkienowskiego opisu (w sensie: okropnie długiego, na kilka stron), jednak jeśli ktoś podobnej tematyki nie lubi... To tak, nie dla niego. Większa część akcji rozgrywa się w czasach komunizmu, łącznie z sarkastycznymi uwagami i sytuacjami do "tych czasów", co znowu stanowi ciekawe tło i dryg do wspominek u starszego pokolenia (i nie mówię tu o sobie^^). To przyjemna lektura, ale trochę wymagająca, nie na lekkie wieczorki przy zimowej herbatce. No chyba, że chcemy się zakrztusić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz