piątek, 8 kwietnia 2022

Przystanek CXXXIV: Nie zostawiaj Jeromin-Gałuszka

 

Autor: Grażyna Jeromin-Gałuszka
Tytuł: Nie zostawiaj mnie
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2022 (I wydanie w 2012)
Ilość stron: 390
Gatunek: literatura piękna, obyczajowa
Ogólna ocena: 10/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie! <Kocyk za zadowoleniem kiwa głową, równie zaskoczony, co wy>



Tak, tej książki nie ma w rozkładzie jazdy (ostatnio fakt, pojawiają się nowe "szybkie" pozycje do przetestowania na nerwowości Kocyka), ale że trafiłam do szpitala (badanie, nic groźnego), a tam multum czasu i przesunięć, to w sam raz takie 300 stron można przeczytać. Wysoka ocena, prawda? Powiem szczerze, że nie spodziewałam się po niej niczego dobrego, co szczególnie podniosło jej wartość.

Czytało się ją zadziwiająco szybko, bez względu na okoliczności. Przykro mi, ale nie znalałm poprzedniej wersji i myślałam, że to nówka na rynku nieśmigana, tymczasem pojawiła się już w 2012 roku. Za to wiem czemu - w przeciwieństwie do Kołodziejczyk "Uśpieni", prezentowanej tutaj jakiś czas temu, a tematycznie w pewnym sensie powiązanej, zawiera w sobie to, co w tej drugiej brakowało. Humor? Jest. Jakaś fabuła? Tym bardziej. Przy tragicznych momentach pojawiały się odskocznie, dzięki czemu czytelnik był w stanie przełknąć łzy i iść dalej, ku zakończeniu. Pojawia się nawet wspólny podobny motyw - "uśpienia" u Kołodziejczyk i "ocknięcia się" u Jeromin-Gałuszki - obudzenia się z letargu życia, wzięcia się w garść, zaczęcia naprawdę żyć. Było więc bardzo smutno, szczególnie że chyba żadna historia w tej powieści nie kończy się dobrze, ale trzymała fason, opis przeżyć nie męczył, pojawiały się dialogi, przerywniki na fragmenty jak u Kołodziejczyk, ale w czterech głównych rozdziałach na temat przeszłości Fryderyki, Aleksandra i Małgorzaty (czwarte to część wieńcząca). W ogóle myślę, że jedna wzorowała się na drugiej (czasowo Kołodziejczyk była ostatnia, więc...). Tylko tej jednej to nie wyszło na dobre.

Pojawia się również wiele ckliwych słów, niektóre całkiem zacne i na poziomie. Z cytatów, które należą do moich ulubionych zaliczę na pewno ten:

"Nic nie jest na zawsze. Rzeczy się niszczą, a ludzie odchodzą."

Historia zaczyna się - to nie będzie jakiś wielki SPOILER, ale jednak - od śmierci Fryderyki, starszej fanki brydża, dobrej duszy kamienicy w Warszawie. I o ile warszawski klimat w zasadzie się tu nie pojawia (chyba że mówimy o atmosferze kamieniczki oraz o spacerach po Łazienkach i polach Mokotowskich), a szkoda, to pani Fryderyka faktycznie się udała. Od tej pory gra sobie w brydża przy nieśmiertelnym stoliczku (również o dosyć specyficznej historii) z równie martwymi znajomymi i snując opowieści o swoim i nie tylko życiu, lokatorów dalszych i bliższych całej kamienicy. Wesołe sytuacje, ale więcej jednak tych smutnych. Mnie najbardziej zapadła w pamięć historia Niny i Aleksandra - bardzo tragiczna, z wieloma zwrotami akcji. Czytałam jak szalona, aby w końcu poznać ich losy, ponieważ były stopniowo dawkowane. Napomyka się też coś o wojnie, ale bardzo mało. W zrozumieniu Ludwiki najbardziej pomaga fragment o tym, jak strzela do niemieckiego więźnia, skracając jego cierpienia - zyskując podziw zebranych, ale w oczach rodziny go tracąc (ze względu na powód, dlaczego to robi). Ale więcej nie powiem!

Fryderyka pewnego dnia przygarnia pod swój dach Magłorzatę (uwielbiam, że nie używano zdrobnień tego imienia <3 ) z córką Adelą, których to historię poznajemy dopiero na końcu. Bardzo nie polubił ich sąsiad z naprzeciwka (bo pokrzyżowały jego plany) Aleksander, były sędzia, bratanek Fryderyki. Poznając historię jego matki Ludwiki łatwo się domyślić, dlaczego taki się stał. Choć to skomplikowane. Jak historia z obrazami... Wszystko w ogóle ma w tej książce znaczenie - obrazy Ludwiki, stolik do brydża, książki Fryderyki, niebieska peleryna - i to również mi się podobało. Powodowało taką efemeryczność i duchowy charakter. Zaskoczył mnie także dozorca i Kicia, ponieważ każdy, w tym ja,  sądził, że dziczeje i wymyśla, zachowując i bez przerwy sprzątając jej mieszkanie. Chińczyk Kim ze swoimi szangajowskimi marzeniami o restauracji z prawdziwego zdarzenia kontra badziewie, które rozwozi po sklepach, posiadający wielkie serce. I biedny Igor z Norwegami... Każdy miał swoje miejsce w tej opowieści i nic nie wydawało się zbędne.

Puentą tej książki jest chyba to, że "na zawsze" nie istnieje. Miłość kiedyś się kończy, choć zależy jaka. Ciekawe też, że wiele historii w tej książce nie zostaje rozwinięta (np. jak się skończy historia Magdy), nie poznajemy dalszego ciągu Igora (choć może taki właśnie był koniec) ani pary z baru, która ciągle się tam pojawiała. Pełno historii, łączących się, krzyżujących ze sobą, zaczynających się i nagle kończących. Podobał mi się ten miks. Muszę powiedzieć, że przekonałam się do Jeromin-Gałuszki. Jeśli wszystkie jej książki są tak przemyślane, to dobrze wróżę tej autorce na przyszłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz