Autor: Czarownica ze wzgórza
Tytuł: Stacey Halls
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 340
Tłumacz: Anna Żukowska-Maziarska
Gatunek: powieść historyczna
Ogólna ocena: 4/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk wstrzyma się od komentarza

Mam mieszane uczucia po tej pozyji. Naprawdę ogromne. Po pierwsze to opowieść z historycznym tłem, co lubię, ale jest tam też za dużo minusów, przez co czyta się całość... niestety, z czytelniczą radością.
Anglia. Historia prosta, polowanie na czarownice, ale z perspektywy kobiety będącej w potrzebie (i nie należącej do czarownic) o dziwnym imieniu (przezwisku?) Fleetwood. Jeśli chce przeżyć i urodzić dziecko, musi też ochronić czarownice (lub chociaż jedną z nich). Jest to osoba majętna, mająca dojście do osób odpowiedzialnych za procesy. Nie jest to więc taka historia, jak zawsze, dlatego to na plus.
Jeśli chodzi o minusy - redakcja leży i kwiczy. To wydawnictwo stare, znane, a wydaje coś takiego? Niewielkie literówki (zwykle niewyłapane "a" zamiast "ą"), ale przy tym ogromna ilość braku spacji, entera i myślnika przy dialogach. Pomieszane wstawki monologu z treścią narratora. To się czasem zdarza w książkach, niech będzie (chociaż nie zgadzam się z czymś takim - wydawca ma wydawać produkt dopracowany, a nie chłam), ale tu się zdarzało nagminnie, i z dziesięć razy na każdej stronie! Coś takiego nie powinno pójść do druku.
Kolejny minus - relacja głównej bohaterki z mężem. Już pal licho, że dopiero potem zaczęlam ogarniać, czy jej mąż to Roger czy Richard (na początku moim zdaniem za bardzo stoją obok). Na początku jej mąż zachowuje się, jakby miał chorobę dwubiegunową - wzmiankuje się o tym, że szybko przechodzi z radosnego nastroju w minorowy - ale potem narrator zapodaje, że on zawsze ma dobry humor. Zawsze. Nie bardzo umiałam to rozgryźć... Dla mnie nie było to naturalne. Był bardzo sarkastyczny, teoretycznie z twardą ręką (np. do służby), miał bardzo przyjacielską relację z żoną, a po chwili bardzo... nie. Żeby było zaznaczone w książce, że jest takie przejście między skrajnymi emocjami, że coś jest nie tak - spoko. Ale było to tak zrobione, że wszystko jest naturalne, normalne. A było pomieszanie, chaotyzm, nagła zmiana planów autorki i brak poprawy wcześniejszych kwestii. Pozostałe relacje były w sumie w porządku, więc nie wiem, co się tu nagle stało.
Niektóre fragmenty dały mi w kość. Jest np. fragment, że kuchnia pani Barbary w ogóle się nie zmieniła, dalej jest mdła (chociaż nigdy na to Fleetwood nie biadoliła, wprost przeciwnie - chwaliła), a potem jest wzmianka, że główna bohaterka w ogóle nic nie zjadła. Skąd zatem krytyka smaku? Jednak najgorszy cytat ever, to:
"Moje dziecko, którego nigdy nie poznam i które nigdy nie pozna mnie, ale znamy się i to wystarczy." ze strony 311.
Czy ktoś czai taką sytuację?? Nie znamy się, ale się znamy. Spoko. Napisałam tą recenzję, ale jej nie napisałam. Git. Wydaje mi się, że to wina spieszącego się tłumacza, który nie potrafił ogarnąć sytuacji, więc zostawił tak, bo przecież nikt nie zauważy, ale nie widziałam orginału, dlatego nie będę wyciągać pochopnych wniosków.
Nie podobała mi się gorąco również sytuacja z kobietą na boku. Mąż głównej bohaterki wziął sobie kochankę i umieścił ją w jej dawnym domu. Gdy sprawa się wydała, raz opowiada, że to jej wina, a raz, że chciał żonę "odciążyć", bo jej każda ciąża kończyła się groźnie - po prostu kręci, zbyt dużo się tłumaczy. Nie podobało mi się głównie to, że jej dziecko nazywane jest przez Fleetwood bahorem, a kobieta na wszystko sobie zasłużyła i została na końcu wydalona do jakiegoś Yorku, jak rozumiem, na totalne zadupie z obliżonymi kosztami na jej utrzymanie (ponieważ wcześniej o to była kłótnia między małżonkami). Rozumiem, że to "dawne czasy", a bohaterkaa wybacza mu tę zdradę, ale... jakim cudem kobieta tak słabo ocenia drugą kobietę?? To mąż zamknął sobie kobitkę na uboczu z dala od wszystkiego i wszystkich i robił do niej kilkudniowe wycieczki. Ponadto podkreślone jest, że ta kochanka wyraźnie była zakochana i ciągle wystraszona (w żadnej postawionej sytuacji nie jest hardą osobą, tylko zawsze ze spuszczonym wzrokiem jak wrzód społeczeństwa). Do tego wychodzi na jaw, że jej życie też było zagrożone. Najwyraźniej wszyscy mieli nadzieję, że umrze... Ogromnie było mi jej żal, a na końcu mamy jeszcze scenę, jak to małżeństwo się z niej żywnie śmieje, bo im ułożyło się tak wspaniale!
Podsumowując: książka byłaby dobra, gdyby ktoś poprawił jej braki. Historię czytało się z zaciekawieniem, mimo ze czasem główna bohaterka odgrywała za duże dramy. Czarownice za to były całkiem spoko, szczególnie ta główną, Alice (uwielbiam to imię). Ale nie ocenię pozytywnie książki, która nie jest zrobiona redakcyjnie, która przez przypadek trafiła do druku. A braki były znaczne. Także... na własne ryzyko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz