środa, 20 lipca 2022

Przystanek CLXVII: Mroczne umysły Bond

 

Autor: Gwenda Bond
Tytuł: Stranger Things. Mroczne umysły
Wydawnictwo: Poradnia K
Rok wydania: 2019
Ilość stron: 360
Gatunek: Science fiction
Tłumacz: Paulina Braiter-Ziemkiewicz
Ogólna ocena: 0/10
Czy wnerwiła Kocyk? Tak, nieudane podróbki są wkurzające <Kocyk zapamiętale kiwa kocykowatą głową> 


Zaczynam od tej pozycji, ponieważ to coś, co mnie zaskoczyło. Pisane pod logiem słynnego już seriału Netflixa "Strange things", lepiej, sygnowane jako prequel wydarzeń do filmu, a wychodzi totalne dno, jakby ktoś zapomniał obejrzeć film. Jeśli chodzi o cały klimat tej książki, to nie znalazłam cech wspólnych, wynudziłam się i miałam ochotę nie czytać do końca. Owszem, jest tam nawet jakaś wzmianka o potworach, jest coś o lądowaniu na Księżycu, ale w tej pozycji nie ma zupełnie nic, z czego mogliby się ucieszyć fani serialu.

Nic. To dwa zupełnie odrębne światy. Strasznie rozczarowujące.

Żeby nie było. Nie mam pojęcia, jak prezentują się pozostałe książki z serii "Strange things", ale jakoś nie wróżę im nic dobrego. W każdym razie każde pisane jest przez innego autora, żeby było śmieszniej. Sama Gwenda Bond specjalizuje się - napisała cztery książki do tej pory, więc w sumie nie wiem, czy powinnam tak ją określać - w literaturze młodzieżowej. Ale kto wie, może "Strange things" nigdy nie oglądała. W ogóle na tle jej dorobku literackiego ta książka wygląda dziwacznie jak czerwoniutki muchomor w stadzie maślaków. Dlaczego więc ona zajęła się odwołaniem do tego serialu? Szukałam, ale wciąż nie wiem.

Ogólny zamysł jest taki, że ta lektura obrazuje losy matki Nastki. Jest więc facet zbierający zespół (Brenner) w małym miasteczku Hawkins i zakładający tam wielkie laboratorium, które kiedyś kiedyś (jakieś 10 lat) będzie ogromnym obiecującym centrum eksperymentalnym. Jest też grupa nastolatków - w zasadzie studentów - jakoś nie do końca ogarnięta życiowo.

Co najbardziej wkurza w tej pozycji? Po pierwsze - zdecydowanie brak klimatu. Nie ma tego thrillerowego dreszczyku emocji znanego nam z serialu, nie śledzimy losów bohaterów z wypiekami na twarzy, brak jest również odwołań do dawnych czasów, typu walkman czy kaset VHS. Nic. To jakby się czytało o grupie anonimowych alkoholików - wiadomo, że taka grupa istnieje, każdy o nich słyszał, ale jakby nie patrzeć, jest anonimowa, więc nic nie wiemy.

Zawiązanie akcji też przyprawiało mnie o zawrót głowy. Tym razem rok 1969. Grupa studentów (dobra, jednak jest mechanikiem, spoza świata uniwersyteckiego) zgłasza się do eksperymentu jakiś środków psychotropowych (w sumie LSD) w gruncie rzeczy dlatego, że dostaną za to 15 dolarów, a wiadomo, Janusze biznesu zdrowia nie liczą. Choć zachodzę w głowę, czy to wystarczająco dużo, by robić sobie z mózgu kałużę na studiach (niektórzy zresztą uważają, że biorą udział, bo tak trzeba, bo tak im mówi przeczucie), ale ok. Dla porównania, wegług książki kaucja więzienna to 100 dolarów i to ma być baaardzo dużo. Ponadto co ciekawe, nie zamykają bohaterów w laboratoriach, mogą sobie wychodzić, płacić za pokój w akademiku czy wynajem, spotykać się w swoim gronie i spiskować, jak obalić głównego lekarza, bo badania zaczynają się im nie podobać.

Zasady są skomplikowane. Jeśli biorą udział w projekcie, to oceny mają dobre i nie muszą zdawać egzaminów, podkreśla się ich wyjątkowość. Wiem, że w dawnych czasach to różnie bywało, ale taki jeden rodzic na 10 powinien się chociaż zastanowić, czy to na pewno dobry pomysł, przynajmniej wyrazić wątpliwości, a nie kazać im tam dalej uczęszczać, gdy zaczyna być nieprzyjemnie. To by było według mnie logiczne. Także chodzą do tej instytucji dalej, szprycują się w niewiadomym celu lub poddają elektrowstrząsom i tylko myślą, czy nie powinni uciec i jak tu obalić rząd, ich decyzje są dziwne i do niczego konkretnego nie prowadzą. Maja wyłącznie dwie misje: dostać się do więzionej w laboratorium dziewczynki (nie wiem po co) i gabinetu głównego lekarza, ale robią to parokrotnie, a i tak nic odkrywczego z tego nie wynoszą. Z resztą, wszyscy od poczatku wiedzą, że to ośrodek dla ludzi o wyjątkowych zdolnościach, więc czemu się dziwić?

Do tego sytuacja z Terry. Wariatkową mechaniczkę Alice to może nawet polubiłam, ale jej w ogóle, wykurzająca postać, niezdecydowana w ogóle. Nie zatrzymuje chłopaka, którego kierują w niewyobrażalnie nagły sposób do wojska (no, tak, spoiler, ale co, zamierzaliście to czytać?), nie bierze pod uwagę faktu, że raczej zginie i że wiadomo, kto za tym stoi. Nie komentuję faktu siedmiomiesięcznej ciąży, o której się nie wie (teoretycznie to "strange things"), ale finał? Zakończenie przynajmniej powinno być dobre, a jest totalnie... złe. Nie przeklinajmy publicznie. Bohaterowie wreszcie postanawiają uciec w zupełnie nielogiczny sposób, wiadomo, że jak ktoś był w ciąży, to jest i poród... ale brak tutaj jakiegokolwiek cięcia. Do tego jeśli się ucieka przed wpływowymi złolami tego świata, to może omijać szpitale i inne państwowe instytucje, co? Zresztą, fabuła nie ma właściwego zakończenia albo nikt nie miał czasu się nad nim zastanowić.  

Podsumowując: nie. To zwykła młodzieżówka, science fiction, nic strasznego, w ogóle nie odwołująca się poza okładką do "Strange things". Ta nazwa to reklama, dlatego tak to wkurza. Macie ją w domu? Winszuję, z jakiego powodu? No właśnie... Ja też. Wybitnie nie dla fanów serialu, przestrzegam. Zresztą, jeśli oceniać samą powieść, bez kontekstu z serialem, to nieciekawie. Jest naprawdę średnia, a raczej gorzej, więc nie wiem, dla kogo ta książka. Jak wspomniałam wyżej - zero klimatu, tym bardziej roku 1969. Nawet gdy wchodzimy do laboratorium to tak, jakbyśmy wchodzili do kolejnego pomieszczenia we własnym domu (nawet jeśli są tam zabazpieczenia) - to nie ma znaczenia, nic nie jest zróżnicowane. Niepociągające klimaty, płascy nudni bohaterowie, których ma się ochotę udusić za głupotę i koszmarny finał. Bez polotu, pomysłu, a nawet logicznego układu książki. Można przeczytać, ale po co?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz