piątek, 8 lipca 2022

Przystanek CLXIV: Zabójcza wycieczka Waligóra

 


Autor: Ewa Waligóra
Tytuł: Zabójcza wycieczka
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2022
Ilość stron: 320
Gatunek: Kryminał, romans
Ogólna ocena: 2/10
Czy wnerwiła Kocyk? Oczywiście! Kocyk ma gdzieś tak denne tematy! <idzie się zabić> 


Nie mam pojęcia, co tak naprawdę poszło tu nie tak. Naprawdę. Najwyraźniej gdy jesteś warszawskim architektem i przewodnikiem, to może pozostań przy tym zawodzie i nie baw się w kryminały, szczególnie gdy chcesz poplątać różne style, a nie masz o tym zielonego pojęcia. Już nie samo to, że przestępcę można wyłapać po pierwszym przedstawieniu postaci, ale samo rozwiązanie zagadki, ukrycie skarbu tam, gdzie każdy najpierw zajrzał po wojnie i poglądy na stan małżeństwa, a także na temat rozhisteryzowanych kobiet (łącznie z ich miejscem w społeczeństwie, czyli na cmentarzu) czy kobiet-lesbijek (podkreślenie, czego im brakuje) spędzały mi sen z oczu przez parę dni.

Powiem szczerze, gdy już Kocyk i ja mieliśmy tę książkę w swoich łapkach, to się ucieszyłam. Nowość, zjawiskowa okładka, niezły pomysł, akcja na terenie Polski, polska literatura... No co może pójść nie tak? Wychodzi na to, że wszystko. Szczególnie gdy po akcie czytelniczym przycztałam na okładce, że to "romantyczny kryminał". No ja cię smolę... Co takiego romantycznego jest w śmierci czy próbach zabójstwa? Tragedia wbijana na pal!

 Ale po kolei. Początkowo jest całkiem nieźle. Pojawia się Warszawa z całym jej sztampowym megalomaństwem, najdroższym hotelem i przewodniczką opłacaną chyba przez bank zachodni, skoro ma kasę na drogie sukienki, szpilki od jakiśtam projektantów, codzienne taksówki z centrum i kawy w Bristolu. W sumie przypomniało mi to polskie seriale, w których niepracująca samotna matka ma pieniądzę na właśny apartement, codzienne wizyty w restauracjach i drogie zagraniczne wycieczki. Denerwowało mnie również to, że mam po nazwie projektanta butów ze złotej kolekcji wiedzieć, jakiego są koloru, formy (baletki czy glany chociaż) i całego ich kosztorysu. Najwyraźniej Warszawa to zupełnie inny świat, nieznany reszcie biednej części Polski (czyli głównie mnie).

Ach, odbiegłam od tematu. Także przewodniczka o niewyparzonym języku, Magda Łaszyńska otrzymuje nagłe zlecenie parodniowego oprowadzania po mieście bogatej grupy polonijnej z Anglii, mimo że zamierzała odpocząć przez kolejne kilka dni. Każdego z turystów odbiera z lotniska. Szybko okazuje się, że każdy z bohaterów jest wysoce ekscentryczny, prezentując sobą cechy wręcz niemożliwe, ale ok, w sumie nawet autorka wspomina, że są dziwni. Przynajmniej dzięki temu trudno było pomylić jednego z drugim. Najlepiej wyszedł chyba Rishi, słabo mówiący po polsku facet w turbanie, którego trudno było mi umotywować, w sensie dlaczego się w tej książce znalazł i mieszkał w Anglii (chociaż było tam coś o polskiej żonie), a gdy [SPOILER] okazało się, że na dodatek pracuje w policji, to już miałam wręcz dość... Jeśli miał coś wspólnego ze swoja religią poza ukłonami i nie jedzeniem mięsa, to nie mogłam czegoś takiego znaleźć.

A więc jest wycieczka, dobry program, impreza z alkoholami, wszyscy zaczynają się nawzajem bardzo lubić, ale nagle zdarza się otrucie, potem kradzież, zabójstwo, kolejna ofiara i tak do końca. Wreszcie przestaje się myśleć o przypadku, dzieje się niebezpiecznie i na scenę wkracza policja. Dość nieudolna, skoro to "energiczna przewodniczka" sama rozwiązuje zagadkę. No ok, z mordercą... Co ciekawe, dopiero po trzeciej ofierze przestaje się w końcu tej grupie kontynuować wycieczki. Ale nie oceniajmy tej Warszawy tak pochopnie.

Nużyło mnie ciągle powtarzanie, jaka to Magda (przewodniczka) jest wspaniała, zorganizowana i energiczna (ta informacja pojawia się w każdym rozdziale, proszę sprawdzić), do tego oczywiście piękna (i majętna, spoglądając na designerskie szpilki), ale wciąż samotna. Takie alter ego autorki, epatowanie po całości (albo po prostu reklama promująca jej wycieczki?). Gdy wreszcie giną ludzie (lub próbuje się ich pozbyć), to pojawia się megaprzystojny policjant... w stroju od Armaniego... to tam fiknęłam na miejscu. Już pal sześć okrzyk "a gdzie mundur", po prostu nie mogę zrozumieć, co się stało. Znaczy wiem, Magda miała dostać swoje ciacho, ale bez jaj, utrzymujmy jakieś granice.

Czym dalej, tym więcej romansów, a na końcu wręcz fajewerki. Mnie się "podobało" - tzn. najbardziej wkurzyło - jak ludzie po śmierci jednej z bohaterek zamiast się przestraszyć, że będą następni lub po prostu współczuć (helloł, to nie była rodzina, ale trochę empatii do człowieka, którego znacie kilka dni!), to oni... ucieszyli się. Nawet policjant (co prawda angielski) wypowiada tam kwestię, że gdyby nie została utopiona, to by ją sam zabił. Czaicie taką akcję? To jeszcze nic! Zabita kobieta ma męża, który już przed jej śmiercią zaczyna się przystawiać do dwóch lesbijek, a one nie widzą w tym nic zdrożnego (jak wspomniano: najwyraźniej brakuje im męskiego pierwiastka w związku). Nikt nie widzi! Faceta wytłumaczono tak, że "biedak" męczył się w tym małżeństwie prawie dwa lata i dzięki temu, że ją w końcu raczył ktoś zamordować, to teraz jest wolny i może robić, co chce. Czy ktoś jeszcze wątpi w to, że powinien być szeroki dotęp do rozwodów w każdym kraju?

Kobiet w ogóle się tu nie lubi, obojętnie w jakim stadium by nie byli. Pojawia się grupa typowych wielkopańskich Kowalskich, gdzie facet nosi skarpetki do sandałów i siedzi pod pantoflem bardzo grubej, głośnej i głupiej żony. Serio? Na końcu następuje przemiana i to ona staje się potulna, siedząca pod jego sandałem (już bez skarpetek), co zostaje skwitowane, że w końcu znalazła swoje miejsce, a jej mąż to taki macho, w końcu z jajami. Naprawdę? Czyli co, w związkach przeważa dominacja, a nie równowaga? Próba dogadania się, kto co chce? Nie powinniśmy do jasnej cholery po prostu ze sobą rozmawiać? Ale nie wiem, może ja staromodna jestem.  

Jedynym plusem według mnie były wstawki z okresu międzywojennego i II wojny światowej. No może bez tych fragmentów, jak babeczka ciągle myśli o seksie z ukochanym (łączy ich w ogóle coś innego?) lub o jego klejnotach. Dosłownie i w przenośni - w sensie są też brylanty. Rozwiązano to tak, że na początku te dwie historie są całkowicie obce, ale wraz z rozwinięciem fabuły zaczynają się spajać, a końcowe łączyć. To były najlepsze momenty w tej książce. Niestety, brzydko kontrastowały ze źle dobranym z współczesnym lekkim ciągiem, szczególnie sceny wędrówki kanałami (nawet nieźle opisane, co ciekawe).

Moim zdaniem najlepszy - że tak zażartuję - w tej książce jest początek. Dialogi się nie dłużą, ekscentryczni bohaterowie mają swoje pięć minut i w ogóle wszystko wydaje się bardzo dopracowane i przemyślane. Potem jednak wkracza pośpiech i wszystko się wali. Wstawki z czasów historycznych pojawiają sie dość rzadko i późno. Oczywiście, miało być sporo humoru, namiętności i nostalgii, ale... chyba głupio całować się nad trupem? Dlatego jest zabawnie do pierwszej ofiary, bo lekki ton także dialogów ciągnięty jest do końca bez zmian, jakby nikogo nie zabito, jakby nie mieli na karku policji. Niestety, ale autorka nie ma zaprawy pisarskiej, dlatego w ogóle zapomina o zmianie emocji. Ze zdania "ojej, otruty/ utopiony" przechodzi się do "chodźmy na koncert". No sorry... Nie chodzi mi o stado lamentów, ale chociaż mąż mógłby pochylić głowę albo powiedzieć "oj szkoda". Co to się dzieje w tej Warszawie, że śmierć najbliższych staje się zwykłą ulgą, jak po wizycie w toalecie? Gdyby ktoś mądry pomógł autorce, to mógłby z tego wyjść czarny humor, ale cóż, po co, nikt nie chciał. A "momenty namiętności"? Trywialne, szczególnie na tym tle. To się właśnie tak dzieje, gdy samozwańczy autor zabiera się do pisania kryminału bez jakichkolwiek kursów, wsparcia lub podstawowego researchu, a potem stwierdza, że połączy go z erotyzmem, humorem i pięcioma innymi zestawami, ponieważ "czemu nie". Powstał misz-masz, po którym pozostaje niesmak. A mogło być tak pięknie, jak na okładce...

Dodam jeszcze o zakończeniu - niesatysfakcjonującym. Oczywiście to dzielna przewodniczka odgaduje zagadkę z listu (ten wierszyk to było jakieś nieporozumienie, no proszę...) i to w miejscu, które nie przetrwałoby tyle lat bez podstawowego przeszukania i remontu. Do tego wątpię, by Magda mogła ten skarb zachować dla siebie według prawa, ale to by trzeba było lepiej sprawdzić. Do tego był czysty happy end - Magda znalazła swojego Armadiego z policji, lesbijki dzięki mordestwu swój męski pierwiastek w związku, facet oczywiście szybko i łatwo uwolnił się od denerwującej żony, za co wszyscy mu gratulowali i w ogóle ile tak ślubnych dzwonów się spotkało, to już nie policzę. To książka dla kogoś, kto jest już słusznie wstawiony, nie czepia sie szczegółów i w ogóle wszystko mu jedno, czy czyta, czy śpi.


2 komentarze:

  1. Wow, widzę, że książka serio nie spodobała Ci się. Ja jakoś do tej pory nie byłam nią zainteresowana i teraz jestem praktycznie pewna, że po nią nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie powiem, spodziewałam się po prostu czegoś dużo lepszego ;) ale obraz kobiet był naprawdę niepokojący... Myślę, że jeśli ktoś nastawi się na lekki klimat wzmocniony lampką wina, to może będzie się nawet dobrze bawił. W końcu najmocniejszą stroną tej książki - jeśli można tak zażartwować - są nastawione na humor dialogi.

      Usuń