czwartek, 17 marca 2022

Przystanek CXXV: Awaria uczuć Kruszewska

 

Autor: Joanna Kruszewska
Tytuł: Awaria uczuć
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2020
Ilość stron: 344
Gatunek: Obyczajowa, romans
Ogólna ocena: 3/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk tylko kręci głową, nie komentując, po czym wychodzi po mleko i nie wraca


Dobrze wiemy, że na rynku dostępne są książki dobre i nie. Ta trafi niestety do tej drugiej grupy. Zaznaczam jednak, że jest to moja osobista opinia i nikt nie musi się z nią zgadzać (a nawet zachęcam do niezgadzania się). Dodam, że pod względem językowym nic złego się nie dzieje, wydarzenia następując po sobie w logicznej całości, nie wkracza tam żaden różowy jednorożec, co rusz zarzucając tęczową grzywą. Pod tym względem to przemyślana forma, wydawnictwo też się sprawdziło.
Ale coś z tym jednorożcem było jednak nie tak. Bo owszem, na okładce mamy napisane, by spodziewać się lektury "ciepłej i optymistycznej", pozbawionej "cukierkowej słodyczy", a jednak... właśnie do niej dochodzi. Owszem, życie głównej bohaterki - Matyldy - początkowo dostaje bzika i wywraca się do góry nogami, ale zaraz - w zasadzie natychmiast - staje się oazą tęczy i wspomnianych różowych jednorożców. Do mnie to nie przemawia, ale rzeczywiście, gdy to przemyślałam, może być to fantastyczna lektura dla osób, które chcą po prostu czegoś pozytywnego, posłuchać słodkiej historii, która rozwija się zawsze kolorowo, pełna jest dobrych serc, matczynych drożdżówek i idealnych zwrotów akcji, gdzie zło nie ma dostępu lub odbija się od głównej bohaterki, nie niszcząc jej. Jeśli ktoś pragnie zaglębić się w przesłodkiej historii z jeszcze słodszym zakończeniem - tak, to książka dla niego. A raczej: dla niej. To literatura kobieca, więc szczerze wątpię, by jakiś facet się w niej zagłębiał.
Ale do rzeczy. Bo o czym ja w ogóle mówię, łamiąc złotą zasadę porządku recenzji? Jak wspomniałam, o Matyldzie, która wiedzie spokojne życie po trzydziestce, stabilne, w nieźle płatnej pracy z szykującym się znacznym awansem. Ma też faceta i stado koleżanek oraz ciepły dom rodzinny. Dalej niestety nie obejdzie się bez SPOILERÓW, więc jeśli ktoś zamierza rozpocząć tę lekturę, proszę ominąć ten akapit. Nagle wszystko traci: pracę, koleżanki, faceta (wyjeżdża na staż zagraniczny, teoretycznie się nie rozstają, ale w sumie tak), zostaje jej tylko rodzina, do której wraca. I tutaj zapada granica, bo od tego momentu wszystko jest cukierkowate (a miało być bez tej "cukierkowej słodyczy", przypominam): chmara facetów ugania się za ciężarną Matyldą, zdobywa pracę marzeń w cudownym otoczeniu, odgrzebuje starą przyjaźń (która to osoba rozwiązuje połowę jej problemów życiowych, btw), poprawia stosunki z rodziną, a na końcu wreszcie zdobywa super ojca do dziecka. Tęcza wyskakuje z każdego kąta, aż bałam się obejrzeć. Najbardziej nie mogłam zrozumieć, że każdy chłop, jakiego poznała, chciał Matyldę od razu ciągnąć do ołtarza (a nie przynajmniej najpierw do łóżka), bez przerwy wodził za nią rozmarzonym spojrzeniem zakochany po kostki, a fakt o ciąży im jakoś tak dziwnie umykał. Czasami wydawało mi się, że to jakiś alternatywny świat i Matylda obudzi się w szpitalu z pękniętą głową po wypadku.
Bez spoilerów. Żeby nie było, ja naprawdę rozumiem, że czasem życie układa się idealnie  (nie, wcale tak nie myślę), jest po prostu różnie, ale jeśli ktoś mnie na okładce pyta retorycznie: ojej,  "jak Matylda poradzi sobie z przeciwnościami losu?", to spodziewam się tych przeciwności losu, z którymi ona walczy, a nie, że wszystko przychodzi do niej ot tak, jak za pocałowaniem magicznego dżina prosto w zadek. Brakowało mi trzeźwego spojrzenia, stąd nadałam jej określenie cukierkowej obyczajówki, której niestety nie kupuję.
Czepiam się? Doprawdy, bardzo możliwe. Głównym zamysłem książki było to, że nawet jeśli wszystko sobie w życiu dogłębnie zaplanujemy i będziemy się starać unikać jakiegokolwiek ryzyka, to i tak może się zawsze znaleźć coś, co nam to radykalnie zmieni. Że może siedzimy w czymś uważając się za szczęśliwych, a dopiero potem jakieś wydarzenie pokazuje nam, że wcale tak nie jest. True story, bro. Pomysł więc na książkę uważam za stosowny (by nie powiedzieć, że dobry), jednak wykonanie mnie nie satysfakcjonuje. Kompletnie. Brakowało mi realizmu, wszystko przewidywalne do cna, a tłumaczenie, że miało być po prostu mega "pozytywnie i ciepło" nie wydaje się dobrą wymówką. Nie jest nią przynajmniej dla mnie. Gdyby posiadała głębie, dałoby się nią lepiej ocenić. A tak? Zapomniałam o czym była zaraz po zakończeniu lektury.
Bo o czym ja w zasadzie mówiłam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz