poniedziałek, 9 września 2019

Przystanek XLV: Prowadź swój pług Tokarczuk vs film


Autor: Olga Tokarczuk
Tytuł: Prowadź swój pług przez kości umarłych
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2009
Ilość stron: 318
Gatunek: Literatura piękna
Ogólna ocena: 9/10
Czy wnerwiła Kocyk? Nie, ale poważnie przeraziła!

Źródło: lswipblog.pl

Osobliwa książka z chwytającym za dziwność tytułem. No i Tokarczuk na górze. To sprawiło, że sięgnęłam po tę książkę, a potem na jej podstawie "przydarzył" się film, który wczoraj w końcu udało mi się wreszcie zobaczyć. 

To nie jest literatura z kręgu tych młodzieżowych, a dorosłym mogę polecić, ale z zastrzeżeniem, że film jest tylko dla nielicznych, nie każdemu podejdzie (dość krwawy), szczególnie tym wrażliwym. Lektura cięższa, po której człowiek nad wieloma sprawami zaczyna się zastanawiać, mimo że autorka nie porusza spraw jakoś poważnie nowych. Tokarczuk chyba jakoś specjalnie przedstawiać nie trzeba, dość długo na polskim rynku zgarnia sukcesy, słynie (przynajmniej literacko) ze swej ekscentryczności i tutaj również pewną jej dozę się napotyka.

Pomimo górnego pułapu stron, książkę czyta się nader szybko, mnie wciąż się wydaje, że było ich ponad 100, a nie 300. Akcja rozgrywa się w kompletnej przygórskiej dziurze (w okolicach Kotliny Kłodzkiej?), w zimie w zasadzie zamykanej, gdzie sąsiedzi bardzo dobrze się znają. Główną bohaterką staje się Janina Duszejko, kobieta w podeszłym już wieku, dawniej wszechstronna babeczka od wszystkiego (inżynier mostów, podróżniczka itp.), sezonowa nauczycielka angielskiego, zamiłowana w astrologii (wszystkim stawia horoskopy), uwielbia zwierzęta, te dzikie, jak i mniej. Po prostu kobieta, której nie lubić się po prostu nie da (co pewnie było zabiegiem wcale nieprzypadkowym). Historia rozgrywa się z jej punktu widzenia, a czytelnik ma się z nią identyfikować, zgadzać z większością opinii i ocen, a moje były jednak inne, co trochę psuło fabułę, z drugiej strony wzmagało emocje. Nooo, nudno nie było.

Gdzieś przeczytałam, że to thriller moralny. Może rzeczywiście to określenie pasuje, szczególnie gdy ktoś przeżyje przygodę do końca (w trakcie to raczej mniej się rozmyśla o tej moralności, dopiero po finale). W tej małej społeczności zaczynają ginąć ludzie, a Duszejko znajduje się w samym centrum tych wydarzeń, dochodząc do zdania (lub je forsując), że to zwierzęta zabijają te osoby (zwykle to obywatele znęcający się w jakiś sposób nad zwierzętami, przemysłowo, na futro, lub prywatnie). To w ogóle horror dla tej babeczki, bo wioska ewidentnie jest myśliwska, a polowania to normalny tryb życia mieszkańców (nawet ksiądz poluje). A więc jest zagadka, czasami logiczna, czasami mniej i choć człowiek w zasadzie od początku podejrzewa kim jest morderca (lub mordercy), to i tak narrator potrafi zmylić. W końcu o tą sensację trochę mniej chodzi - ważniejsze staje moralność zakończenia, forsowane na bohaterskość (naprawdę mi się to nie podobało). Ponadto Duszejko (szczególnie na filmie) momentami staje się starą wścibską babą, która tylko lata i nadaje policji, zamiast udać się do jakiejś fundacji, stowarzyszeń ludzi, których te sprawy zainteresują (ja wiem, że znajduje się na odludziu, ale taka niby światowa, obyta, a na internecie nie potrafi się zakręcić?). Czasami to wszystko koliło w oczy.

Ale źle nigdy nie było. Każdy moment w książce jest przemyślany (helloł, to Tokarczuk), a niby mało ważne elementy zyskują na znaczeniu w odpowiednim czasie. Koniec i tak mnie zaskoczył, szczególnie że Matoga (jego relacja z Duszejko mnie ciekawiła), ojciec policjanta, musiał się ująć rzecz jasna za [SPOILER!] morderczynią z jakże naiwnym hasełkiem (że by jej nie skazywał, tylko poślubił). Początkowo całkowicie mnie to ubodło i uważałam to za haniebną przesadę, ale potem sobie to wszystko przemyślałam. Teoretycznie Duszejko miała motyw (zwierzęta traktowała jak rodzinę, nie posiadając własnej), a wiele spraw, takich jak kłusownictwo czy farmy zwierząt hodowanych na futro i przetrzymywanych w strasznych warunkach (i to w XXI wieku) naprawdę może wrażliwców doprowadzić do furii. Stąd rozumiem thriller moralny, bo to książka potrzebująca wielu przemyśleń ze strony czytelnika, nie tylko w kwestii zwierząt. Pojawiają się wątki prawne, na temat związków i ich braków, funkcji policji... Nawet prawdziwości astrologicznych przesłanek i feromonów.

Nie zapomnę sceny, podczas której ksiądz twierdzi, że myśliwi to współcześni ekolodzy  (tutaj każdy może się zastanawiać, czy Duszejko miała rację się gniewać), w filmie dla kontrastu dodano scenę zabawy wpływowych miejscowych ludzi bawiących się po polowaniu (podkreślając tym samym negatywny stosunek do nich). W książce jak i filmie widać, że myśliwi są po prostu bogaczami, którzy bawią się w wojnę, a że strzelać do ludzi (teoretycznie) nie mogą, kierują lufę do zwierząt, domowych lub leśnych, cud że żadnego człowieka nie trafili. Uważam to za banalne uprostrzenie, nie każdy myśliwy jest komendantem lub właścicielem pokaźnej farmy łasic czy czego tam jeszcze.

Z takich smaczków mnie chyba najbardziej zaskoczył pomysł porównania codzienności, gdzie na witrynach sklepowych majaczą prawdziwe zwierzęce futerka i skórzane torebki, w restauracjach kotleciki, dziczyzna - a dawniej obozy koncentracyjne. W ogóle odwołań do Auschwitz pojawia się sporo, co mnie z racji zawodowych bardzo zainteresowało. Z mniejszych osobliwości podobało mi się nadawanie przez Duszejko własnych imion ludziom, obcym i znanym (Matoga to jej miano) oraz wytłumaczenie, że przy narodzinach to krzywdzenie dzieci (nie lubiła imienia Janina). 

A co z filmem? Nie odnalazłam informacji, dlaczego to tytuł zmieniono na "Pokot", czy to z racji przydługiej sentencji książkowej, która nie spodobała się reżyserce, czy też były inne powody... W filmie postawiono nacisk na pokazanie również życia myśliwych, sezonów łowieckich (do których i kiedy zwierząt można strzelać w danym miesiącu), może stąd pokot bardziej pasował (to "uroczysty obrzęd zakończenia polowania zbiorowego, ubitą zwierzynę układa się "pokotem" oraz ogłasza się króla polowania" -> wiedza wikipedyjna). W przydługim filmie (ponad 2 godziny!) oglądamy piękne górskie scenerie ze zwierzątkami w tle (ponad milion podobnych scen), ale i rozkładające się zwłoki w różnych detalach (w książce nie dostajemy dosadnych opisów trupów). Także koniec trafionego dzika. Z tego powodu to film nie dla wrażliwych osób, zabija się tam zwierzęta na potęgę, a i ludzie giną, inaczej jest z książką (wrażliwcy mogą ją spokojnie przeczytać). Rozwinięto też wiele wątków, szczególnie na policji, dodano fragment dotyczący jakiejś dziewczyny, którą Duszejko nazywa Dobrą Nadzieją i opis jej całego trudnego życia - w pewnym momencie trochę się robi serial obyczajowy. To wpłynęło również na zakończenie - [SPOILER] w wielkim lesie zamieszkała wielka kochająca się rodzina z mordercą w środku, ba, każdy z nich zrobił coś niezgodnego z prawem, by ją ratować od kary (to w ogóle wchodziło już w nurt komedii polskiej, takiego Va Bank). Mała społeczność (jakieś 5 osób) same oczyściły ją z zarzutów, nie pozwoliły stanąć przed sądem, a potem żyły szczęśliwie w odosobnieniu w Boskiej utopii. Nie bardzo wierzę, by była to sprawiedliwość, mimo że wiem, jak działają (a raczej nie działają) polskie sądy. 

Film da się obejrzeć, ale bardziej polecam książkę. Jest pełna normalnych przemyśleń, a Duszejko wypada na mniej denerwującą, choć i tam ma swoje monologi z patetycznymi zwrotami do matki zwierzęcej... W każdym razie przy dwóch wersjach czytelnik lub widz powinien się odnaleźć. Nie oceniałabym tych tworów pod kątem piękna, a przemyśleń i emocji, jakie wzbudzają. Rozrywka godna polecenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz