wtorek, 3 września 2019

Przystanek XLIII: Zbrodnia i Karaś Rumin


Autor: Aleksandra Rumin
Tytuł: Zbrodnia i Karaś
Wydawnictwo: Initium
Rok wydania: 2019
Ilość stron: 288
Gatunek: Komedia kryminalna, sensacja, obyczaj
Ogólna ocena: 8/10
Czy wnerwiła Kocyk? Tak łatwo się Kocyk nie wnerwia! <foch z przytupem> Akceptuję!


Książka ta dotarła do mnie dość przypadkowo i równie przypadkowo została przeczytana (wpadła mi do walizki, gdy pakowałam się na wakacje, centralnie!). Więc kimże jestem, by sprzeciwiać się losowi? Pozycję obrobiłam i teraz mam o czym gadać.

Jest to powieść dość specyficzna, wyróżnia się na tle pozostałej literatury. Zasadza się na ironicznie zarysowanym środowisku uczelni warszawskiej (dokładnie wiemy jakiej, nic nie zostało zawoalowane - Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego). Nie no, nawet mocno sarkastycznym, a często absurdalnym, tak że chwilami władze uczelni mogłyby się obrazić (choć w drugiej części opisuje się, jak uniwersytet zostaje bardzo ładnie rozbudowany, więc autorka jest ubezpieczona). To kompletna satyra na życie studenckie, ośmiesza wady profesorów, polityków, samych studentów, system szkolnictwa, zamkniętych bram zawodowych (wynika z lektury, że często po filozofii zostaje się z mopem), słowem: wszystkich, kto związany jest z edukacją, nawet sprzątaczki uniwersyteckie. Jest to lektura łatwa i przyjemna, czasami może ze zbyt usilnym humorem, ale do przejścia. Występuje też trup w tle (a nawet więcej), przez co powstaje kryminał (trzeba rozwikłać zagadkę, kim jest morderca), ale szybko ten powód gdzieś zanika i książka zamienia się w obyczaj.

Historia formą przypomina Dostojewskiego "Zbrodnia i kara", co wielkim odkryciem nie jest, bowiem już na początku książki dwie sprzątaczki o to się dopominają. Powieść podzielono na dwie części. W pierwszej wspomniane już dwie sprzątaczki znajdują trupa jednego z wyjątkowo nielubianych profesorów oraz jego konotacji zza życia z wybranymi postaciami. Ma to czytelnikowi pomóc w ocenie, kim może być morderca (i czy nie jest to nieszczęśliwy wypadek). Druga natomiast dzieje się parę lat później i pokazuje, jak to przeżycie opisane w pierwszej części wpłynęło na rozwój (lub przeciwnie) wybranych postaci, razem z długo wyczekiwanym finałem.

Dlatego nie mogę napisać, że to książka nudna lub nieprzemyślana. Największą jego broń stanowi humor - to lektura na poprawienie nastroju, nic nadzwyczajnego - ale pochwalę autorkę, że o formę swojego utworu mocno zadbała i to widać. Do rozwiązania kryminalnej zagadki czytelnik dochodzi łatwo, ale też zauważa w pewnym momencie, że jednak nie jest to jedynym celem książki.

Z zastrzeżeń to tak jak wymknęło mi się już na początku - niekiedy humor nużył. Tę książkę należy sobie dozować, np. po rozdziale dziennie, ale nie dlatego, że jest to lektura ciężka lub przytłaczająca, tylko w pewnym momencie człowiek przestaje się już śmiać (a co za dużo to nie zdrowo). Z przymrużeniem oka musiałam również spojrzeć na końcówkę, a dokładniej na [spoiler!] wybielenie mordercy, co bardzo mi się skojarzyło z książką Olgi Tokarczuk "Prowadź swój pług przez kości umarłych". Czy do tego dąży społeczeństwo? Że niektóre zbrodnie mogą zostać rozgrzeszone bez udziału państwowego sądu, ponieważ ten - jak coraz częściej czytam i słyszę - nie nadaje się do tego, jest skorumpowany i zaślepiony? Czy naprawdę ocena winy przez garstkę współpracowników to lepszy sposób? Nie bardzo mi to pasuję, mimo że czasami zajrzę do wiadomości i nie wybielam z kolei władz sądowych. Dodam również, że znowu nie rozumiem dlaczego, dodano parę homoseksualistów i tęczową paradę... Wszystko bardzo stereotypowo. Bo może warto dodać, że książka aż bucha od stereotypów, czy to dotyczących wybranych grup społecznych (polityków a nawet meneli) czy kociego życia (w końcu jednym z bohaterów jest kot), o tym należy pamiętać, by się nie obrazić i nie zacząć pisać przydługich skarg do autorki. Uważam, że w sportretowanych w ten sposób postaciach czytelnik miał odnaleźć wiele wspólnego ze swoim współczesnym życiem, nie tylko uniwersyteckim i na wesoło spojrzeć na nie z dystansu. Dość wielkiego dystansu...

Podsumowując: zachęcam. Nie jest to książka wybitna, ale też taka nie miała być. W sam raz na małą letnią czy wieczorną przygodę. Poczucie humoru wypada dość specyficznie, ale to już taka marka Rumin - należy się przyzwyczaić. Myślę, że Warszawiacy się ucieszą, odnajdując znane miejsca na stronach powieści, nie wiem, czy studenci Wyszyńskiego będą zadowoleni (kadra raczej nie, ale studenci to chyba mogą). W każdym razie skoro ja się dobrze bawiłam, to myślę, że z każdym filologiem lub Kowalskim będzie podobnie.

Do usłyszenia! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz