wtorek, 17 września 2019

Przystanek XLIX: Był sobie pies Cameron vs film


Autor: W. Bruce Cameron
Tytuł: Był sobie pies (seria)
Wydawnictwo: Wydawnictwo Kobiece
Rok wydania: 2017 (wydanie I w 2012)
Ilość stron: 392
Gatunek: Powieść przygodowa
Ogólna ocena: 5/10
Czy wnerwiła Kocyk? No trochę tak...


Pełno na rynku historii z psem w roli głównej. Co się wiec stało, że nagle TEN pies zrobił taką furorę? Jeśli mam być szczera, to nie wiem... To trochę jakby Lessie wróciła. Jeśli jednak miałaby zgadywać, to pierwsza powieść z perspektywy psa. Jeśli już cokolwiek przypomina, to animację "Wszystkie psy idą do nieba" (tam też pies musiał wykonać zadanie, by dostać się do psiego nieba).
To taka słodka rodzinna przygodówka, do tego ze zwierzaczkiem, z elementem fantasy (pies wciela się w coraz to nowe wcielenia). I ponadto całą powieść toczy pies, co stanowi jeden z elementów humorystycznych (po co ludzie trzymają koty, perypetie u weterynarza, zasady działania w stadzie, potrzeba wąchania pod ogonem... itp.).

Cała historia nie jest wymagająca, idealna dla nastoletniego czytelnika, który kocha psy. Głównym bohaterem jest Bailey i to on opowiada swoje życie, od początku istnienia, do ostatnich dni (oraz serię wcieleń). Bailey zmienia imiona, właścicieli (tych dobrych jak i złych), a także skórę. Gdy umiera, rodzi się jako nowy pies, znowu jako szczeniak, pies mały lub duży, raz nawet jako suczka... Aż do momentu zwrotnego: spotyka Ethana, chłopca, którego pokocha i wreszcie odnajdzie cel swojego życia, sensu następnych wcieleń. Musi być też uczuciowo, więc na końcu rzecz jasna płaczemy nad ostatnimi chwilami Baileya (raczej nie jest to zbyt duży spoiler).

To historia na jeden wieczór (nooo... parę wieczorów, bo trochę sporo tych stron), zabawna, lekka i z prostym morałem. Doskonała na film, który rzecz jasna powstał. Jak poradzili sobie scenarzyści? Słabo. Wypucowali całą opowieść, skracając ją jeszcze bardziej niż to było według mnie możliwe - do amerykańskiej dramy. Skrócono wcielenia Baileya, puszczając serię podsumowującą, dlaczego pies dążył do swojej misji, próby uszczęśliwienia ludzi. Scena, podczas której Ethan i Bailey robią swoją sztuczkę z łapaniem piłki (tej spłaszczonej; kompletnie nie znam się na sportach, szczególnie amerykańskich) zakrawa o pomstę do nieba (to tak przewidywalne!).

Podsumowując: film to kolejna przygodówka do oglądania rodzinnego, standardowy produkt amerykański, nic nowego, natomiast w książce pojawia się coś, z czym się jeszcze nie spotkałam. Książka zyskuje na znaczeniu z powodu narracji pisanej z perspektywy psa, co początkowo dla czytelnika jest bardzo dziwnym doświadczeniem. Język jest prosty, ucharakteryzowany na prosty umysł czworonoga (psy w końcu mało czytają), niewymagający, ale też taka miała być książka - lekka i przyjemna, pozwalająca spojrzeń na swojego pupila od innej strony. No i oczywiście promować miłość do zwierząt, z potępieniem złych zachowań (wywożenie psa do lasu, niechciane prezenty itp.).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz