czwartek, 21 lutego 2019

Przystanek VII: Labirynt Mosse vs Hardie


Autor: Kate Mosse
Tytuł: Labirynt
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2005
Ilość stron: 480
Gatunek: Literatura piękna
Ogólna ocena: 7/10
Czy wnerwiła Kocyk? W sumie nie... Nawet zaciekawił

Autor: Titania Hardie
Tytuł: Różany labirynt
Wydawnictwo: Sonia Draga.
Rok wydania: 2008
Ilość stron: 407
Gatunek: Literatura piękna
Ogólna ocena: 5/10
Czy wnerwiła Kocyk? Raczej nie, ale też nie zachwycił


Kojarzycie ten mem, w którym facet ogląda się za atrakcyjną nową książką, mając w domu kilka wciąż nieprzeczytanych? Postanowiłam stopniowo zacząć te stosy czytać (choć to długa lista i średnio mi idzie). Tak oto dawno, dawno temu kupiłam w podobnym czasie dwie książki, kierując się tylko i wyłącznie tytułem, ponieważ szalałam na punkcie motywu labiryntu w jakiekolwiek postaci (no dobrze, ja łaknę głównie oczami, więc opakowanie również miało swój wkład). Co z tego wyszło?

Jakiś przypadek sprawił, że wybrałam bardzo podobne do siebie książki, dlatego postanowiłam omówić je razem (dla podkreślenia tych podobieństw). W obu fabuła została skonstruowana w ten sam sposób – pojawia się tajemnica, którą trzeba rozwiązać i zdążyć przed rzeszą innych, przeszłość miesza się z teraźniejszością, a labirynt jest głównym punktem wiążącym, przewijającym się przez wszystkie stronnice. Pojawiają się odniesienia do Graala (mniejsze lub większe) oraz katedra w Chartes. Nawet objętość stron mają podobną. Gdzie tkwią różnice?


Różany labirynt spodobał mi się głównie przez opakowanie. Prócz książki posiada kilka kart z których można… no właśnie, nie wiem co. Zbudować piramidę? Pojawiają się tam zagadki z książki, rysunki, ważniejsze sentencje, ale wydaje mi się, że naprawdę trzeba by było zakochać się w tej publikacji, by ogarnąć dodatki. Mnie niby fabuła nie przeraziła (czasami należy wrócić kilka kartek wstecz, by zrozumieć), a i tak z kart wychodzi mi wyłącznie wspomniana wyżej piramidka… Ewentualnie można by było zaznaczać tymi kartami strony, na których występują do nich odwołania, ale na to wpadłam już za późno. Jeśli chodzi o treść książki, to więcej w niej z romansu niż u Mosses – poznajemy Alexa i Lucy, którzy bardzo się do siebie zbliżają, przecinając ostatecznie relację lekarz-pacjent, bo (mega spoiler!)… Lucy dostała serce jego brata, Willa. Poważnie. Z jednej strony to odpowiedni moment, by się zastanowić, czy przeszczepy mają większy wpływ na nas samych (taki quest Zbigniewa Religi – kto oglądał Bogowie?), z drugiej… uznałam to za dziwaczne.

Tak więc mamy Alexa, słabowitą Lucy (biedną dziewczynę, która czasem denerwuje zbyt mocno swoją bezsilnością), pewną modelkę, szpiega, pergamin i srebrny klucz. Ach i zagadkę przechowywaną z pokolenia na pokolenie. Ogólnie wszystko jest dość zawiłe, ale tajemnica posiada logikę, a fabuła została sprawnie poprowadzona. Język trochę nazbyt kwiecisty i potrafi przeszkodzić w dotarciu do sedna sprawy. Same rozwiązanie? Szczerze mówiąc, nie powala. To trochę w stylu „poszukujesz coś, co zawsze było obok ciebie”. Albo raczej w tobie. Albo znalazło się tam po przeszczepie…

Przyznaję, że to druga książka bardziej mnie wciągnęła. Alice podczas wykopalisk we Francji odnajduje tajemną komnatę i wszystko się od tego zaczyna, zawalając ją sporą dawką kłopotów. Gdzieś tam, w Carcassonne, mieszka Alais, jakieś 800 lat wcześniej, której życie również zaczyna się komplikować. Szereg postaci plus ich średniowieczne wcielenia, którzy próbują zdobyć tajemnicze księgi (przynajmniej tutaj gdzieś od połowy powieści wiadomo jasno kto za czym goni). Miło spędza się czas na dopasowaniu do współczesnego bohatera jego wcześniejsza wersję. Prócz tego widać, że Mosse zrobiła porządny research, ponieważ dowiadujemy się od niej sporo o historii tego skrawka świata, poznajemy współczesne zabytki oraz to, co znajdowało się w nich wcześniej, w średniowieczu. To wciąż fantastyka, ale jej podkładem są porządne studia. Coś dla fanów powieści Dana Browna, ale tym razem z perspektywy kobiety. A hasając po Internecie zobaczyłam, że nawet ktoś wpadł na pomysł wyprodukowania serialu na podstawie tej książki (dwa odcinki, 2012). Więc siłą rzeczy czeka mnie jeszcze oglądanko. I jak tu się uczyć?

Prawdopodobnie wszyscy się już zorientowali, że polecam labirynt w wersji Mosses, Hardie odkładając gdzieś na bok. Ta książka nie posiada już tak barwnej okładki jak Różany labirynt, nie ma również specjalnych dodatków, ale w jej historię łatwo się wpleść, a finał? Innego sobie nie wyobrażam. Dla tych, co lubią zagadki (jak w escape roomach, za to bezpieczniej^^), ale z nutką romansu (albo całą łychą) polecam Różany labirynt, dla szukających historycznych odwołań – Mosses. To moja pierwsza przygoda z jej twórczością, ale podejrzewam, że nie jedyna. Tutaj się sprawdziła.

Wniosek? Zerknijcie przychylniejszym okiem na załadowane półki, a nie zdradzajcie raz za razem kochanych książek z tymi nowymi. Mówię tak, a i tak ci, co mnie znają, powiedzą, że zaraz i tak pooglądam sobie strony z księgarskimi nowościami…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz