niedziela, 25 maja 2025

Przystanek CCXII: Ostatnia Majewska-Brown

          

Autor: Ostatnia "więźniarka" Auschwitz
Tytuł: Nina Majewska-Brown
Wydawnictwo: Bellona
Rok wydania: 2021
Liczba stron: 414
Gatunek: powieść historyczne fantasy
Ogólna ocena: -100/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk załamany, teraz rozumie, czemu niektórzy palą książki w wielkich stosach




Na dole dopiska "prawdziwa historia" - i już wiesz, że coś jest nie tak. Ale ja sięgnęłam - nie, że jestem masochistą lub tego nie zauważyłam, myślałam, że to zupełnie inna opowieść (o mieszkańcach obecnego muzeum), ale się przejechałam. Nie przeczytałam też wcześniej, że to nieprawdziwa autorka, tylko pseudo "awtorka", która ledwo skleca zdania i bawi się w historyka. Taka Heather Morris, tylko na polski teren.

 Najśmieszniejsze dla mnie jest to, że to, że ta "awtorka" wyprodukowała już 28 pozycji, sprzedawanych przez pomniejsze wydawnictwa, bo nikt nie chce tego drukować. Nie dziwię się, czemu - język tych powieści ma brzmienie, jakby 5-ciolatek je tworzył, który żadnej nauki języka jeszcze nie przeżył. Mnie by było wstyd coś takiego wydać, by każdy to widział... Nikt jej nie powiedział?? Zdania, które tworzy/ przepisuje z chata GPT są niezwykle prostolinijne, zawierające powtórzone obiegowo porównania i górnolotne myśli, do tego każdy niemal rzeczownik nafaszerowany jest przypadkowymi przymiotnikami, gorzej niż pieczarkami czy serem kotlet devolay. Tutaj fragment z jakimiś dziwnymi turbulencjami, umniejszającymi pracę, wkładanymi w głowę głównej bohaterki:

"[...] nie wyobrażam sobie, żebym mogła ramię w ramię z innymi kopać rowy. Nie żebym się bała ciężkiej pracy, ale byłoby to niezwykle wyczerpujące zajęcie." (s. 137)

Nie łatwiej było skończyć, że boi się ciężkiej pracy, a nie wymyślać takie zdanie bez logiki. A dialogi! Bez poczucia estetyki historycznej, nudne, pisane na chama, ot tak, by był jakiś przerywnik od tekstu ciągłego. Przymiotnik "męczący" potrafi być na każdej stronie, gdy mowa o obozach. Najbardziej rozśmieszył mnie opis przejazdu pociągu z Warszawy do KL Majdanek - a przecież nie powinien. "Awtorka" nie śmiała nawet przeczytać żadnego opisu podobnych wydarzeń, by się tak nie zbłaźnić. Wow!

Drzwi pociągu otwierają się na Majdanku i wszyscy "wypadają na rampę" (s. 222) - szacun. Czytając wspomnienia byłych więźniów "awtorka" dowiedziałaby się, że wypadając w ten sposób, połamałaby sobie kończyny (co się często zdarzało). Pisze też o umierających ludziach w pociągu, że ludzie mdleją, ale że nie ma miejsca usiąść, że wszyscy muszą stać (to jak upadają omdlali?? Chyba dalej stoją, przytrzymywani przez resztę). Często we wspomnieniach są fragmenty o tym, że gdy ludzie umierali, to robiło się więcej miejsca (ciała układano z boku), ale tu brak o tym informacji, nawet o wiadrze na fekalia (które pojawia się wszędzie). Najwyraźniej dla "awtorki" to było niestosowne, więc pominęła.

Dobór materiału archiwalnego - niewiadomo skąd, zapewne z internetu, bo skoro "awtorce" nie chciało się iść chociażby na jakiś kurs pisania, to wątpię, by do archiwum zajrzała. Źródła wtapianych przypadkowo w książkę dokumentów są pozbawione przypisów, więc nie wiemy, skąd pochodzą, brak także w podsumowaniu na ostatnich stronach. Ja nie wiem, ale czy to w ogóle legalne? Ponadto... Nie rozumiem, dlaczego rozdziały dotyczące czasu przed i po wybuchu II wojny są znowu faszerowane wycinkami z gazet (które znowu nie mają przypisów źródłowych, więc może są wymyślone). Do tego wklejane są na szybko bez czytania, przez co zdarzają się nagminnie fragmenty tytułu w przytoczonych treściach, np. "Drugi Komunikat Sztabu Głównego Naczelnego Wodza. PAT podaje drugi komunikat Sztabu Naczelnego Wodza [...]" (s. 123) - wtf?? Kiedy przytacza się fragmenty, robi się to częściowo, maksimum treści, pomija mniej ważne dla głównego tematu wątki, a nie nabija literki, by książka liczyła więcej stron pustej treści!

Do tego fragmenty o tym, jak ludzie opalają się we wrześniu na ławkach w parku (przed zajęciem Warszawy). Po jej zajęciu, to jeszcze rozumiem, ale w czasie mobilizacji nie wyobrażam sobie czegoś podobnego... Jest też pomieszanie czasów - następuje wybuch wojny, a potem nagle napada nas 1943 rok - jeśli to biografia, to gdzie podziały się te 4 lata? Nie szkoda chociażby komentarza?? Na przykład - "nie chciało mi się iść do archiwum, to jest tu przerwa, buahahaha". Sama postać głównej bohaterki, Mimi - Mirosławy, jest tak zła, jak to tylko możliwe. Dziewczyna wychowała się we Francji i po raz pierwszy przyjeżdża do Polski. Nie ma żadnej adnotacji o tym, że polska kultura od francuskiej się różni, o problemach językowych (francuski nie jest nawet podobny do polskiego), chociażby jakiś wyrywkowych sytuacjach, by pokazać, że to jednak obcokrajowiec. Sytuacja aresztowania jest dla mnie niemożliwa (chyba że był to początek wojny, ale tu nie nakreślono). Też hasełka, gdy ludzi wywożą do obozu koncentracyjnego, a oni opowiadają między sobą, że to fabryka śmierci [sic!] i "kolejne metody jak nas [Polaków] pozabijać". Btw przeczytałam masę archiwaliów, nigdzie nie spotkałam się z wywodem, że ktoś tak dokładnie opisuje obozy, a nazwy "fabryka" padały dopiero po wojnie. Ponadto akurat fabryki śmierci Niemcy tworzyli przede wszystkim dla Żydów, więc dobrze byłoby nie zakłamywać historii.  

Podsumowując: jestem zdecydowanie na wielkie "NIE". Dla tych, którzy uważają, że nieważna jest treść, tylko sposób przekazu - takim językiem i sposobem przedstawiania zdarzeń "awtorka" bardziej siebie ośmiesza, więc nie wiem, co próbujecie bronić. A jeśli ktoś powie odwrotnie, że przecież poznajemy tu jednostkową historię - to nie nazwę nigdy tak zakłamanej opowieści "historią", to nie są fakty, tylko nieudolna rekonstrukcja sposobu myślenia bohaterki i poszczególnych wydarzeń. Mdłe słowa wsadzane w usta biednych postaci, nad którymi nikomu nie chciało się pochylić, by je porządnie wykreować. Na miejscu osoby, której ta historia miała dotyczyć, wolałabym zapaść się pod ziemię niż żeby o mnie taką książkę napisano. Do tej pozycji podłączono kilka podziękowań, by ludzie uwierzyli, że warto to przeczytać - jedna jest jednak niestety tylko wzmianką Jerzego Kisielewskiego, że cieszy się, że książka powstaje (czyli nie wiedział, jak będzie wyglądać i pewnie teraz się sądzi, by go stamtąd wykreślić), druga osoby, której ta książka dotyczy + nieudolny wywiad z nią.

Ciekawe, jakie teraz te biedne osoby mają zdanie.

środa, 2 kwietnia 2025

Przystanek CCXI: Black Bird Academy Tack

         

Autor: Black Bird Academy (tom 1)
Tytuł: Stella Tack
Wydawnictwo: Jaguar
Rok wydania: 2024
Liczba stron: 512
Tłumacz: Ewa Spirydowicz
Gatunek: fantasy, romans młodzieżowy
Ogólna ocena: 4/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk tym razem przeżycje 




Tom o wdzięcznym tytule "Zabij mrok"... Ale muszę powiedzieć, że spodziewałam się zupełnego dna, więc zaskoczyło mnie pozytywnie, że aż tak źle nie było. Oczywiście, niedociągnięcia się pojawiły, ale jak na młodzieżówkę było całkiem spoko. Redakcyjnie wszystko zagrało, korekta była, jakąś logikę zdarzeń autor zachował.

Treść nie jest niezwykła - praktycznie kopiuj Harry Potter, tylko więcej zwierząt/ potworów. Na pierwszym miejscu stoi główna bohaterka Leaf, kompletny wybraniec, który umie wszystko i wychodzi cudem z opresji - ale to dlatego, że ma w sobie demona. Więc nie ma co zazdrościć, bo ten demon gada i jest wkurzający - jak dwa ciała mieszkający w jednym.

Black Bird Academy jest szkołą egzorcystów. Ukrytą spod spojrzeń mugoli... Wróć, zwykłych ludzi. I na szczęście w tej wersji nie jest zbyt cukierkowo, ale niestety, romans musiał być. Także znowu powtórka z rozrywki - demon i ten, który takie demony to zabija codziennie. Oczywiście, nieziemsko przystojny, etc.

 Pomimo tego, że wszystko już było, to jakoś nie ukrywam, że jednak z ciekawością zabrnęłam do końca tomu. Była zdrada, były homorystyczne momenty, nie było aż takiego przelewu romasowych wstawek pomiędzy Falconem a Leaf i monologu irytującej bohaterki. Z minusów na pewno podałabym formę człowiek-demon, w tym świecie niespotykanym. Chodzi o to, że bardzo wiekowy demon, który niejedno w życiu już widział, chwilowo przemieszkuje sobie w ciele nastolatki. Niech będzie. Ale z jakiegoś powodu pomimo pewnego stopnia wiedzy, zachowuje się na poziomie nastolatki - pod względem żarcików i ludzkiej moralności. To mi nie pasowało. Jeśli już chcemy dziadka przyklejać do małolaty, niech on przynajmniej trochę zachowuje jakąś mentalność.

Poza tym chyba nie będę się rozwodzić. Jak na młodzieżówkę - nieźle. Ja nie sięgnę po następny tom, ale uważam, że młodzież może sobie na to pozwolić. Pamiętać trzeba, że są to niestety grube tomy, ale przynajmniej wiele się dzieje, ponadto jest dość brutalnie (przynajmniej na początku, zabójstwa), więc to nie typowo cukierkowa historia, mimo że tak, jest ten przystojny typ na boku.

poniedziałek, 31 marca 2025

Przystanek CCX: Czarownica ze wzgórza Halls

        

Autor: Czarownica ze wzgórza
Tytuł: Stacey Halls
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 340
Tłumacz: Anna Żukowska-Maziarska
Gatunek: powieść historyczna
Ogólna ocena: 4/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk wstrzyma się od komentarza 




Mam mieszane uczucia po tej pozyji. Naprawdę ogromne. Po pierwsze to opowieść z historycznym tłem, co lubię, ale jest tam też za dużo minusów, przez co czyta się całość... niestety, z czytelniczą radością.

Anglia. Historia prosta, polowanie na czarownice, ale z perspektywy kobiety będącej w potrzebie (i nie należącej do czarownic) o dziwnym imieniu (przezwisku?) Fleetwood. Jeśli chce przeżyć i urodzić dziecko, musi też ochronić czarownice (lub chociaż jedną z nich). Jest to osoba majętna, mająca dojście do osób odpowiedzialnych za procesy. Nie jest to więc taka historia, jak zawsze, dlatego to na plus.

Jeśli chodzi o minusy - redakcja leży i kwiczy. To wydawnictwo stare, znane, a wydaje coś takiego? Niewielkie literówki (zwykle niewyłapane "a" zamiast "ą"), ale przy tym ogromna ilość braku spacji, entera i myślnika przy dialogach. Pomieszane wstawki monologu z treścią narratora. To się czasem zdarza w książkach, niech będzie (chociaż nie zgadzam się z czymś takim - wydawca ma wydawać produkt dopracowany, a nie chłam), ale tu się zdarzało nagminnie, i z dziesięć razy na każdej stronie! Coś takiego nie powinno pójść do druku.

Kolejny minus - relacja głównej bohaterki z mężem. Już pal licho, że dopiero potem zaczęlam ogarniać, czy jej mąż to Roger czy Richard (na początku moim zdaniem za bardzo stoją obok). Na początku jej mąż zachowuje się, jakby miał chorobę dwubiegunową - wzmiankuje się o tym, że szybko przechodzi z radosnego nastroju w minorowy - ale potem narrator zapodaje, że on zawsze ma dobry humor. Zawsze. Nie bardzo umiałam to rozgryźć... Dla mnie nie było to naturalne. Był bardzo sarkastyczny, teoretycznie z twardą ręką (np. do służby), miał bardzo przyjacielską relację z żoną, a po chwili bardzo... nie. Żeby było zaznaczone w książce, że jest takie przejście między skrajnymi emocjami, że coś jest nie tak - spoko. Ale było to tak zrobione, że wszystko jest naturalne, normalne. A było pomieszanie, chaotyzm, nagła zmiana planów autorki i brak poprawy wcześniejszych kwestii. Pozostałe relacje były w sumie w porządku, więc nie wiem, co się tu nagle stało.

Niektóre fragmenty dały mi w kość. Jest np. fragment, że kuchnia pani Barbary w ogóle się nie zmieniła, dalej jest mdła (chociaż nigdy na to Fleetwood nie biadoliła, wprost przeciwnie - chwaliła), a potem jest wzmianka, że główna bohaterka w ogóle nic nie zjadła. Skąd zatem krytyka smaku? Jednak najgorszy cytat ever, to:

"Moje dziecko, którego nigdy nie poznam i które nigdy nie pozna mnie, ale znamy się i to wystarczy." ze strony 311.

Czy ktoś czai taką sytuację?? Nie znamy się, ale się znamy. Spoko. Napisałam tą recenzję, ale jej nie napisałam. Git. Wydaje mi się, że to wina spieszącego się tłumacza, który nie potrafił ogarnąć sytuacji, więc zostawił tak, bo przecież nikt nie zauważy, ale nie widziałam orginału, dlatego nie będę wyciągać pochopnych wniosków.

Nie podobała mi się gorąco również sytuacja z kobietą na boku. Mąż głównej bohaterki wziął sobie kochankę i umieścił ją w jej dawnym domu. Gdy sprawa się wydała, raz opowiada, że to jej wina, a raz, że chciał żonę "odciążyć", bo jej każda ciąża kończyła się groźnie - po prostu kręci, zbyt dużo się tłumaczy. Nie podobało mi się głównie to, że jej dziecko nazywane jest przez Fleetwood bahorem, a kobieta na wszystko sobie zasłużyła i została na końcu wydalona do jakiegoś Yorku, jak rozumiem, na totalne zadupie z obliżonymi kosztami na jej utrzymanie (ponieważ wcześniej o to była kłótnia między małżonkami). Rozumiem, że to "dawne czasy", a bohaterkaa wybacza mu tę zdradę, ale... jakim cudem kobieta tak słabo ocenia drugą kobietę?? To mąż zamknął sobie kobitkę na uboczu z dala od wszystkiego i wszystkich i robił do niej kilkudniowe wycieczki. Ponadto podkreślone jest, że ta kochanka wyraźnie była zakochana i ciągle wystraszona (w żadnej postawionej sytuacji nie jest hardą osobą, tylko zawsze ze spuszczonym wzrokiem jak wrzód społeczeństwa). Do tego wychodzi na jaw, że jej życie też było zagrożone. Najwyraźniej wszyscy mieli nadzieję, że umrze... Ogromnie było mi jej żal, a na końcu mamy jeszcze scenę, jak to małżeństwo się z niej żywnie śmieje, bo im ułożyło się tak wspaniale!

Podsumowując: książka byłaby dobra, gdyby ktoś poprawił jej braki. Historię czytało się z zaciekawieniem, mimo ze czasem główna bohaterka odgrywała za duże dramy. Czarownice za to były całkiem spoko, szczególnie ta główną, Alice (uwielbiam to imię). Ale nie ocenię pozytywnie książki, która nie jest zrobiona redakcyjnie, która przez przypadek trafiła do druku. A braki były znaczne. Także... na własne ryzyko.

poniedziałek, 24 marca 2025

Przystanek CCIX: Gołębiarki Hoffman

       

Autor: Alice Hoffman
Tytuł: Gołębiarki
Wydawnictwo: Wielka Litera
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 592
Tłumacz: Bohdan Maliborski
Gatunek: powieść historyczna
Ogólna ocena: 10/10
Czy wnerwiła Kocyk? O! i tu Kocyk wreszcie zadowolony! 




Byłam w Izraelu i zdarzyło mi się wejść na wielką górę zwaną Masada - i to o wschodzie słońca. W dole resztki słonej wody Morza Martwego, wokół cisza i dzika pustynna przyroda, która w ciemności wydaje się niebezpieczna. Zupełnie inne emocje towarzyszą, gdy na górę wybierzemy się kolejką, ale też pozwala to zaoszczędzić wiele czasu. Książka ta poetycko opowiada o losach twierdzy Masada, dlatego zdecydowałam się ją nabyć.

Poetycko - czyli nieprawdziwie. Pozycja ta jest tylko formą rekonstrukcji wydarzeń, ale też nie udaje nią być - wiele scen i przedstawień wchodzi w spektrum magii i tajemniczych zjawisk. Niemniej książka ma swój urok. Powieść zasadza się wokół wydarzeń 72 n.e. roku, kiedy 900 Żydów zostaje zamkniętych w twierdzy Masada, broniąć się przed Rzymianami. Cały opis oblężenia i postaci w nich występujący zgodny jest z historią, choć zdziwiło mnie, że jednak byli ocaleni z tej pożogi - wydaje mi się, że na Masadzie o tym nie słyszałam, za to internet potwierdza (nawet formę ocalenia).

Głównymi postaciami są kobiety, które na Masadzie będą pracować jako gołębiarki. Ich losy się ze sobą przeplatają, tworząc z nich swoistą rodzinę. Niejednokrotnie ma się wrażenie, że czyta się jakąś wersję Starego Testamentu, z silnymi kobiecymi postaciami, ujętę w niemal mitologiczny kontekst. Wiele sytuacji jest symbolicznych, ostatnie słowa stanowią zwykle przepowiednie, sny nabierają większego znaczenia, wizje na jawie są interpretowane. Jedna z kobiet jest wiedźmą z Moabu (choć tak naprawdę pochodzi z Aleksandrii) i włada magią, a grono kobiet staje się jej pomocnicami - w większym lub mniejszym stopniu.

Język jest tutaj bardzo wyrafinowany, poetycki. Zwykły opis pustyni czy twierdzy nabiera wielopoziomowej perspektywy, każde słowo jest kluczowe i właściwie smakowane. Jeśli chodzi o tłumaczenie - nie podobało mi się naglinne użycie określenia "ziomkowie" na ludzi z tego samego plemienia. Przez współczesne konotacje traciło na swojej magii, mimo że teoretycznie trudno je zastąpić. Ale przeszkadzało w lekturze. Pojawiają się (ale to już wina autorki) jakieś niezbyt udane sytuacje np. dziewczyna z dwoma dziećmi na rękach otwiera klapę w podłodze. Albo dziewczyna mająca obrożę lwa na ramieniu - gdzie obwód szyi lwa, a gdzie ludzkiego ramienia! Ale sama wiem, że to już czepialstwo. W zasadzie tylko te dwie sytuacje najbardziej mnie zajmowały.

To powieść historyczna, w zasadzie fikcja, ale pisana z wielką starannością, ze wspaniałym pomysłem. Trudno również nie polubić postaci - głównie kobiety, które miały swoje wzloty i upadki. Można winić Chanę za to, że chciała ukraść dziecko Jael, ale czytelnik potrafi ją zrozumieć. Szirę, która zakochała się w wieku trzynastu lat i nie potrafiła odpuścić. Riwkę, która wolała zabić córkę wbrew religii niż czekać na jej powolną śmierć w męczarniach. To zwykle lawirowanie między prawami głoszonymi przez Torę, tradycję, prawa mężczyzn, a wolę przetrwania oraz potrzebę wyrażania siebie czy własnej kobiecości. Obok stoją mężczyźni, którzy również zaostali dobrze zarysowani, ale stanowią tło dla historii gołębiarek. Trudno mi było polubić (ale nie o "polubienie" przecież chodziło w tej historii) szczególnie Eleazara ben Jaira, przywódcy Żydów na Masadzie, jak traktował zakochaną w nim Szirę. Niby nazywał ją jego "prawdziwą żoną", ale w pewnym momencie sama zauważa, że mężczyzna od którego uciekła zauważałby, że cierpi głód i starał się temu zaradzić, a nie przychodząc tylko na zbliżenie. To w świat, w którym mężczyźni oddzielali strefę kobiecą od męskiej - wojna, w ogóle trzymanie oręża to sprawa męska, rodzenie (i idąca za tym możliwa śmierć) to sprawa kobieca. Ale magia pomagająca kobietom urodzić lub uporządkować skutki "sprawy męskiej" to już grzech.  Jak widać, można z tej książki przejść w różne dyskusje, od krytyki wiary żydowskiej po opisywanie dawnych czasów czy roli kobiety. To oznacza, że książka jest dobra.

Podsumowując: to historia Masady pisana z perspektywy kobiet, a nie mężczyzn, spojrzenie na wydarzenia uznawane za majestatyczne i męskie z perspektywy kobiety - czyli coś, co trudno znaleźć w literaturze. Bardzo ciekawa sprawa, pomysłowa forma i wspaniały język - nie tylko czytelników, którzy wiedzieli Masadę.

poniedziałek, 17 marca 2025

Przystanek CCVIII: Księżniczka popiołu Sebastian

      

Autor: Laura Sebastian
Tytuł: Księżniczka popiołu (tom 1)
Wydawnictwo: Zysk S-ka
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 424
Tłumacz: Mariusz Warda
Gatunek: romans młodzieżowy, fantasy
Ogólna ocena: 7/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk przymyka oko 

źródło: lubimyczytac.pl


Jeśli mam być szczera, to ze współczesnej literatury młodzieżówki mnie mniej denerwują niż tzw. książki dla dorosłych. Po prostu w młodzieżówkach idzie jeszcze znaleźć coś dla siebie, jakieś elementy, które chętnie byśmy prześledzili. Być może dla młodszego pokolenia autorzy chcą się po prostu postarać, a dla starszych - cóż, już nie warto.

Żeby nie było, nie jest oczywiście idealnie, ale to po kolei. Pierwszy tom serii fascynuje przede wszystkim światem przedstawionym, swoistym zderzeniem dwóch kultur (podbitej i najeźdźcy), nakreśleniem fragmentarycznie (nie przytłaczająco) mitologią danego państwa, a nawet - lingwistyką (m.in. różnicami między językami, typowanie podobieństw, rola akcentu zmieniająca znaczenie, jak w ukraińskim). I minerały, które uwielbiam (kamienie dające moc). Szczerze? To najmocniejszy punkt książki, który śledziłam z zainteresowaniem. Był to najbardziej przemyślany koncept, ciekawe spojrzenie. Stąd tak wysoka ocena u góry, pomimo licznych wad, o których będzie poniżej.

Kreacja postaci: na tak. Król (Kaiser) jest z jednej strony brutalny, trzymający w garści cały kraj, a z drugiej strony - po latach podbojów już gnuśny, nastawiony na zbytki. Mimochodem wspomina się o jego wielkim brzuchu i braku kontaktu z polem bitwy. Uważam, że nie był przesadzony i bardzo mi się to podobało. Jego żona miała tytuł Kaiserina, co znowu zwraca uwagę na kwestie językowe (jak w słowiańskim, żona króla to król-owa, żona Kaisera to Kaiser-ina). Swoją drogą też ciekawa osoba, ale rolę miała krótką. Cress jest chyba jedną z najmocniejszych postaci - jedyna przyjaciółka głównej bohaterki, która opływa w dostatek pochodzący z obcej kultury, o którym nie ma pojęcia, za to z ciekawości chłonie poezję, tłumacząc wiesze. Jest ignorantką, ale nie do końca, wychowana na przyszłą księżniczkę. Bardzo mi się podobało, że była podkreślana jej małostkowość (np. do strojów i klejnotów oraz wzdychania do księcia), natura plotkarska, ale że miała coś w sobie. To na niej też skupiało się to zderzenie kultur (np. używanie chitonu do niepraktycznych celów, bezczeszczenie magicznych klejnotów). Nawet gdy opisywane są stroje dziewczyn (w końcu książka dla nastolatków), robi się to ze smakiem, z lekkim zarysem, czasem znowu z porównaniem kultur, ale nie wali szczegółami do omdlenia. Podobał mi się np. opis sukni na bal maskowy - wystarczyło ze smakiem wspomnieć o barwie, materiale i strukturze przypominającej łuski, a czytelnik sam musiał sobie resztę wyobrazić (strój syreny). Tak to powinno być!

Nie wszystkie postaci były tak wspaniale nakreślone jak Cress czy Kaiser. Głównie chodzi mi o późniejsze Cienie księżniczki. Większość ich dialogów była zbyteczna i małostkowa (np. o całowaniu i ustalaniu, kogo zabić), do tego narażali się głupio ciągle na podsłuch, mimo teoretycznie dobrego wojskowego przygotowania (częściowego, pod presją czasu, ale jednak). Zachowywali się po prostu głupio i nieznośnie, jak banda dzieci. Ja wiem, że mówimy o postaciach, które są nastolatkami, ale jeśli byli po takich przejściach, jak mówili, to zmienia się perspektywa, doświadczenie robi swoje. Przez to wyglądali sztucznie, a nawet fałszywie.

Osobno omówię główną bohaterkę, tytułową księżniczkę Popiołów (Thora/ Theodesia) i jej relacji z księciem Sorenem (syna Kaisera, króla). Najpierw dziewczyna - trudna postać. Początkowo bardzo mi się podobała. Ciężka sytuacja, tortury, samotność, odosobnienie i dziwne metody jej uciśnienia przez dwór. Jej wspominanie dawnego świata na bieżąco, gdy coś zobaczyła (np. klejnoty we włosach, elementy garderoby), fragmenty przeszłości i mitów. Mam wrażenie, że autorka dopiero w połowie książki pomyślała, że fajnie by było umieścić akcję w zamku, w którym wychowała się jako dziecko i potem została podbita, ponieważ dopiero od połowy jest to podkreślane. Potem autorce nie chciało się przelecieć kilka stron do przodu, a to duży minus...

Niekonsekwencja jest jednym z największych błędów w tej książce. A zdziwiłam się, bo było to kiedyś dobre wydawnictwo. Widać, że nikt nie dokonał korekty treści (redakcyjnie i gramatycznie jest dobrze), dokonując potrzebnych poprawek. Wygląda na to, że zaoszczędzono na recenzencie albo go w ogóle nie było. Po prostu nikt tego wcześniej nie przeczytał, nie zaproponował zmian. I tak np. Thora mówi, że nigdy nie próbowała się przypodobać mężczyźnie, a kilka stron dalej wali, że zawsze w takich sytuacjach czuje się niepewnie. Po prostu relacja Thory z Sorenem jest... okropna. Nieprzemyślana, pisana na szybko. Dużo rzeczy się powtarza. Księżniczka wydala liczne przemyślenia, a potem nagle uważa inaczej (bez zaznaczenia, że zmieniła zdanie). W ogóle pomysł z uwiedzeniem księcia jest tak bezsensowny, że to aż niemożliwe. Główna bohaterka nie ma na to pomysłu, z jednej strony mówi, że jest w tym świetna, z innej przypomina o totalnym braku doświadczenia nawert w pocałunkach. Od tego momentu historia leci na łeb na szyję - od wspaniale przedstawionego świata, ciekawych postaci do... czegoś niesamowicie złego.

Co się stało? Nie potrafię tego zrozumieć. Najwyraźniej autorka nie potrafi w intrygi i relacje międzyludzkie. Od momentu, gdy ustalana jest ucieczka, wszystko się miesza, raz jest tak, raz tak. Są tunele, które najpierw znane są wszystkim strażnikom w pałacu, potem tylko księżniczce, ale nie wszystkie, bo księciunio też tam coś lepiej wie. Nie rozumiałam, dlaczego to głównej bohaterce kazano zabijać trucizną, mimo że to jej poplecznicy mieli zdolność niewidzialności! Byli wszędzie, dostęp do każdego zakamarku w zamku, żyli w cieniu - idealne miesjce obserwacyjne oraz punkt wyjściowy do zabijania znienacka. Nie potrafili jednak z tego korzystać. Po prostu brak tu konsekwencji i logiki akcji. Podejrzewam, że od połowy książka pisana była na szybko, by zdążyć do deadline'u i nie było juz czasu na poprawki. Zmarnowany potencjał. 

Podsumowując: ja nie będę pisać, że warto. Jest tu wciąż bardzo dużo do poprawy, bym mogła tak po prostu polecić z czystym sercem. Wypisałam po prostu plusy i minusy. Ogromnym plusem jest świat przedstawiony, po prostu idealny, ale minusem relacje między postaciami oraz niektóre intrygi. Jest to trylogia, więc może w następnych tomach będzie lepiej. Ja niedługo sięgnę po drugi i zobaczymy. Smutno mi jednak, że tak dobry początek został tak bardzo zniszczony. Nie potrafię zrozumieć, jak to się mogło stać.

niedziela, 16 marca 2025

Przystanek CCVII: Przeczucie Skrzydlewskiej

     

Autor: Ludka Skrzydlewska
Tytuł: Przeczucie
Wydawnictwo: Editio Red
Rok wydania: 2021
Liczba stron: 376
Gatunek: romans
Ogólna ocena: 0/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk mówi, że lepiej idź na spacer 



Czasem dokonuję głupich wyborów. Jednym z nich jest właśnie książka powyżej. Stwierdziłam, że skoro opisuje się go jako kryminał, sensacja, thriller (m.in. na lubimy.pl), do tego całkiem morczna okładka, to może bezpieczna opcja na poznanie tej autorki, ponieważ jednak sporo pozycji wydaje. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to zwykły tani romans skopiowany z tych popularnych. Słowem - wynudziłam się nieziemsko i mam jad w oczach.

A mogło być... dobrze. Akcja książki dzieje się w USA blisko Nowego Orleanu, by koncept voodoo miał sens. To sztampowa historia o tym, że [SPOILER] na jakimś zadupiu jest jakaś tajemnica związana z masowymi ucieczkami młodych (chociaż "3" to moim zdaniem nie masowa, liczbowo się tu nie zgadzało), wszyscy tam wierzą w czary, a rozwiązaniem są ofiary z ludzi. Piszę o tym wprost, ponieważ takich opowieści było już tysiące i jest to kolejne beznamiętne powtórzenie, więc nie ma co ukrywać. A to właśnie chciałam najbardziej zaznaczyć. Ale niech będzie, że można by było sobie o czymś takim poczytać, ucieszyć się, że zgadło się rozwiązanie tak szybko i żyć dalej w pokoju. Nieee, to by było za proste - wciśniemy na chama łzawe romansidło, by było "ciekawiej".

Nie mam pojęcia, czy atmosfera amerykańska została dobrze zarysowana - tam mnie nigdy jeszcze nie zawiało. Ale generalnie - wspominając filmy amerykańskie - chyba się zgadza. Znawcą jednak nie jestem, więc nie porównuję, ale jeśli tam naprawdę do wszystkich mówią "złotko", to nie jadę.

[Spoiler] w ogóle sam akt ofiary jest bezsensowny. Oczywiście w amerykańskim stylu, na bogato cała wieś zbiera się w jednym miejscu, by palić i plądrować, z pochodniami, by był klimat. Ta, klimat, że wow... potem seria pt. "palimy czy nie", "kto chce", "wyjdź za mnie" i oczywiście nieśmiertelne "zginę za ciebie". Już nie mówiąc, że nie ma w tym logiki - główna bohaterka powinna zgodzić się na warunki i tyle, potem źle przeprowadzić rytuał - wszyscy żyją. Ucieczka przez bagna i jezioro była po prostu żenująca... A na drugim końcu jeziora powstał Nowy Orlean, który geograficznie mi nie pasował w przedstawieniu miasta. Po co raz na jakiś czas jechać tam pół dnia, jeśli łódką jest szybciej? 

Ale historia (powiedzmy pseudo) kryminalna może być, gdyby nie została okraszona niedorozwiniętym romansem - kompletnie kopia Penelope Douglas (tak na oko, czytałam tylko jedną jej książkę, recenzja jest w spisie), tyle że TE akcje dzieją się generalnie w łóżku, ale nie na blacie w kuchni, bo tam nie ma sąsiadów. Totalne kopiuj-wklej. Żadnej weny twórczej. Te teksty pseudo śmieszne czy tam seksualne były poniżej jakiegokolwiek poziomu. Śmiertelnie nudne sceny łóżkowe, popełniłabym harakiri, gdybym miała odpowiedni miecz - lepsze to, niż to czytać. Ponadto nie ogarniałam przez całą książkę, dlaczego nagle kulejący facet staje się powalająco przystojny. Ja widziałam w nim takiego a la westernowego dziadka, wiadomo w jakim kapeluszu, a ta nagle wyskakuje z "omg jego klata". Też nie wiem, jak ktoś z urazem biodra może podnosić dorosłą kobietę, ale nie wnikam. W ogóle postaci nagle stają się "milsze oku" głównej bohaterki. Redaktor gazety najpierw jest zwykłym kolesiem (znowu myślałam, że wiekowo zbliżony do lat starczych - wiecie, doświadczenie w mediach i pracy pisarskiej itp.), a potem nagle pstryk! i mamy bogatego przystojnaka, który pragnie jej, że hoł hoł hoł.

Generalnie wiadomo, jak jest w tych sztampowych współczesnych romansach:
1) Piękna dziewczyna niedoceniająca siebie i swoich walorów, ale wszyscy jej pragną,
2) kaloryfer na klacie i marzenia o zerwaniu jego koszuli,
3) Napięcie między ofiarami tak ostre, że nawet w masło nie wejdzie,
Tak, jestem prostolinijna. Gdyby autor miał talent, można z tym coś zrobić, ale gdy mu się nie chce, robi kopiuj-wklej, zmienia scenerię i kasa leci. Dlaczego mam takie działanie oceniać pozytywnie? 

Przejdźmy do głównej bohaterki. Łączyłam ją wizualnie z postacią z okładki, ale w książce jawi się jako przepiękne bóstwo typu "ojejku", rodem z pozycji dla typowych nastolatek. Nie pasowało mi to, szczególnie do "poważnej nagradzanej dziennikarki sensacyjnej, którą ścigają gansterzy", naznaczonej traumą, a piszczącej jak dziecko na widok sukienek. Ciągle opisuje stroje, jaką kieckę widzi itp. W książce sygnowanej jako kryminał... Myślałam, że się potnę. Do tego na każdy kompement (a jest ich bez liku) odpowiada skromnie, więc każdy facet biegnie jej powiedzieć, że nie, że ona nie zdaje sobie sprawy, jaka jest piękna i mądra! Do pożygu... Nie można było raz takiej akcji zrobić, jeśli już? Kogo ma to dowartościować? Autorkę? Do tego jak wspomniałam, główna bohaterka jest dziennikarzem śledczym na wygnaniu, bo - prawie cytuję - była za dobra w swojej pracy, nagradzana i że ona jest za zdolna w ogóle, aby w tej książce być (tak, to już dodałam od siebie). A prosta sprawa zajęła jej jakieś 300 stron, hehe. Da się zgadnąć gdzieś po 50.

Nie wiem, do kogo kierowana była ta pozycja. Jest tak mocno infantylna, że kierowałabym ją do młodzieży, ale są tam sceny łóżkowe. Więc nie wiem, do osiemnastolatków? Ale takich, co nie liczą na zbyt wiele... Może pijanych osiemnastolatków? Faceci tu się nie odnają, nawet nie próbujcie.

Podsumowując: ja nie przykładam do tego ręki. Jeśli ktoś lubuje się w romansach typu Douglas czy Hoover, niech sięga, chociaż nie wiem, czemu by nie wziąć oryginału, a nie wspierać liczne kopie. Nie, że przytaczam te nazwiska z lubością, wręcz przeciwnie. Specjalnie nie jadłam kolacji, by jej przy nich nie zwrócić. Będę szczera, ja tak dennej książki dawno nie widziałam i nie polecam jej nikomu - bo nie jestem bez serca. Skatowałam tym czytaniem siebie, inni niech nie cierpią. Nie wiem, po co ją czytać, a tym bardziej kupować. Takie kopiuj-wklej może zrobić przecież chat GPT prawie lub całkowicie za darmo. Zakładam, że jemu to lepiej pójdzie.

środa, 5 marca 2025

Przystanek CCVI: Kukułka i wrona oraz Szata z piór Wolff


Autor: Magdalena Wolff
Tytuł: Kukułka i wrona + Szata z piór (tom 2)
Tytuł serii: Moc korzeni (chyba 3 tomy)
Wydawnictwo: Oficynka
Rok wydania: 2020-2024
Gatunek: fantastyka, romans
Ogólna ocena: 8/10
Czy wnerwiła Kocyk? Kocyk zadowolony! 



Chciałam dzisiaj napisać recenzję całej serii, ale gdy skończyłam tom II okazało się, że nie jest on ostatni... Że jest przynajmniej jeszcze jeden, który zaraz się ukaże (za dokładnie 5 dni, 10 marca 2025). Także plan był wielki, wyszło jak zwykle. Poniżej przedstawiam recenzję dwóch tomów serii.

Seria "Moc korzeni" składa się z (na razie) trzech tomów, tj.:
- Kukułka i wrona, 2020,
- Szata z piór, 2022,
- Lot jastrzębia, 2025,
Jak widać, tomy nie pokazują się regularnie i po przeczytaniu poprzedniej części, można zapomnieć, o czym to było i że jeszcze ma być kolejny. To duży jednak minus.

A seria jest dobra, więc dobrze byłoby pamiętać. Chodzi o mocne klimaty słowiańskie, taka "Stara baśń" w bardziej nastoletniej niż poważny Kraszewski formie. Spora wiedza na temat słowiańskiej mitologii. Przywołałam skojarzenie z literaturą Kraszewskiego, ponieważ tutaj też jest sporo opisów - obrzędów, zapachów kwiatów, używanych substancji - naprawdę rozwinięty świat przedstawiony i wydarzenia, nastoletnie są jednak według mnie przedstawione więzi międzyludzkie. To mimo wszystko każe twierdzić, że autorka zrobiła spory research (choć to fanstastyka, więc część rzeczy będzie zmyślona), a jest po japonistyce. To pokazuje, że można, jeśli się człowiek postara i chce. Do tego zaznaczam, że nie ma w tych tomach większych błędów, gramatycznych lub redaktorskich, dlatego ukłon w stronę wydawnictwa!

Treść książki jest mocna. Sporo się dzieje i czytelnik nie ma czasu się nudzić. Chodzi o zderzenie dwóch religii. Jedna jest słowiańska, a druga bardzo przypomina chrześcijaństwo (ale nic nie powiedziano oczywiście wprost, także bez krytyki). Nie wszystkie opisane obrzędy lub nazwy faktycznie pochodzą z jednego lub drugiego nurtu religijnego (szczególnie mirianizmu), ale wiele się zgadza (np. nazwy bóstw, niektórych obrzędów). Zaznaczam, aby nie korzystać z tej serii jako komendium wiedzy.

Także, co się dzieje - SPOILER!- w wyniku zdrzeń religijnych nowa religia chce zniszczyć drugą, poczynając od pewnego grodu i wytępiając cały ród. Zagłada przeocza jednak jedną dziewczynę (Warcisławę), która staje się z rozpędu księżniczką. Nie bardzo wiem jednak czemu - nazywana jest tak od drugiego tomu, a przecież jest tylko przedstawicielką rodu, do tego była zamężna. Dla mnie to nieścisłość, ciągota do tytułów albo marzenie dołączenia do rzeszy Disney'a. Wiem, czepiam się, ale nie potrafię dociec. W każdym razie to wydarzenie staje się początkiem diametralnej przemiany dziewczyny z wystraszonego pisklątka do prawdziwej pani, a może nawet wiedźmy. Pojawiają się motywy baśniowe - Wacia musi wykonać zadania Baba Jagi, spełniać i zyskiwać różne przysięgi, wszystko, co sprawi, że dorośnie, zmieni się podczas podróży do celu.

Warto zaznaczyć, że Warcisława nie jest określana jako młoda niedoświadczona dziewczyna. Przeżyła traumę w wyniku ślubu z księciem z innego kraju i tutaj jasno jest zaznaczona słaba rola kobiety w takich układach. Dziewczyna prócz przemocy z ręki męża, doświadczyła także wrzucenia w świat, którego kultury i języka w ogóle nie znała, co również przełożyło się na jej zamknięty charakter. Nie, że życzę bohaterom wszystkiego złego, ale dzięki bogatej przeszłości Warcisławy w książce pojawia się sporo momentów, które są ciekawe, a treść urozmaicona (nie na jedno kopyto).

Pierwszy tom opowiada w zasadzie przeszłość dziewczyny, przepracowanie jej traum oraz poznawanie magii, z którą tak naprawdę Warcisława zderza się po raz pierwszy. Drugi tom to już o kobiecie, która jest pewna siebie i zna swoją wartość, walczy o swoje oraz o misję odbicia ziem swoich przodków, dokonania zemsty. To też powrót z lasu, magicznej krainy do świata ludzi. Zakładam, że trzeci tom będzie już o wspaniałym locie głównej bohaterki na tron i jej triumfie - ale to zobaczymy. Znaczy ja na pewno przeczytam ostatni tom.

Imiona i nazwy. Wszystkie stylizowane są na słowiańskie - raczej są zmyślone, ale pięknie brzmią. Stąd mamy główną bohaterkę Warcisławę, w skrócie Wacię, Wszemiłę, Dargorada (to w ogóle odjechane), ale jest też tradycyjny Miłosz czy Mirka. Ludy germańskie mają swoje oddzielne nazwy, tj. Wilhelm, Winand, Gerda.

Oczywiście, jest też miłość, bo bez tego ostatnio się nie da. To najsłabszy wątek w całej serii. Nie chodzi jedynie o to, że istnieje, ale jak jest poprowadzony. Warcisława zakochuje się w istocie z lasu i w sumie jest to zderzenie dwóch kultur, ale to im nie przeszkadza aż tak bardzo jak jakieś wyimaginowane powody kłótni i cichych dni. Potem wspaniałomyślnie się godzą, by następnie ponownie znaleźć powód... Dla mnie nie było to idealne, jakoś tak przeciągane. Można było to poprowadzić lepiej. W drugim tomie mam wrażenie, że autorka nie wiedziała, co z nimi zrobić, jak ich jeszcze skłócać, więc też jest słabo. Dziwi mnie, że wszystko jest tak świetnie dograne, fabuła, główny motyw, świat przedstawiony, intrygi, wojny - a tu... TO. Nie jest tak strasznie, ale na tle tak fajnie poukładanej fabuły to kole w oko. Sprawy sercowe pozostałych bohaterów są ciekawsze, np. Lestka i Mirki, ale pod koniec drugiego tomu znowu coś się stało i bardzo się męczyłam, by doczytać ich historie do końca. Najciekawiej chyba wyszła historia miłosna Gerdy, ale może zostać porządnie zniszczona w tomie 3, więc się wstrzymuję z oceną.

Uwaga: książkę dedykowałabym nastolatkom, ponieważ język i przedstawienie postaci bardziej im by się wpasowywał, ale są sceny erotyczne... Nie mocne, ale jednak są, szczególnie w pierwszym tomie. W ogóle pojawia się też wątek LGBT, ale nie rozwinięty (drugi tom i pewne + trzeci).

Podsumowując: wysoką ocenę dałam tej książce za cały świat przedstawiony, dobre opisy, ciekawie przeprowadzone dialogi, postaci, opis religii i serię zdarzeń, odcięłam za relacje międzyludzkie - w większości są nieco infantylne, szczególnie Warcisławy a leszego. Ale nie jest to mankament, za który można obcinać głowy - mnie się mniej podobało z tego powodu, ale może to książka dedykowana bardziej młodym, a ja się już jednak nie wpisuję.