sobota, 19 sierpnia 2023

Przystanek CLXXXVIII: Kajś Rokita

 

Autor: Zbigniew Rokita
Tytuł: Kajś. Opowieści o Górnym Śląsku
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2020
Ilość stron: 317
Gatunek: reportaż
Ogólna ocena: 10/10
Czy wnerwiła Kocyk? Skłoniła do wielu przemyśleń o swoich sąsiadach <shit, chyba się trzeba stąd szybko wyprowadzić> 




Wiem, wiem, nie jestem regularna i w ogóle... Ale wracam. Zawsze wracam. Teraz miałam prawdziwy odwyk książkowy, sporo się u mnie działo, ale nie bójcie żaby, nadrabiam temat i przyprowadzam szeroki zakres lekturowy z tysiąca dziedzin. Do dzieła!

Dzisiaj na tapecie reportaż, pozycja od Zbigniewa Rokity. Historia tego, jak ja w ogóle dotarłam do tej książki również jest ciekawa - pożyczyła mi ją koleżanka z pracy, Ślązaczka z tzw. dziada-pradziada, mocno czująca swą tożsamość mniejszościową. Kilka rozmów z nią zaowocowało dodatkową lekturą, bo człowiek w końcu musi się codziennie dokształcać, poznawać coś nowego, inaczej zostaje takim ogołoconym strachem na wróble, wyzutym ze swego humanizmu.

To, że mieszkając w województwie śląskim wypadałoby znać jego historię nie jest nikomu obce. Niestety, mieszkanie na Pomorzu czy w Warszawie takiej niewiedzy nie tłumaczy, w końcu to część terenu Polski (i odwrotnie, warto poznać historię Kaszub, jak i innych terenów). Na szczęście ktoś coś w tym temacie już słyszał, gdzieś się tam obiło o uszy. Ja sama mieszkając w Zagłębiu i związana nieco ze Śląskiem (mam tam przyjaciół, tam też studiowałam, pracuję i chodziłam tam na zabawy czy zwykły chill out) nauczyłam się niektórych rzeczy o różnicach między niektórymi miastami (np. że Sosnowiec już w nazwie woła o pomoc i dlaczego z wyższych wieżowców w Katowicach, których widok z sięga Zagłębia mieszkania są tańsze), a i z historii coś tam wyszukałam, będąc związana z Czechami i wreszcie - lubiąca wypady na Dolny Śląsk. Do czego zmierzam? Mimo że nigdy nie uważałam siebie za ignorantkę w temacie śląskości, to jednak wcześniej nie wiedziałam, że wiem o niej nie tak wiele, jak podejrzewałam wcześniej.

Książka Rokity otwiera oczy na wiele spraw, tłumaczy różne zjawiska, z których trudno zdać sobie sprawę samemu. Przede wszystkim nie jestem Ślązaczką, nie czuję się związana ani z Zagłębiem, ani ze Śląskiem, mimo że urodziłam się Sosnowiczanką, ale zawsze czułam odrębność moich sąsiadów do własnej tożsamości mocno w nich zakorzenionej, traktującej wręcz zwierzęcą własną odrębność. Wydawało mi się, że ta agresja o najazdach Zagłębiaków i innych na Śląsk jest współcześnie ok, z jednej strony ciągle obecna, ale z drugiej - przecież wszyscy mamy obywatelstwo polskie, więc o co się tak kłócić - nieco nieaktualna. Po lekturze wydaje mi się, że wynika to bardziej z ich potrzeby rysowania granicy, ciągłego upominania się o ten Śląsk, którego nikt nie chce zaakceptować, wpisać prawnie na papier, że tak, owszem, istnieje.

Wjeżdżając na Dolny Śląsk witają nas dwujęzyczne tablice - polskie i niemieckie, które uświadamiają nam, że mniejszości niemieckie są obecne na tych terenach i władze danych miast o nich pamiętają, respektują je. Wjeżdżając do Chorzowa czy Rudy Śląskiej nie widzę tabliczek z nazwami śląskimi, no chyba że na samochodach (np. "dej pozót, bajtel w aucie") czy koszulkach ze śląskimi hasłami. Od lat można przejechać się po Katowicach tramwajem, w których komunikaty są przekazywane po śląsku, ale każdy ma wrażenie, że jest to raczej miejscowa ciekawostka, atrakcja turystyczna, a nie potrzeba, która wyniknęła ze społecznych dążeń. 

W sumie teraz to nawet nie dziwię się, że Ślązacy są tak zmęczeni tą wojną o uznanie ich autonomii (już może nawet nie jako odrębne państwo, ale chociaż o mniejszość narodową, cokolwiek odrębnego), o którą walczą od lat i wciąż się jej im odmawia. Pamiętam, gdy prof. Jolanta Tambor opowiadała mi, że Ślązacy nie mają zestandaryzowanego języka i kultury śląskiej, tak jak mają to Kaszubi i inni, dlatego muszą jeszcze poczekać. Ale to i tak dziwne, że ludzie ogłaszają w rankingach, stronach internetowych i spisach swoją odrębność, a państwo wciąż ma to gdzieś, uznając ich odrębność za zagrożenie, mimo że inne mniejszości już tym niebezpieczeństwem jakoś nie są. Mimo że książka ta dywaguje nad tematem śląskości z historycznego punktu widzenia, szerokim opisem poprzez początki od zera, wojny, czasów powojennych, współczesności, to jednak na ten temat nie potrafiła mi odpowiedzieć.

Nic nigdy nie słyszałam o ołowicy. Owszem, wiem, że ludzie mieszkali i mieszkają zbyt blisko kopalń i hut, że powietrze na Śląsku jest zanieczyszczone i dlatego ich mieszkańcy zapadają na różne choroby, z którymi nie ma problemu w innych rejonach Polski, ale nie sądziłam, że władze polskie często zamiatały podobne tematy - o tak poważnej i wielkiej wadze - pod dywan, skazując tysiące ludzi na niełatwą śmierć. Pamiętam, gdy Australijczyk pytał mnie zdziwiony, dlaczego na tak sporym kontynencie układamy wioski robotnicze (w ogóle domy, bloki) pod samymi hutami, a nie w bezpiecznej odległości od nich. Cóż, najwyraźniej u nas nigdy nie sądzono pracownika zbyt dobrze.

Nie wiedziałam, że Bytom wygląda jak ser szwajcarski, że eksploatowano z niego węgiel zbyt intensywnie, na chwałę nowej Rzeczpospolitej i jej wymagań i teraz w wielu miejscach się zapada. Owszem, wiem, gdzie w Chorzowie jest ulica, na której tąpnięcie zrobiło wyrwę w asfalcie i blok, gdzie puszczona piłeczka turla się ochoczo do przeciwległej ściany, ale nigdy nie sądziłam, że spowodowane jest to tak ogromną ignorancją władz państwowych do bezpieczeństwa społeczeństwa i stanu jego terenu. Jeszcze przed lekturą miałam zamiar zamieszkać w jednym z mieszkań na Śląsku, obecnie myślę o tym w bardzo negatywny sposób, mimo że wiele kopalń przecież zamknięto.

I te wojny wielu polityków, Kazimierza Kutza, Zbigniewa Kadłubka i innych nad pozwoleniem - pozwoleniem! - Ślązakom na własną odrębną tożsamość. Niesamowite, jak Śląsk jest deprecjonowany, usuwany z opinii publicznej, mimo że jego przemysł od lat stanowił najważniejszy punkt Polski, Niemiec, Czech i innych państw, w których rękach akurat się znalazły. Dawny ogromny teren został podzielony, nawet gwara na tych terenach wygląda kompletnie inaczej. Czeski Ślązak ma obecnie mało wspólnego z tym z Polski, niemiecki również nie będzie się czuł swobodnie. Chociaż? Gdyby wspólnie założyli koalicję, może by w końcu coś z tego było. Na każdym kroku pokazują się marzenia Ślązaków o własnym miejscu - jeśli ktoś będzie miał okazję, warto pójść do teatru Zagłębia w Sosnowcu na sztukę "Nikaj", rozprawiających o różnicach Ślązaków i Zagłębiaków (część aktorów mówi po śląsku, jest z Teatru Wyspiańskiego w Katowicach), ale łącząc ten temat z fantastyką - gdyby Śląsk rzeczywiście został oderwany, wojny śląsko-zagłębiowskie, poszukiwanie Mesjasza i wreszcie założenie śląskiej kolonii w kosmosie. Abstrakcja? Może, ale trafna.

Nie podobało mi się porównanie prób dążeń Ślązaków do stworzenia własnego państwa do Żydów - użycia przy tym zwrotów jak "koszerna rolada", odrębnych od Polski świat. Insynuowane podobieństwa wydały mi się żenujące - więcej ich dzieli niż łączy, z punktów wspólnych zaznaczyłabym wyłącznie to, że i Żydzi byli swego czasu uznani za mniejszość narodową. Dalsze jednak wyszukiwanie podobieństw prowadzi do kompletnej abstrakcji - Żydzi po pierwsze zostali wygnani z terenów, na których się urodzili, uciekli w większości na inne kontynenty, ich święta są nietypowe, wreszcie - tworzyli gminy, aby się alienować od reszty społeczeństwa i chronić swoją kulturę przed asymilacją (do której i tak dochodziło, ale to temat na inną okazję), ich język od wieków jest znormalizowany (jidysz, ale i hebrajski, jako język powszechny, powstały z martwych), tradycja jest traktowana ogromnie poważnie i niezmiennie od tysięcy lat. Stawianie przy nich Ślązaka jest jak przyrównywanie sosny do palmy - oba to drzewa, ale naprawdę chcemy w to brnąc dalej?

Wiele dywagacji wokół książki, a mniej na jej temat, ale to tylko świadczy o tym, jak dobra jest to lektura. W wielu miejscach trafia w punkt, w niektórych niestety się powtarza, w innych traktuje temat śląskości z wręcz infantylnym spojrzeniem, co często nie kojarzyło mi się zbyt dobrze. Autor bardzo chciał podpiąć temat "pod siebie", zaznacza, że sam szuka swojej tożsamości, że sam jest Ślązakiem, który jeszcze się dookreśla i nie jest jedyny - także przyjezdni mieszkający na Śląsku, a nie mający śląskich korzeni czują się Ślązakami i chcą być tak traktowani, walczą o nią. W paru jednak miejscach czułam, że nie traktuję przez to autora poważnie. Niekiedy jego fantazja wykracza zbyt daleko, język staje się prostacki (nagromadzony "wkurwami" i innymi), co z jednej strony ma podkreślić emocjonalność, jaka wynika z tego problemu, ale z drugiej - dla mnie jest nie na miejscu. Jeśli zamierzamy być poważni i tak chcemy być traktowani, to zacznijmy od siebie.

Inna sprawa, że autor wyraźnie stara się dotknąć wszystkich tematów - w ogóle je znaleźć, wypytuje różnych ludzi, stara się odwiedzić wszystkie miejsca, które mogą mu pomóc w dookreślaniu własnej tożsamości. Dopiero na końcu książki wspomina o tym, że czasy powojenne dotknęły również jego rodzinę (jego prababcię zgwałcili Sowieci, zaszła w ciążę), przyznaje się także do tematów uważanych za tabu (m.in. wspomniane masowe gwałty popełniane przez "wyzwolicieli", ale i posiadanie dziadka w Wermachcie, śląskość jako "zakamuflowana opcja niemiecka") i próbuje się z nimi rozprawić oraz wytłumaczyć swojej publiczności. Mimo wszystko książkę czytało mi się dobrze, chłonęłam ją z ciekawością. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz