środa, 1 maja 2019

Przystanek XXX: Igrzyska śmierci Collins vs film


Autor: Suzanne Collins
Tytuł serii: Igrzyska śmierci
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok wydania: 2008-2010
Ilość tomów: 3
Gatunek: Literatura młodzieżowa, fantasy, science-fiction
Ogólna ocena: 10/10
Czy wnerwiła Kocyk? Ani trochę, choć "this is Spaaaartaaa!"

Trylogia już w sumie przestarzała, ale ostatnio ją odświeżam, głównie przez ekranizacje. Wciąż raz po raz odkrywam nowe smaczki w całej fabule, kłaniając się ku wyobraźni autorki. Swoją drogą uważam, że cała historia jest wciąż niedoceniana (szczególnie kierowanie jej jako "dla młodzieży"), ale cóż zrobić. Poznajemy historię z punktu widzenia nastolatków, przez co cała trylogia dużo traci na znaczeniu. Można też się zastanowić, dlaczego przeważająca część dzieci to dobre charaktery (silniejsze psychicznie i fizycznie: patrz, matka Katniss), dlaczego zło mieści się głównie w głowach dorosłych.

Choć to dzieci przyzwyczajają się pierwsze do ciężkich warunków, nie znając życia sprzed tych "lepszych dni" (jak np. warszawskie dzieci podczas powstania warszawskiego czy w wojnie w Syrii). Tak więc podstawy gdzieś bym tam widziała, ale w książkach nie zostały dostatecznie wykorzystane.

Fabuła jest banalnie prosta - biedna dziewczyna doświadczona przez los staje się bohaterką, która uwalnia świat spod władzy dyktatora (a nawet dwóch). Nie jest takim sierotą jak Harry Potter w swoich działaniach, mimo że tak jak on większość wydarzeń wprawia w ruch w zasadzie przypadkowo. I do "Zmierzchu" można (niestety) ją porównać, w końcu wokół głównej bohaterki kręci się dwóch kawalerów, a ona nie potrafi wybrać tego jedynego. Pocieszające jest to, że rozterki miłosne bohaterki imieniem Katniss (Everdeen) są zbuforowane do minimum, ba, czasami niektóre symptomy w lekturze da się pominąć (szczególnie gdy za pierwszym razem lekturę się aż połyka - a warto tutaj dodać, że tomy są naprawdę liczne stronnicowo...). Dziewczyna ma po prostu inne sprawy na głowie.

To znowu niezbyt optymistyczna wizja przyszłości. Na ruinach dawnej Ameryki Północnej (bo na co nam ta Euroazja?) powstało państwo Panem, w którym społeczeństwo jest podzielone na dwanaście dystryktów. Ich serce stanowi stolica Panem - Kapitol, gdzie wszelkie produkowane lub wydobywane dobra trafiają, by arystokraci mogli się bawić, a reszta świata - głodować. Każdy z dystryktów zajmuje się jedną gałęzią przemysłową, np. Katniss pochodzi z dystryktu 12, gdzie wydobywany jest węgiel.

Prócz spływających zewsząd dóbr do Kapitolu, raz na rok organizowane się Głodowe Igrzyska, które mają przypominać wszystkim dystryktom o minionych strasznych wydarzeniach oraz to, kto tu naprawdę żądzi. Na czym polegają? Z każdego dystyktu losuje się chłopca i dziewczynkę między 12 (chyba że sprzedało się wcześniej swoje imię za chleb) a 18 rokiem życia, a potem puszcza się wszystkich na wymyślną arenę, gdzie wszyscy muszę się zabijać, bo zwycięzca może być tylko jeden. Do tego wszystkie krwawe potyczki mieszkańcy Kapitolu i dystyktów mogą śledzić w telewizji (taki rozbudowany Big Brother). Aż dziw, że nikt się jeszcze nie zbuntował... Ale między dystryktami brak komunikacji, nad wszystkim i wszystkimi panuje Kapitol. Przestrogą dla wszystkich jest dystrykt 13, który został zniszczony, ponieważ chciał przeprowadzić rebelię.

Uważam, że na plus autorka opisała przepaść dzielącą bogatych i biednych (wizyta Katniss i Peete'a w Kapitolu w tomie II), tą fizyczną i mentalną, albo stress pourazowy ludzi, którzy przeżyli Igrzyska. Początkowo niektórzy bohaterowie są nieciekawi i mamy ich dość, później okazuje się, że ich zachowanie spowodowane jest traumatyczną przeszłością i przez to lepiej je rozumiemy (Haymitch na początku to wkurzający pijak, później zaczęłam go uwielbiać, Effie to pusta wkurzająca lala, która dopiero później ukazuje swoją wrażliwość). Postaci wypadają logicznie i niezwykle ludzko (np. załamanie się matki Katniss po śmierci męża), są również bardzo charakterystyczne, dlatego nie sposób nikogo pomylić. Ze wszystkim bohaterów polubiłam chyba jednak najbardziej kota Prim - zwierzak przeżywał wszystko niczym karaluch, miewał własne humorki oraz dziwne porozumienie z Katniss, którą początkowo darzył szczerą nienawiścią, na końcu jednak łączył się z nią w bólu po stracie siostry.

W sumie ciekawe zakończenie historii - Katniss przez całe książkowe życie stara się chronić siostrę przed okrutnym światem; to jej dawała ostatni kęs chleba, za nią zgłosiła się na Igrzyska, za nią biegła, zamiast schronić się w schronie przeciwlotniczym. Ostatecznie gdy Prim ginie, Katniss rozpoczyna swoje życie.   

Dzieci umierają na arenie, wszystko na chwałę prezydenta Snowa, co oczywiście od razu kojarzy się z Rzymem, mimo że zmultimedializowana arena w ogóle nie przypomina tradycyjnego Koloseum, a głodne lwy zastępują zupełnie inne zjawiska. Swoją drogą królem telewizyjnej otoczki jest Caesar (Flickerman), być może to właśnie on stanowił twarz tych Igrzysk, prawdziwego cesarza. Media są bardzo ważne - to tam poznawani są uczestnicy Igrzysk, tam muszą odgrywać swoje role,  grając na emocjach, by później na arenie jakis sponsor im pomógł. Później sama Katniss musi zmierzyć się z byciem twarzą rewolucji, czyli udawać szereg uczuć, oszukiwać widzów, by poszli na śmierć.

Ogólnie wielki plus dla zaskakujących pomysłów, np. mutanci wyrabiani z ludzkich ciał, kolejne Igrzyska Katniss (a w Kapitolu przeszła trzecie), zmienianie wspomnień za pomocą jadu specjalnych pszczół. Jakby nie było, prezydent Snow musiał posiadać w swoim Kapitolu prawdziwe laboratorium eksperymentalne. No i końcówka wbija w fotel (może tylko nie ostatni, zwięczający wszystko rodział, wiadomo). Język nie wydumany, wypadające autentycznie opisy, dość krótkie, dopasowane do szybkiej akcji (tu za wiele plusów się nie odnajdzie). Oraz historia mówiąca aż nazbyt wiele o historii oraz aktualnej sytuacji państwowej wielu krajów, jednak z przyszłych wizji świata. Ostatecznie to też dobra rozrywka dla oka. Książkowa i filmowa wersja bowiem niczym szczególnie się od siebie nie różnią (tylko niektórym przedstaweniem wątków). Zachęcam do lektury, choć powiem szczerze, że w związku z niezłą muzyką filmową (np. "Drzewo wisielców"), filmu proszę nie unikać (choć mierzi to, że ostatnią część podzielono na dwa filmy...).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz