wtorek, 20 lutego 2024

Przystanek CXCIII: When I met Nowak


Autor: Wiktoria Nowak
Tytuł tomu: When I met you
Tytuł serii: Cure me
Wydawnictwo: Romantyczne
Rok wydania: 2023
Ilość tomów: na razie 1
Gatunek: romans, nad którym nikomu nie chciało się myśleć
Ogólna ocena: poniżej wszelkiej krytyki
Czy wnerwiła Kocyk? TO JAKIŚ CHOLERNIE NIESMACZNY ŻART 



OSTRZEŻENIE: Niech młodzież tego nie czyta, przewijajcie dalej.

Są książki świetne, dobre i złe. Nie mam problemu w ocenie pozycji, które są nieco słabsze, którym coś nie wyszło, ale... Od razu zapytam: gdzie mam wsadzić tą wspomnianą wyżej? Bo cisną mi się same niecenzuralne słowa. Spotykam różne książki, czytuję różne recenzje czy opinie, ale nie mogę wyjść z podziwu, że tak wiele pseudorecenzentów (na okładce widnieje ich 14-stu - ciekawe, co brali i ile to stoi na rynku) robi coś takiego, wystawiając pozytywną opinię czemuś tak dennemu, co nie nadaje się nawet na najtańszy papier toaletowy. I uprzedzam - nie, nie chodzi o cholerny gust, różnicę w zdaniach czy odmianie w doświadczeniu i Bóg wie, jakie jeszcze wymówki na to, że komuś nie chciało się zrobić researchu/ czegoś przeczytać/ dopracować/ napracować/ przemyśleć (kiedy coś robić, to włącz mózg, bardzo proszę), w ogóle - chcesz być pisarzem? To w jakim celu postanawiasz wydać chłam? Komu/ czemu? Dla trochę kasy? Matko jedyna, to jest sygnowane twoim nazwiskiem, nie wstyd ci?? Twoje dzieci będą to widzieć, TWOI znajomi, krewni. To jak pokazywanie dolnej części pleców na Instagramie i podpisywanie tego pytaniem "czy w rowku powinnam/ powinienem wytatuować sobie literkę D, aby ludzie wiedzieli, gdzie mam tył?". Taki ślad chcecie pozostawić po sobie? Chcecie odgrywać klaunów, to zapraszam do cyrku, a nie robić z księgarni i bibliotek cholerne burdele. Ogarnijcie się! A potem zdziwko, że nikt nie kupuje książek, że "Polacy nie czytają". Serio?? A co mają czytać? Ja się strasznie cieszę, że po takie badziewie nie sięgają!

Chodzi o zwykłą uczciwość, szczerość i szacunek do rzeszy czytelników, którzy cię słuchają, drogi pseudopisarzu, pseudorecenzencie, pseudoredaktorze, pseudowydawco <miejsce na inne takie, ręka mnie rozbolała, jakbym wymieniała polityków>.

Ach, jeszcze ktoś to wydał - czyją córeczką w wydawnictwie jest pani Nowak? Drukowanie 500-stronicowych wypocin licealistki, która ledwo poznała zasadę 2+2, co może pójść nie tak... Nie przeczytanie jej wypracowania, bo "za długie", nie oddanie do prawdziwej korekty, redakcji, nie skonsultowanie planów wydawniczych, nieeeee... niezrobienie zupełnie nic w stronę stworzenia przynajmniej namiastki normalnej powieści, którą dałoby się przeczytać. Jeśli takie są wasze aspiracje, to nawet nie muszę wyrażać nadziei na wasz rychły koniec, ponieważ ja do niego już macham.


 
Obecna literatura popularna jest śmietniskiem niepomiernie obskurnym, trzeba naprawdę uważać, by nie zaryć ryjkiem w rozkładające się pozostałości odzwierzęce. Ta powyższa "powieść" jest tego sztandarowym przykładem. Taki odpad NIGDY nie powinien zostać opublikowany. Ale, oczywiście, jest to moje OSOBISTE zdanie. Po pierwsze: jak można opublikować coś bez żadnej konsultacji z kimś znającymi chociaż język polski? Ja już nie mówię o literatach, polonistach, edytorów, redaktorów, tylko zwykłych ludzi potrafiących czytać. Do tego jak muszą się czuć pracownicy, których nazwiska przypadkowo dopisano przy nic nieznaczących pozycjach:

Redaktor: Anna Dziedzic
Korekta: Patrycja Kubas

Ciągle w całej powieści albo brakuje najważniejszego w zdaniu czasownika, a czasem w ogóle całych fraz, tak na całego i człowiek nie wiem, czy dana postać cierpi na jakąś dysfunkcję, przez którą jej wypowiedzi są niezrozumiałe, czy to jakiś taki chory żarcik pseudowydawcy. Nie wspomnę o biednym języku wsadzanym w usta bohaterów, przez co ich dialogi wyglądają jak zaczerpnięte od meneli spod monopolu. Zapewne zostały zaczęrpnięte z życia, trącą nierozwiniętym jeszcze nastoletnim umysłem (pseudoautorka chodzi do liceum), który dodatkowo skupia się głównie na idei tiktoka niż na dopracowaniu treści. I tak przez 500 stron katorgi. Matko jedyna... Nawet masochiści nie są tak zdesperowani. Kto wie? Może korektor też tak stwierdził, porzucając poprawę za 1zł/ 1 800 zzs losowi.

Jeśli ludzie wzięli za to kasę, a nie dostali karę, to... nie wiem, jak to nazwać. Pralnia brudnych pieniędzy? Może ta książka to szyfr dla tajnych ugrupowań, które wydają rozkazy w związku z przejęciem władzy nad światem? Wolałabym to, niż smutną prawdę.

Jeśli ktoś mi rzuci teraz tekstem w stylu "ale przecież ważniejsza jest treść", to to drugie - jeśli krew mnie nie zdąży zalać potężną falą tsunami, to odpowiem, że nieeee, nie w tym, jak i wielu podobnych przypadkach. Historia jest bladym romansem, w którym wszyscy nastolatkowie tracą czas na stosunki raczej jednoznaczne + achy i ochy dziewczynek w stylu dlaczego nie ja/ dlaczego on to zrobił/ ach ta klata/ fiut, pardon, wybrzuszenie na spodniach. Tak naprawdę streściłam właśnie 500 stron, więc nie ma za co. Na głównej tapecie jakaś nielogiczna i nieprzemyślana w jakikolwiek sposób relacja bad boy'a z bohaterką z otyłością, której kilogramy wyparowały jak kamfora dzięki chyba wróżce chrzestnej, dodam, że wszyscy rzygają bogactwem jak mój kot sierścią. Na takim tle próba przedstawienia toksycznej relacji i elementów przemocy psychicznej skończyła się na jakimś tańcu parodii i kpiny z jakichkolwiek podstaw psychologii, logiki i mojej miłości do sensu. Może dlatego, gdy np. główna bohaterka rzyga i błaga, by podrzucono ją do domu, to spokojnie wdaje się jeszcze w bijatykę i godzinną dyskusję, która chyba miała się cechować elokwencją i humorem, ale cóż, nie wyszło. Ja się właśnie tak czułam przez całą tą "przygodę". Ale btw, powinnam się kapnąć, że coś jest nie tak już na początku, ponieważ w drugim rozdziale Hope czyta Colleen Hoover, a w kolejnych Parks (ten bad boy) nie dość, że robi to samo (sic!), to jeszcze ją cytuje. Jakaś reklama na boku czy coś? Najwyraźniej największa idolka autorki. To był znak, by, to lepiej nie dochodzić do następnych rozdziałów tej hańby. Jedna scena pseudoksiążki przypomina niebezpiecznie "Breakfast club" (dzieci siedzą po lekcjach za karę w szkole), oczywiście mocno spłycony i pozbawiony puenty.

Boli mnie najbardziej, że ta książka próbowała się bronić tym, że jej treść zahacza o tzw. trudne tematu typu bulimia/ otyłość/ przemoc psychiczna/ szkolne fale. Droga pseudoautorko: wsadzenie przypadkowego cytatu to nie "pokazanie problemu w całej okazałości" lub "dodanie otuchy osobom z problemami", podobnie jak fakt, że bulimia to nie jedno rzygnięcie bohaterki po zjedzeniu podwójnego sera. To po prostu lenistwo i brak pomysłu, nie wspomnieć o potrzebie planingu w tego typu planingu. Naprawdę, przeczytanie definicji na internecie to taki problem? Jasny szlag, to szczerze współczuję. Dodam: nie wystarczy "wiedzieć", co to bulimia - jeśli o tym piszesz (porywasz się na to), w takim razie próbuj zrobić z tego przekaz, a nie wysypisko przypadkowych liter, jakie powstało z tej pożal się Boże pseudoksiążki. Śmietnik byłby lepszym miejscem, domem takich badziewi.

Nie chcę się już więcej nad tym roztkliwiać. Ta pozycja to po prostu bagno niespełnionych marzeń dziecka-licealistki, które chciało zostać pisarką, więc korzystając ze znajomości tupnęło nóżką i wydało byle co. Żal mi takiego świata. Będę szerokim łukiem omijać to pseudowydawnictwo i ich pracowników, a tym bardziej rzygać na wzmiankę o nim, wszystkich ostrzegając przed parszywym błędem, jakim będzie zakup jakiejkolwiek ich pozycji. Wy to chcecie czytać? No i na zdrowie. Ale potem nie wmawiajcie mi przynajmniej, że sięgacie po literaturę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz