sobota, 2 maja 2020

Przystanek XCIV: Brithday girl Douglas


Autor: Penelope Douglas
Tytuł: Brithday girl
Tłumacz: Maciej Olbryś
Wydawnictwo: NieZwykłe
Rok wydania: 2019
Ilość stron: 470
Gatunek: Literatura obyczajowa/ romans
Ogólna ocena: 3/10
Czy wnerwiła Kocyk? Chyba tak, bo Kocyk od czterech dni po zakończeniu lektury wali głową w ścianę lub klęczy na podłodze - najwyraźniej wkroczył na drogę oświecenia

Źródło: taniaksiazka.pl

Przez parę dni zastanawiałam się, co powiedzieć, bo w odróżnieniu do wielu opinii uważam, że to nie jest dobra książka. Z jednej strony jest tak naiwna, że dedykowałabym ją młodzieży, z drugiej strony jest tam na tyle wątłej natury seksu, że jak już, to lepiej dla dorosłych. Tyle, że po co ich truć? Nie wymyślę leku na całe zło tej lektury i chyba nie będę się starać. Bo i po co?

Myślę za to, że fanom Hoover to się spodoba. W zasadzie piszą tak samo, ten sam schemat, tylko sceneria nieco inna. Piękna młoda niewyżyta seksualnie dziewczyna, ale rzecz jasna całkiem tego nieświadoma, przeciętna obywatelka zwykłego miasteczka, w której wszyscy się znają, jednocześnie nie znając się w ogóle... Ja wiem, że to bez sensu, ale przecież mówię, jak jest. Nagle Amor strzeli i pozna starszego pana również wymagającego, na którego - rzecz jasna - leci większość wspomnianej miejsowości, czyli wszystkie sąsiadki przechadzające się wokół jego wspaniałej posiadłości w dresach (nie, nie ma tam łańcuchów). Ach, i była żona. Na każdej stronie scen łóżkowych (i około nich) kręcą się jedwabne majteczki i staniczki w seksistowskich odcieniach (rzecz jasna szeroko pojęty róż i uwielbiana czerwień). Jakbym weszła do burdelu, gdzie spełniają się wszystkie schematyczne, powtarzające się do omdlenia rytuały. Naprawdę nie można inaczej? Pochylmy się chwilę nad problemem zrywanych stringów. Ja wiem, że to takie męskie, niesamowicie hardcorowe, ale to w ogóle możliwe? Chiński badziew to raczej, ale wysokiej klasy jedwab? I  nie pytam, skąd u spłukanej nastolatki wiecznie liczącej grosz taki materiał (a ja też liczę i nie mam, fenomen Ameryki), ale finezja przedstawień oraz użyty język poniżej krytyki to w ogóle jakieś nieporozumienie. Na razie głównie moje.

Ona i on, Jordan i Pike. Ach, para od pierwszego wejrzenia uwikłana w konflikt interesów, jakie to tragiczne... schematyczne, nudne i do pożygu. Nie ukrywam, że dopóki nie musiałam przelatywać oczami wokół liter układające się w kręcenie tyłka w sypialni bez swojego chłopaka i jaka to Jordan jest mądra, zaradna, samowystarczalna (gdy ma róg biurka) i nie dająca się omamić żadnemu frajerowi, to było nawet nieźle, zwykła nastoletnia historia o nieszczęśliwej, ale niezaprzeczalnej miłości, która jednak magicznie się układa oraz o tym, jak to przyszłość jest niepewna. Rachunki pojawiające się z różnych stron, ona nieszczęśliwa, on chyba jeszcze bardziej i ten trzeci, tak przy okazji jego syn, (tak, wtf) bawiący się na całego i wciąż nie wiem za co. Nawet gdy na końcu książki zmienił swoje postawy życiowe to i tak ciągle byłam pod wrażeniem, jak to się stało, że mało moralne postaci nigdy nie kopnęli go w zad ze zdwojoną siłą. Ale ok, nie oceniam. Pf, jasne, że to robię, ale z drugiej strony rozumiem, że czasem lub bez przerwy życiowo nie jest to takie proste i dajemy się bezwiednie rucha... ehm, podpadamy logice i giniemy na froncie.

Powiedzmy parę słów o Jordan. Jeśli mam mówić o plusach, to jej tam nie będzie, ale pomysł na tytuł był tutaj chyba jedynie dobrze przemyślaną rzeczą. No i intryga - to żaden spoiler, skoro chwali się na okładce - facet zakochany w dziewczynie swojego syna. Że wszystko potem to jakaś opera mydlana teraz nie dodaję, oj, już poszło...

Ale tytuł, tak tytuł - dziewczyna od świeczek, wiecznie zdmuchująca każdą z marzeniem, rozpoczynająca swoją prawie 500-stronnicową gehennę od własnych kiepskich urodzin, o których pamięta tylko siostra, a świętuje obcy człowiek w kinie, ojciec jej chłopaka... no, żal. Wiecznie pomiatana niewolnica była lub teraźniejsza chyba wszystkich chłopców w okolicy, ale nie jest to na szczęście temat zbyt poszerzony. Jak prosi się, by chłopak odwiózł ją do domu, bo jako jedyna płaci jego rachunki, a on i tak nie przyjeżdża. Po setnym razie wystawienia mogłaby sobie już darować... Jak śpi na stole bilardowym w barze, w którym skończyła nocna zmianę, bo wstydzi się poprosić o pomoc, jak jej chłopak wysyła byłego dręczyciela i gwałciciela, bo sam obraca na boku jaką lasencję... Nie oczekuje tłumaczeń, przeprosin, nie oczekuje w zasadzie nic, tylko zdmuchuje te swoje świeczki, a potem twierdzi w litanii własnego narratorstwa, jaka to jest twarda, silna i zaradna. Ja jej w ogóle nie rozumiałam. Jak dziewczyna, wyraźnie mogąca mieć każdego (mimo że nie jest popularna, praktycznie nie ma przyjaciół i znajomych, ale po zerwaniu z facetem, ustawia się nagle stado - to wtedy co to jest, kolejny cud nad Wisłą??), wybiera głupotę za głupotą?

Pike. Macho, którego pragną wszyscy, ale jakoś telepie się jak już to tylko z byłą żoną, która nigdy nie pracowała, bo przecież Pike za wszystko może zapłacić. No... też żal. Zabiła mnie scena, w której sąsiad wspomina, jak Pike zabawiał się w kuchni ze swoją nastoletnią współlokatorką i zamiast, ja wiem, cokolwiek innego, to co on zauważa? Że w życiu nie widział, by jego kochany - wcale nie - sąsiad tak szeroko się uśmiechał, że był taki szcześliwy. No błagam! Koleś rucha... ehm, leciał w kulki ze dwadzieścia lat młodszą, gorącą, napaloną "na maksa" laskę, kto by się nie cieszył? Rzecz jasna to musi być jednak [spoiler!] sytuacja, w której główny bohater widzi, co stracił. 

Będę kończyć. Krótko mówiąc - nie. To romans taki sam jak ten z historycznych, tylko droższy (porównajcie cenę), niczego nowego nie wnosi, powtarza stare, a i tak dostarcza to samo. Jeśli komuś zależy na scenach seksu podobnych do toku Graya to śmiało, o więcej to nie wiem po co, chwytajcie na własną odpowiedzialność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz